niedziela, 21 lipca 2019

Disillusionment

W piątek pojechałam do Bogny. Chciałam, żeby mnie wysłuchała. Wsłuchała się we mnie, bo może po tych tabletkach (nie)szczęścia niczego już nie słyszę.
Zwierzam się, że mam zmartwienie: że nocna jazda po Niedźwiedzia to przejaw mojej autodestrukcji. Bo że jestem idiotką - to tak oczywiste, że już nawet nie mówię.

Bogna zna mnie już jak własną kieszeń. Na pewno lepiej niż ja samą siebie, choć utrzymuje, że jest inaczej. Że to ja jestem najlepszą specjalistką od siebie.
Częściowo się z nią zgadzam: nikt na takie wyżyny idiotyzmu jak ja się nie wzniesie, o nie.

Opowiadam o Niedźwiedziu, o całym zajściu, a Bogna mówi, że czuje wielki ubytek energetyczny. Myślałam, że dlatego, że jego figura w mojej głowie tyle ze mnie wysysa.

I znowu krąży pytaniami, zacieśnia, zakleszczają się wokół mnie odpowiedzi. Nie chcę, żeby rozbrzmiały.
Że taki tryb - nieobecnej, na autopilocie, ze spuszczoną głową i wyłączonymi emocjami przybierałam jako dziecko wobec mamy. Że tylko w ten sposób byłam w stanie przetrwać, a ona była w stanie mnie tolerować. Kiedy wspomagałam, pomagałam, byłam za nią i siebie dorosła, a nie wymagałam niczego w zamian.
- Pani postawa wobec pana doktora jest dokładnym odwzorowaniem pani relacji z rodzicami.

I teraz widzę, widzę to wyraźnie. I tak straszliwie to mnie w trzewiach kręci. To zabieganie o mamę, to od ponad trzech dekad wymyślanie, co mogę zrobić, żeby Tata mnie pokochał, żeby po mnie przyszedł, odebrał mnie ze szkoły, przywiózł ze studniówki, skręcił mi szafkę i wyniósł wreszcie do piwnicy tę jebaną ościeżnicę, która stoi w moim pokoju z książkami od połowy lutego. Nie jestem w stanie mu tego powiedzieć wprost, więc tylko projektuję, co bym mogła mu powiedzieć albo jakich technik użyć.
Albo mama. Jak chodzić na palcach, żeby jej głowa nie bolała. Jak jej powiedzieć o wywiadówce, żeby nie narzekała, że nie ma czasu. Jak jej powiedzieć, że potrzeba mi przytulenia, ale żeby nie sapała przy tym, jakbym zmuszała ją do ciągnięcia wózka z klinkierem na Gubałówkę.

Roz-czarowanie. Opada tęczowa mgła halucynacji. Bo jestem już dorosła. To, czego nie dostałam, muszę sobie sama zrekompensować. To, czego mi nie dali, już nie dostanę. Muszę jakimś cudem to znaleźć, zdobyć. Pobrać: pokątnie, chytrze, żeby się nikt nie zorientował. Poprosić, jeśli mi czegoś potrzeba. Choć z tym ostatnim wnioskiem lepiej, żebym się wstrzymała. Bo jak poprosiłam, dostałam w twarz.

Ale ale. Coś się we mnie znowu buntuje. No bo jednak napisał do mnie. Właśnie do mnie: o możliwym zakażeniu HIV, wysłał mi adres, spod którego mam go odebrać.
- A jak pani myśli, dlaczego do pani napisał?
- Myślałam o tym od początku, nawet Witka zapytałam. Bo jestem mu bliska i daleka jednocześnie. Bo mi ufa, na chwilę się naładuje poczuciem osiadania kogoś, do kogo zwrócić się może i dzięki temu za chwilę mówi sobie "dam radę". Odleje trochę pomyj i będzie mu lżej. Czy nie od tego są... przyjaciele? - mówię ostatnie słowo tak cicho, że sama się sobie wydaję żałosna.
Bogna patrzy na mnie wzrokiem spokojnym, bardzo jasnym. Kontynuuję:
- O, albo to, widzi pani, że jednak odwróciłam jego uwagę choć na chwilę, zagadałam o samochód, podjarałam się tymi koniami mechanicznymi, że łał, że pięć sekund do setki...
- Czyli zachowała się pani jak podekscytowane dziecko.
- No tak, tak właśnie, ale to był sposób na poprawienie mu humoru i na oderwanie go od obezwładniającego cierpienia...
- Wobec swojej mamy zachowuje się pani identycznie, prawda?

