Bez wątpienia to czas kształtowania i wykuwania charakterów, wielki sprawdzian odporności i dojrzałości. A także wytrzymałości psychicznej, bo na własne oczy widziałam, jak policja wynosi ludzi protestujących pod sejmem.
Toot wciąż nie rozumie, że mogą się skończyć jej popołudnia z chilloutem z marihuaną, flat white na mleku wegańskim, zakupami na weekend w Berlinie i wylotem na wakacje do Bolonii. Pio przesyła mi przez Messenger memy - i w ten sposób walczy o demokrację. Pod sądy nie chodzi, bo o 18 kładzie się spać. Wczoraj i dzisiaj na demonstracje poszła ze mną Afgańska Siostra i bardzo mnie to cieszy. Nie namawiałam. Sama zaproponowała, powiedziała, że ze mną będzie jej raźniej.
Wielki podziw mam dla Mamy - że to wszystko znosi. Że patrzy na to, jak umiera to, na co przez całe swoje zawodowe życie tak ciężko pracowała. Jak politycy obrażają ją, plują na jej dokonania, a mnie wyzywają od bolszewickich upiorów, ubeckich wdów i pożytecznych idiotów. Nie wspominając o "zdradzieckiej mordzie", "elemencie animalnym" i "kanaliach".
Całą sobą trzymam kciuki za prawników, żeby wytrwali na urzędach w tych trudnych i pełnych zasadzek czasach.
Jestem zmęczona, bo śpię stanowczo za mało jak na reumatyka z OB wciąż podwyższonym, za mało czytam, zbyt rzadko chodzę na spacery, za mało słucham ciszy. Ale nie mogę, nie mogę wysiedzieć w domu, kiedy naród maszeruje i staje się historia.
Lato - jak przewidywałam. Kapryśne, wilgotne, nieokiełznane, wieczorami upiorne, zatopione w blasku świec i cieple ludzkich oddechów.
Żyję. Wciąż jestem.
Kto mi powiada, że moja ojczyzna:
Pola, zieloność, okopy,
Chaty i kwiaty, i sioła - niech wyzna,
Że - to jej stopy.
Dziecka - nikt z ramion matki nie odbiera;
Pacholę - do kolan jej sięga;
Syn - piersi dorósł i ramię podpiera:
To - praw mych księga.
Ojczyzna moja nie stąd stawa czołem;
Ja ciałem zza Eufratu,
A duchem sponad Chaosu się wziąłem:
Czynsz płacę światu.
Naród mię żaden nie zbawił ni stworzył;
Wieczność pamiętam przed wiekiem;
Kluch Dawidowy usta mi otworzył,
Rzym nazwał człekiem.