To bez wątpienia przełomowy w moim życiu rok - pod każdym względem. W obszarze chorowania, wartości, tożsamości, relacji, kontaktów i pracy. Bogna powiedziała mi w poniedziałek, że rada by była mnie widzieć teraz nieco częściej, bo wróciły flashbacki - nieustannie znajduję się w sytuacji wyborów, na które nie mam dużo czasu. Jestem więc zmuszona podejmować decyzje na poły intuicyjnie, na poły przy użyciu życiowej mądrości, której, jak już wiadomo, zawsze mi brakuje w decydującym momencie.
Pozostawanie ze sobą w kontakcie to jedno z najtrudniejszych i najbardziej ambitnych wyzwań, jakie postawiło przede mną życie. W zatrzęsieniu codzienności nie sposób to robić, przypomniało mi się, że Bogna kilka lat temu mówiła, że pisanie dziennika to moja naturalna ochrona przed niezwariowaniem. A skoro dzisiejsze niedzielne przedpołudnie spędziłam na rwaniu sobie włosów z głowy, ile to mam roboty i jak bardzo przerobienie tej materii jest niemożliwe, postanowiłam zostawić świat samemu sobie i zgromadzić wydarzenia ostatnich dni, które umykają wraz z pędzącym czasem.
- Doktor Niedźwiedź panikował przed egzaminem specjalizacyjnym przez ostatnich kilka tygodni, czym doprowadzał mnie do szału; do jeszcze większego szału doprowadził mnie tym, że zdał na trzy piątki i trójkę; wyłożył się na pytaniu o raka olbrzymiokomórkowego; Bóg raczy wiedzieć, co to znaczy, ale na chłopski rozum dedukuję, że lepiej taki niż drobnokomórkowy, bo szybciej i bardziej podstępnie ten drugi się rozsiewa; ataki szału uspokoił we mnie wątek o wielkim potencjale narracyjnym - jednym z egzaminatorów Niedźwiedzia był profesor Synder - we własnej osobie; ten sam, który dwadzieścia lat temu uratował moje biodro przed całkowitym zniszczeniem, a potem skierował mnie na artroskopię metodą FAI. Niedźwiedź zdawał w tym samym momencie, w którym dojechałam do Babci na grób, w przeddzień Wszystkich Świętych, spojrzałam na wyblakłą już tabliczkę na krzyżu na grobie i powiedziałam: "Babciu, niech wylosuje dobre pytania"; i wylosował;
- kiedy już się ucieszyłam, że wreszcie teraz po szale egzaminacyjnym będę mogła spędzić z nim trochę czasu i przyjrzeć się, co w nim siedzi oprócz umiejętności łamania młotów, rozłożył się koncertowo na zapalenie oskrzeli; jak znam życie, kiedy już się wyleczy, padnę ja, bo nic w przyrodzie nie ginie; i tak akcję poznawania i oswajania mogę odłożyć na następne wcielenie, w którym, jak wiadomo, planuję być modelką Vogue'a;
- w halloween na świat próbowała przyjść Zojka; Natalia nie chciała, żeby Córka przychodziła do nas w depresyjne święto i wyraźnie dziecko posłuchało sugestii; dobrze, bo zostało mi jeszcze dwadzieścia rządków kocyka;
- Kraków jesienny jest jeszcze bardziej ujmujący niż zapamiętałam z ubiegłego roku i jeszcze bardziej nadaje się do kręcenia tam thrillerów; szkoda tylko, że przez rynek przebiegam, bo delegacja, bo obowiązki, a miasta nic a nic nie mogę posmakować; tylko dla Babci zdążyłam kupić wianuszek na grób, najpiękniejszy od kwiaciarek; bo co ja innego teraz Babci mogę dać;
- moja mama udała się do podologa do Łodzi; dopóki ja ją prowadzałam do podolożek, nic jej się nie paprało i nawet na weselu Kuby zatańczyła; mama w ubiegłym tygodniu oznajmiła mi, że po wizycie w Łodzi ma ranę na stopie głębokości 1 centymetra, która się sączy i za nic zagoić się nie chce; specjalistka, którą mama wybrała do wykonania zabiegu, na żywca wyrwała jej ze stop jakąś podejrzaną narośl i zamiast oddać ją do badania histopatologicznego, podarowała mamie na pamiątkę; a teraz co tydzień wożę mamę na zmiany opatrunków; każda taka wyprawa oznacza dla mnie pięć dodatkowych godzin w samochodzie (z Warszawy jadę do Kutna, z Kutna do Łodzi, z Łodzi do Kutna i z Kutna do Warszawy); a mama wrzeszczy na mnie, że to skandal, że ja mam samochód w Warszawie, a ona musiała z pierwszego zabiegu wrócić do domu taksówką; cóż, jak byłam dzieckiem, nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek poskarżyła się, że marznę na przystankach tylko dlatego, że mamie nie chce się zrobić prawa jazdy;
- nauczyłam się robić zupę krem z dyni i miałam wrażenie, że za każdym razem wychodzi mi lepsza; w bezmiarze dumy z samej siebie nagotowałam jej tyle, że samozachwyt szybko mi przeszedł, kiedy wielki gar musiałam jeść sama przez tydzień;
