sobota, 20 lipca 2019

Zmieniłeś mi ustrój

Chadzam do Daniela na terapię manualną i jestem coraz bardziej wzmożona jego umiejętnościami. Wiem, tyle razy się już sparzyłam i nie powinnam przechwalać chłopaka zanadto, ale za każdym razem zaskakuje mnie czymś pozytywnym.
Trudno mi uwierzyć w to, że o dekadę młodszy ode mnie człowiek (do tego mężczyzna!) charakteryzuje się takimi umiejętnościami. Oczywiście, jak mawia Afgańska Siostra, nawet małpę można nauczyć latać, ale zawód fizjoterapeuty i to oddanego wymaga nie tylko wiedzy podręcznikowej. Intuicja, z jaką ten człowiek do mnie podchodzi, sprawia wrażenie pobranej z jakiegoś plemienia szamanów ukrytych gdzieś wysoko w Andach. No i nadal nie mieści mi się w głowie, że osteopaci i tym podobni magowie potrafią "usłyszeć ciało".
Jeszcze dobrze nie weszłam w ubiegły czwartek do jego gabinetu, a już na jego biurku widzę podręcznik do terapii wisceralnej. Oczy mi się zaświeciły, od razu porywam książkę i na pierwszej z brzegu otwartej stronie odkrywam nowe słowo: "motylność". Od razu moja chora wyobraźnia mówi: "o, motyla noga", a Daniel za chwilę z uśmiechem tłumaczy mi, że każdy nasz narząd wewnętrzny tętni w określonym tempie. Każdy ma inny rytm, inną pulsację. Geniusz ludzkiego ciała sprawia jednak, że w tej różnorodności ciało potrafi zachować równowagę. U takich jak ja zdarza się jednak, że narządy wewnętrzne nie nadążają z synchronizacją rytmu. A ich rozregulowanie ma wpływ na bolesność przyczepów ścięgnistych i taśm mięśniowych, a w konsekwencji - ruchomości stawów. Wyobraziłam sobie całość struktury narządów wewnętrznych jako orkiestrę, w której sekcja smyczkowa jest nawalona winem truskawkowym. A cała reszta tylko posmakowała prosecco. I teraz wściekła z niedopicia tnie pizzicato.

Boli. Dotychczasowe zasinienie to dopiero preludium do dalszej udręki. Wiję się,  jęczę, w przerwach śmieję się, że jak tak dalej pójdzie, dobrze by było, żeby przywiązał mnie do leżanki paskiem do jogi, bo inaczej z wrzaskiem ucieknę. Nie reaguje na moje zaczepki. Robi swoje. Rozluźnia stopę, wygina niemiłosiernie staw Choparta. Powięź nad kostką jest tak napięta, że kiedy unosi moją nogę do góry, przestaję oddychać. Zgina moje prawe biodro i podkłada pod nie własne zgięte udo. Strzałka chrupie pod jego wprawnymi palcami. Zagryzam wargi do krwi. Znowu podnosi wyprostowaną nogę do góry i opiera na swoim ramieniu. Czuję jego zarost na łydce.
Teraz mięsień biodrowo-lędźwiowy z prawej strony. Daniel siada, bo to poważniejsza sprawa. Zanurza palce w moje trzewia tak głęboko, że oczy mi prawie wychodzą z orbit. Postanawiam ukryć chęć wydobycia z siebie krępującego jęku, więc zagaduję:
- Ej, to niesprawiedliwe, że ja leżę prawie naga, jestem prawie bezbronna, bo mnie nieomal wytrzewiasz, a ty jesteś ubrany.
- A jak to sobie wyobrażasz: że będę rozebrany prowadził terapię?
Fakt, zapomniałam, że nie dość, że jest przenikliwy, to jeszcze intelektualnie nadąża.
- No, rozebrany to może nie, miej litość nad starą pacjentką. Ale jakaś sprawiedliwość być musi.
Uśmiecha się swoim ciepłym, skromnym, pełnym skupienia uśmiechem. Podkłada jedną dłoń pod moją kość krzyżową, a drugą uciska nieszczęsny mięsień biodrowo-lędźwiowy. Mięsień życia. Tak go nazywają jogini.
Wykorzystuję bezczelnie moment, że ma zajęte obie ręce, a ja obie wolne.
Mam w zasięgu lego lewe ramię.
Podwijam rękaw jego białego podkoszulka. Na całym ramieniu ma piękny, dopracowany w każdym szczególe tatuaż. Przesuwam palce po misternym azteckim wzorze. Pod palcami czuję jego zaskakująco miękką, gładką skórę. Jakby nie miał nawet grama testosteronu. Myślę o tym, czy bym wytrzymała ból od igieł tatuażysty. Daniel skupia się na moim mięśniu w głębi brzucha, ale od czasu do czasu zerka na mnie spod brązowej brwi. Czuję, że przesuwanie palców po jego ramieniu to czynność jednak zbyt intymna. To trochę tak, jakby sunął palcami po mojej bliźnie, ale nie w celach terapeutycznych. Delikatnie odwijam rękaw jego podkoszulka i widzę kątem oka, jak przymyka oczy.
Ze zmęczenia?