Milczę. Bo jak tu zaprzeczyć. Och, Pani Bogno, żeby tylko wobec mamy. Robię wszystko, żeby inni poczuli się lepiej. Co tam, że robię to własnym kosztem.

- No ale widzi pani, i on w sumie obiecał, że na przejażdżkę mnie zabierze, że pojedziemy, pod warunkiem, że się nie boję zabić, a ja mu odpowiedziałam, że to jedyne, czego się w życiu nie boję...

Bogna to zna. Ona to wie. Zna każdy scenariusz. Każdy możliwy. Niczym jej nie zaskoczę.
- Pani Kasiu, pan doktor doskonale rozpoznaje tematy pani bliskie i wokół nich się porusza. Wie, że zareaguje pani na cierpienie, bo od lat pani cierpi. Na ból, bo panią też boli. I na śmierć. To wszystko pani tematy.
Najżałośniej na świecie próbuję jeszcze być adwokatem siebie i Niedźwiedzia:
- No ale jak to: to po co by mi tę przejażdżkę obiecywał? I po co by odpisywał i deklarował, że jak czegoś będzie potrzebował, to napisze?
- Żeby to odrzucić.

Siedzę i mrugam. Znów jestem kompletną idiotką. Zaraz: jak można zwrócić się do kogoś po pomoc, a potem z niej nie skorzystać?
Bogna podpowiada:
- Najprawdopodobniej zachowanie pana doktora wobec pani jest dokładnym odwzorowaniem jego relacji z matką.

Brzdęk.
Widzę jej wyciągnięte w jego kierunku ręce.
Tak jak moje wyciągają się do mamy. I do Taty. Tylko po to, żeby wciąż zostały puste. A oni się odwracają, bo jestem balastem, bo jestem wstydem, bo jestem wyrzutem sumienia, bo jestem raną. Tętniącą, bolesną raną. Do tego żywą, rosnącą, która ma swoje psychiczne, fizyczne, a potem społeczne wymagania.

- Żeby nie było: pan doktor robi to całkowicie nieświadomie. To znaczy tylko jakieś molekuły wiedzy w nim to w pani rozpoznają. I do tego w pani ciągną. On nie ma świadomości, że panią krzywdzi. Nie widział ani pani, ani pani Anety. Wy dla niego nie istniejecie jako podmioty.

Ho ho. Dobra zmiana.
Cóż, Niedźwiedziu. Ministerstwo mojej głowy nie zamknęło przed Tobą drzwi. Wciąż podpisuje Twoje ustawy. Nawet w nocy. To pogrąża moją gospodarkę hormonalną. Moje nadnercza, nawykłe do takich wydarzeń, nie uwalniają straży marszałkowskiej w postaci kortyzolu, żeby zatrzymać reakcję alarmową. To pogrąża moją gospodarkę hormonalną. Nie stać mnie na takie działania. Złoża neuroprzekaźników mam nierówno rozłożone. Dużo we mnie deficytów. Inflacja.
Od Twojej nieświadomej zupełnie próby anschlussu i stabilizacji moich regionów nie jestem już w stanie złóż kontrolować. Wiele z nich wypaliłeś żywym ogniem, bawiąc się za pieniądze podatnika w paintball z użyciem miotaczy ognia. A to wszystko w imię demokracji, równouprawnienia i stawania się promilem życia.

Czego mogę chcieć?
Przyjaznych stosunków?
Doprowadzisz mnie w końcu
Do zamachu stanu.

Teraz odbijam, bo balast tych wniosków jest dla mnie nieznośny. Mówię:
- A wie pani, że znalazłam salon kosmetyczny, który ta Aneta prowadzi. I chciałam do niej pojechać na paznokcie.
- Wcale mnie to w pani przypadku nie dziwi - mówi Bogna.
- No bo wie pani, widziałam jej zdjęcie, ona jest taka śliczna, wysoka, szczupła, wysportowana, jak z obrazka, i oczy ma takie duże...
- ... i oczywiście chciała pani pojechać przekonać się, w czym jest pani gorsza, prawda? No, faktycznie, chyba musiałaby podczas robienia manikiuru dawać wykłady z fizyki kwantowej, żeby z panią konkurować - wbrew zasadom etyki terapeutycznej Bogna przekazuje mi wcale nie tak ukryty komplement. Doceniam go i się uśmiecham. Co ja mam na to odpowiedzieć?
- A niech pani jedzie. Niech pani sobie zrobi u niej paznokcie. Pewnie będzie pani miała przy okazji jeszcze jakąś przygodę - mówi Bogna z uśmiechem.