- Wojtek podarował mi przepiękny obraz Łukasza Huculaka, który przedstawia portret Eugenii; malarz przygotował cykl poświęcony czaszkom, ale ta jedna jedyna praca nie tylko do mnie przemówiła, ale niemal zaśpiewała we mnie; Eugenia zawiśnie na jednej z moich ścian, ale dopiero po remoncie; teraz wydobywam Eugenię od czasu do czasu z folii, patrzę jej w puste oczodoły, przyjmuję w siebie jej zapach, po czym pakuję skrzętnie ponownie w folię, żeby zachować zapach chwili i galerii Wojtka;
- z Anitą porozumiewamy się ciągle przez Whatsappa, ale rozmawiamy niemal codziennie: o życiu, o wyposażeniu mieszkań, o tym, że mięso kury z Umbrii jest żółciutkie, nowa publikacja Tomasza Żukowskiego to wielka bomba wrzucona do szamba polskości, że czas sobie sami wymyśliliśmy i że zagadnienie Holocaustu to nic innego jak refleksja o samotności człowieka we wszechświecie; a potem płynnie przechodzimy do rozmów o wyższości primitivo nad białym winem i zanim się zorientujemy, że jeszcze dużo roboty mamy do zrobienia, trzeba się kłaść spać, tak już późno;
- na jodze jestem coraz bardziej elastyczna i cardio zadane mi do ćwiczenia w domu przez Iwonę całkiem nieźle działa, choć wzmaga we mnie apetyt; w tym tygodniu mam u niej terapię manualną; ciekawa jestem, w którym miejscu duszy będzie próbowała mi tym razem zostawić siniak;
- w dyktafonie mam szesnaście godzin różnych nagrań i nie mam kiedy ich spisać, a co dopiero zredagować;
- jeden z reżyserów, z którymi ostatnio robiłam wywiad, w mejlu napisał, że jeszcze tak dobrej redakcji tekstu nie czytał i że jest pod wrażeniem mojego profesjonalizmu; zareagowałam na to tak, jak umiem, czyli płaczem ze wzruszenia; ostudził mnie naczelny, pisząc z pretensjami, że w ostatnim tekście o rynku kawy używam za dużo literackich sformułowań typu "fluktuacja"; i że to w tekstach biznesowych ponoć niedopuszczalne;
- zmęczenie intensywnością i uporczywą obecnością ludzi w moim życiu owocuje marzeniem o zakupie trzech hektarów ziemi, po których mogłabym jeździć bez celu w kółko; na przykład traktorem;
- poznałam nową panią dentystkę, która nie ma tego dziwacznego, podszytego psychopatią wyrazu twarzy na widok mojej otwartej paszczy; zabezpieczyła mi kolejny ząb, bo do operacji muszę dostarczyć zaświadczenie o sanacji zębów; była bardzo miła, rzetelna i profesjonalna oraz nie zadawała mi pytań, kiedy miałam otwarte usta; myślałam sobie na fotelu o tym, czy coś takiego, jak endecja zębów jest możliwe i czy obejmuje odpalenie racy ot, na przykład przy dolnej szóstce; tak dla fanu;
- z zażenowaniem oglądam kolejne posunięcia tfu-polityków i utwierdzam się w przekonaniu, że to wielki pech urodzić się Polakiem;
- wczoraj po raz pierwszy od ponad pół roku włączyłam sobie na Netfliksie serial, "Alienistę"; zachwyt ogarną mnie taki i radość tak przeogromna, że wreszcie mam czas dla siebie, że wreszcie mogę coś dla przyjemności, że wreszcie nie po to, żeby potem zrobić wywiad, że aż zasnęłam w połowie; horroru; to dowód na starzenie się i stres oksydacyjny;
- wróciłam na zajęcia literackie do Grynberga; na ostatnich warsztatach gościem był Paweł Łoziński; zadał mi pytanie, "kim jestem", a ja odpowiedziałam, że dinozaurem; po kilku dniach spotkałam go przy Placu Przymierza na spacerze z jego suczką Lolitą; przyszpilił mnie tymi czujnymi oczami i powiedział: "nie wyglądasz na dinozaura; wyglądasz na kogoś, kto za dużo słucha i za dużo dźwiga"; odpowiedziałam, że ja nie jestem zagadnieniem, a Paweł zaprosił mnie pod swój blok, w którym kręci nowy dokument -umieścił na balkonie kamerę i nagrywa wypowiedzi przechodniów; i pomyśleć, że zobaczył we mnie filmowy oryginał;
- na Zwycięzców królują dynie, kabaczki, gruszki i pachnące jabłka; raz nawet widziałam szare renety; przynajmniej dwa razy w tygodniu temperatury przypominają te wrześniowe, ptaki nie wiedzą, co ze sobą począć, w mieszkaniu fruwają mi muszki owocówki i ogólnie przyroda zwariowała; trudno jej się dziwić - ludzkość już dawno postradała zmysły;
- na wystawach sklepowych pojawiają się pierwsze renifery, mikołaje i świąteczne poblaski; odwracam szybko wzrok i udaję, że święta w tym roku mnie nie dotyczą; przypominam, że w ubiegłym roku, dwa lata temu, a nawet piętnaście też próbowałam to robić; bezskutecznie;
- dziś widzę się ze Stasiem, Helą, Stasiem drugim i Matyldą; dla żadnego z dzieci nie mam żadnego prezentu; teraz udaję, że nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia;
- Doktor Niedźwiedź właśnie napisał mi sms: "kocham Cię i potrzebuję Cię do życia"; byłam podła i odpisałam: "widać, że antybiotyk niezbędny";
- jako że nie miałam pomysłu na kształt tego wpisu, nie mam również pomysłu na zakończenie; myślę o tym, ile mam roboty, płakać mi się chce, więc podjęłam męską decyzję: zdrzemnę się godzinę.