Potem następuje kolejna dwuznaczna sytuacja. Znów podnosi moje udo do góry, sunie palcami wzdłuż pasma mięśnia czworogłowego. Kiedy dochodzi do połowy uda, ból jest tak wielki, że mam wrażenie, że za chwilę naprawdę wrzasnę. Chlapie na mnie z głębokiego wiadra nagłym rubinem. Farba z bólem zdaje się zalewać mi płuca. I robię coś, czego nie zrobiłam nigdy - nawet wtedy, kiedy Jebonka nie miała nade mną litości. Chwytam jego przedramię i zatrzymuję je. Jest tym zaskoczony nie mniej ode mnie. W nagłym zdumieniu nasze przedramiona się plączą, a Daniel próbuje odróżnić, która ręka do kogo należy.
Wysapuję: "poczekaj". Po raz pierwszy Daniel zatrzymuje ruch na moją wyraźną prośbę, a w zasadzie żądanie.
- Oddychaj, jeszcze trzy oddechy.
Patrzę w sufit, ciągle trzymam dłoń na jego przedramieniu.
Jeden oddech.
Czuję pod palcami silne napięty brachioradialis Cud-Daniela. To dzięki niemu napięcie moich mięśni uda z czasem odpuści. Ale póki co rwie za cztery swoje głowy.
Drugi oddech.
Rozluźniam uścisk na jego przedramieniu. Przez chwilę wydaje mi się, że przedramię mu zadrżało, ale to raczej mało prawdopodobne. Ten o dekadę ode mnie młodszy chłopak doskonale wie, co robi i jak ma to zrobić, żeby było skutecznie. Moje bunty w niczym mu nie przeszkodzą. Może to chwilowy skurcz. Zapomniał dziś drewnianej warząchwi, którą pieszczotliwie nazywa "łyżeczką bólu". Czyli pewnie to był skurcz zmęczeniowy.
Zsuwam dłoń z jego przedramienia, kładę na brzuchu i biorę trzeci wdech.
Ból na przyczepie mięśnia jest tak silny, że wilgotnieją mi oczy. Na wszelki wypadek nie otwieram ich i nie patrzę, jaką minę ma Daniel. Czy w ogóle jakąś ma.

Daniel wykazuje również nieskończone zrozumienie dla moich ekscesów obserwacyjnych i językowych. Coraz bardziej wprost dzielę się z nim zależnościami pomiędzy językiem medycyny a językiem erotyki, chłopak znosi to dzielnie i nawet mu powieka nie drgnie. A swoimi działaniami udowadnia, że moje antropologiczne obserwacje zmierzają w nieznanym, ale słusznym kierunku.
Zażyczyłam sobie zabiegu z zakresu wspomnianej książkowej terapii, który onegdaj stosowała wobec mnie pani Kasia z dredami, jego nauczycielka skądinąd. Chciałam, żeby spowolnił pracę mojego serca. Daniel patrzy na mnie nieufnie, wie, że lubię niebezpieczne eksperymenty. Chwyta mnie za nadgarstek, próbuje wyczuć puls. Nie bardzo mu to idzie. W ogóle puls mam od zawsze słabo wyczuwalny, chyba że na szyi. Znalazł wreszcie i mówi: drugi ton serca bardzo cichy. Zatem, z tego, co pamiętam, to dźwięk pochodzący z zatrzaskujących się zastawek aorty i pnia płucnego. Czyli dwie pozostałe zastawki powinny się właśnie otworzyć, w tym mitralna, u mnie felerna, zmieniona chorobą, niedomykająca się. Daniel na pewno to wywnioskował. Moja podświadomość to niestety wie. Ciekawe, co on sobie myśli: młody, zdrowy, śliczny. I ja: chora, przy nim stara i zupełnie bezradna.
Mówi, że kiedy dotyka się ciała, ono wciąga nas swoim rytmem. Kiedy się na rytm ciała otwieramy, on nas prowadzi. Pokazuje mi, jak można zbliżać struktury ramienia do struktur przedramienia. I że ma świadomość, że z tym tempem bicia serca trochę przesadziłam. Że tak, że zazwyczaj bije szybciej, ale dziś zupełnie normalnie. Ale że wyrówna jego rytm względem innych narządów.
Leżę na wznak na leżance, a Daniel siada za mną, u wezgłowia. Kładzie lewą rękę na mojej płaskiej jak deska klatce piersiowej. A prawą rękę przenosi mi na potylicę. I tam uciska jakiś ważny punkt. Potem mówi: czuję, jak pracuje twoja aorta.

