poniedziałek, 11 grudnia 2017

Pusta planeta

Babcia odeszła bez mojej obecności.

Zawsze była Niemożliwa.
Zawsze musiała postawić na swoim.
Wybrała datę 3 grudnia, żeby nie narobić rabanu przed samymi Świętami.
Następnego dnia Jej siostra miała 97 urodziny. Babcia zrobiła jej prezent i przekazała pałeczkę pierwszeństwa. Ogień olimpijski. Klucze strażnika.
W imieniny ojca Babci, mojego Pradziadka Mikołaja, odbyła się kremacja Babci. Wyglądała w trumnie tak, jak chciała. Ani jednej zmarszczki. Nawet toczek granatowy z błękitną woalką, który nas z Mamą kosztował tyle zdrowia, wyglądał właściwie. Na rękach miała granatowe siatkowe rękawiczki. I rajstopy cieliste, bo przecież zmarli nie mają żałoby. Wyglądała, jakby szła na tańce. I na pewno teraz tańczy. Tak się w tym tańcu zapamiętała, że aż do mnie nie przyszła.

Tylko w niedzielę przed 8 usłyszałam głos Dziadka, który interweniował w sprawie mojego lenistwa tylko w skrajnych przypadkach. I teraz był ten skrajny. "Wstań już" - powiedział do mnie o 7.40. A o 7.50 odeszła Babcia.

Zaskoczyła mnie drastyczna fizjologiczność śmierci. Kiedy pochyliłam się nad ciałem Babci leżącym w pokoju na dywanie, pochylałam się właśnie nad ciałem. Nad niczym innym. Rozchylone usta nie oddychały. Lewa ręka leżała bezwładnie. Próbowała ją pyszczkiem ogrzać zrozpaczona i zdezorientowana Kropka.
A potem panowie zabrali ciało mojej Babuni w czarnym worku na noszach. Byli delikatni i przezroczyści.
Kropka wydała z siebie pełen bólu skowyt.

Kiedy szłam za urną z prochami Babci, spojrzałam na rzekę. Ner był cichy i pogodny. Jakby wiosna była. A Babcia odgrażała się, że umrze w maju. Następnego dnia po pogrzebie spadł śnieg.
Mistrzyni planowania.

Babuniu moja, moje Słoneczko, moja Rozśpiewana Królowo Życia, moja Mistrzyni podziału niepodzielnego, każda grudka powietrza Tobą się mieni.
Rozpaczliwie, o każdej porze doby próbuję znaleźć choć okruch metafizyki w Twojej Śmierci. Okruch choć.

Uporczywie go nie ma.