Przypominam sobie, jak Niedźwiedź śmiał się, że jako jedyny człowiek na świecie będzie trzymał palec w mojej panewce. A Daniel z takim szacunkiem mówi, że czuje rytm mojej aorty. Boże, jaka między Wami różnica, Panowie.

To trudne doświadczenie. Nie, nie dlatego, że mnie coś boli. Przedramię Daniela jest ciepłe. Ma skórę miękką jak dziewczyna. A ręce ma zaskakująco silne. Więc oparta lewym policzkiem o to przedramię czuję się mała, ale bezpieczna. Każe mi zamknąć oczy. Nie czuję ruchu jego rąk albo palców. Czuję ich obecność. Bliskość. I to jest najtrudniejsze.

Najpierw w tym cieple bijącym od jego skóry rozpływam się i rozsmakowuję. Wyobrażam sobie, że i ja przechadzam się po jego arteriach, widzę, gdzie krew natleniona, a gdzie nie. Podziwiam układy powięziowe i doskonałość mięśniowych splotów.
Potem widzę przed oczami gęstą siatkę. Jakbym szła przez druciany las. To trudne, ale czuję, że nie mogę się zatrzymać. Robi się coraz gęściej i trudniej. Nagle czuję, że noga wpada mi do czarnej dziury i spadam. Stopniowo pochłania mnie ciemność i nieprzyjemna, zimna wilgoć. Ogarnia mnie obezwładniające poczucie porzucenia, skrajnego smutku i zawieszenia w przestrzeni. Moje stopy nie mają oparcia, ale też nie mają czucia. Zdaję się spadać do głębokiej, nieskończonej studni. Gdzieś wysoko chrupie nade mną złowieszczy druciany plastik. Ciemność owija się wokół gardła jak nieprzyjemny, wilgotny szalik. Mój oddech przyspiesza. Jest rwany, nierówny. Smuga powietrza przesuwa się po moim czole, kiedy słyszę, że Daniel pyta cicho: "co się dzieje?" Głos słyszę jak przez mgłę, bo z wilgotnej ciemności, w której jakimś cudem się zanurzyłam, wyłaniają się dementorzy mojej wyobraźni. Kołują nade mną i zdają się wysysać ze mnie tlen. Raptownie otwieram oczy i muszę mieć w nich strach. Silne przedramię Daniela porusza się w rytm mojego nierównego oddechu.
"Spokojnie, Kasiu, jestem tutaj, zamknij oczy" - mówi nad moją głową Cud-Daniel.
Boję się, ale je zamykam.

Znowu jestem w studni strachu.
Na ramieniu siedzi mi Śmierć. To dlatego tak mnie od miesięcy boli bark. Tu siedzisz, Eugenio. Tu mnie szarpiesz. Próbuję spojrzeć jej w twarz, ale Eugenia wykorzystuje ograniczoną ruchomość mojego tułowia. Im bardziej za nią spoglądam, tym bardziej ona odwija się w kierunku moich pleców.Przecież wie, że tak nie mogę. Pokonała mnie. Wygrała ze mną.
Tonę w wezbranej, głębokiej rzece łez.

Palce Daniela przesuwają się po mojej szyi w kierunku obojczyków. Serce tętni w tym samym tempie, ale mocniej. Słyszę jego równe tony: pierwszy i drugi.
Głowa opada mi w kierunku przedramienia Daniela. Pewnie wygląda to trochę tak, jakbym się do niego przytulała. W rzeczywistości zasypiam.
Zamiast plastikowych drutów widzę twarz Babci zagniatającej ciasto. Stoi w słonecznej kuchni, okno szeroko otwarte, do środka wlewa się zapach fioletowego bzu. Babcia dosypuje do ciasta namoczonych w wodzie rodzynek. Ma na głowie fioletową chustkę. Uśmiecha się, a usta ma w kolorze karminowym. Jest taka szczęśliwa. Umączonymi rękami przesuwa w moim kierunku niebieską miskę ze szklistymi wiśniami. Wyciągam w ich kierunku rękę, ale zamiast ręki mam gałązki.
Znów jestem małą dziewczynką. Chyba dopiero uczę się podnosić do góry głowę, bo leżę na brzuchu na żółtym kocu we wzory. Świat jest wielki, nieznany, a rośliny w ogrodzie wyglądają egzotycznie. Wiatr porusza drzewami nade mną, ale po kocu przesuwają się cienie. Jeszcze nie umiem ich nazwać właściwym imieniem desygnatu, ale pilnie śledzę ich ruch. Cienie raz jaśnieją, raz ciemnieją. Zaczynają się zlewać w jedną dużą plamę cienia. Głową opadam w jego kierunku.

Jadę na koniu, którego wykradłam ze stadniny w Żółwinie o 4.12 rano. Łąki są rześkie i wilgotne. Nie boję się kary, jadę w białej sukience, końska sierść kaleczy mi gołe nogi, nie osiodłałam konia. Wilgoć w powietrzu skleja mi kosmyki włosów, które są jeszcze ciemnobrązowe. Przecinam łąki i wjeżdżam na teren Podkowy Leśnej. Myślę przez chwilę o tym, że zaraz ktoś ruszy za mną w pościg. Odwracam się, ale nic takiego się nie dzieje. Uśmiecham się w tej wizji, a kiedy odwracam głowę w kierunku jazdy, wpadam w gęstą, miękką siatkę na motyle.
"Z tym się trochę żyje", "całkowicie zrośnięte", "nie odzyskamy oka", "kij bambusowy", "autosomalne dominujące", "saturacja sto", "choć promilem", "wewnętrzna pięta do ziemi", "nerki przestają działać", "podamy podwójną dawkę", "jak zabić", "poświęciłam karierę", "ja ci kogoś wyślę", "oddycha pani, pani Kasiu?", "lżejsza od fotografii", "to była przemoc", "o miłość chodzi", "stirb", "eozynofile", "gardenia" - usłyszałam wszystko naraz.

"Kasiu, otwórz oczy".

Leżę jeszcze przez chwilę.

Boję się wstać. Z lewej strony stoi Daniel i popija kawę. Czuję jej intensywny zapach. Patrzy na mnie uważnie.
"Wstań i powiedz, jak się czujesz".

Wstaję wolno. W głowie czuję watę.
Tak jak Michael J. Fox, Daniel przewiduje. Przechodzi z drugiej strony leżanki. Kiedy z niej schodzę, a w zasadzie spływam, łapie mnie w pasie i chroni przed upadkiem.
To krępująca sytuacja. Jestem w samym staniku i krótkich spodenkach. Silne ramię Daniela mnie przytrzymuje na wysokości lędźwi, stoję na lewej, operowanej nodze. Na sztucznym biodrze.
Drży mi podbródek, kiedy patrzę mu w oczy. Oko w oko, bo wcześniej kazał mi zdjąć okulary.
Jego twarz jest niebezpiecznie blisko mojej. Kawowym oddechem porusza mi rzęsy.
"Dziewczyno, jak ty cierpisz".

Nie pamiętam, jak i kiedy wychodzę.
Mam w sobie spokój, którego nie pamiętam, odkąd żyję.
Nagle ursynowskie blokowisko wydaje mi się emanacją boskiej doskonałości. Przechodnie na osiedlu mijają mnie i patrzą na mnie, jakbym unosiła się kilka centymetrów nad ziemią.

Znad zachodu nadciąga burza. Wyprzedzam ją, kiedy wchodzę do metra i pochłania mnie suchy, podziemny mrok.

3 komentarze:

  1. Zapłakałam ze wzruszenia...

    OdpowiedzUsuń
  2. Drogie Dziewczyny, taki mi się Cud-Danielek trafił. Może mnie z opresji wyprowadzi, Chłopina. Pędzę do niego w czwartek, napisałam już: "proszę, proszę, zrób mi znowu czary-mary z sercem, bo po tym się czuję, jakbym zjadła całe LSD świata". Na co Danielek: "dobrze, Jadwiniu, pomyślimy, co Ci jeszcze ucisnąć".
    Dragi na legalu!!! :)
    Dziękuję, dziękuję, że wciąż mi towarzyszycie <3

    OdpowiedzUsuń