Mam już nawet wizję:


Na koniec pokazuję Bognie z jednej strony udo z siniakami po terapii manualnej:
- Ale fajnie być ofiarą nieistniejącej przemocy domowej - śmieję się, choć Bogna wie, że wcale mi nie do śmiechu, bo Michał mnie lał, ale wtedy jeszcze nie znałam instytucji niebieskiej karty. A potem odsłaniam operowaną nogę i pokazuję wzór, który już zawsze będzie mi przypominał o istnieniu Niedźwiedzia. Albo zaistnieniu w moim życiu.
- Powiedziałabym, pani Kasiu, że to całkiem seksownie wygląda - mówi Bogna, jednocześnie badając moją reakcję.
- Jak to obwodnica, pani Bogno - wypajacowałam na koniec.

Schodzę po schodach, wygłupiam się w drzwiach, ale na parterze już wiem. Wiem to.
Że można mieć świadomość zagrożenia przetworzenia schematów. Można je rozpoznawać, rozkodować ich mechanizmy. Można rozumieć ludzi, zanim otworzą usta. Można zamówić na Allegro milion książek i wszystkich ich się nauczyć na pamięć. Można skończyć studia, a nawet zrobić doktorat z psychotraumatologii. Można nawet pomagać modelowo ludziom z traumy wychodzić.

Ale na tym etapie, w wieku lat 34, kiedy tyle diagnoz i wydarzeń za mną, wiem już. Wiem.

To nie mnie się to uda.

7 komentarzy:

  1. I niech ktoś mi jeszcze raz powie, że relacje z rodzicami w dzieciństwie nie mają wpływu na dorosłe życie! Oczywiście, że mają. Ile to razy już słyszałam "nie musisz żyć tak jak Twoi rodzice, to tak nie działa"...
    I że nie muszę popełniać ich błędów.
    I że brak ojca w moim życiu nie ma znaczenia. Ma ogromne znaczenie.
    Inga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że mają wpływ. Jedni sobie z kalekimi rodzicami radzą gorzej, inni lepiej. Ja widać jestem z tych gorszych. Bo zamieniłam cierpienie psychiczne na fizyczne. Aż skonstruowałam jednostkę chorobową. Ojca nie ma w życiu - nie ma pewności siebie, nie ma wiary w siebie i swoje możliwości. Zaczynam jeszcze podejrzewać, że wielkie zaangażowanie, z jakim oddaję ciało nauce, to rewers ciągot do prostytucji. Bo i takie zjawiska się zdarzają. Jestem w trakcie lektury książki o emocjonalnie niedojrzałych rodzicach. Jak będę miała stamtąd jakieś mądre wnioski (w sensie jeżeli cokolwiek skumam), to się podzielę. Może i Tobie coś to wyjaśni, bo wątpię, żeby dało ulgę.
      Dziękuję, ze tu jesteś, Ingo. Myślę, że lektura tego bloga wcale nie jest dla Ciebie przyjemnością, skoro i Tobie to tematy bliskie... Tym bardziej dziękuję.

      Usuń
    2. Kiedy odkryłam Twojego bloga pochłonęłam wszystkie wpisy w jedną noc, zdziwiłam się jak wiele tematów jest mi bliskich.
      Tak pięknie pisałaś o J... Zalała mnie fala wspomnień: platoniczna miłość która skończyła się przegraną (i może właśnie dlatego była tak piękna magiczna?) a także związek z alkoholikiem który po 1,5 roku zakończyłam. Mam Babunię, bardzo słabiutką i chorą... Też bierze Ketrel. A później myśli że w domu jest wesele i pyta "skąd tu tyle ludzi, skąd ta muzyka?" mimo że w pokoju nie ma nikogo. A ja drżę ze strachu za każdym razem gdy dzwoni telefon bo mam świadomość że w każdej chwili mogę dostać informację o Jej odejściu.
      I jak tu, Kasiu, nie wzruszyć się czytając Twojego bloga?

      Usuń
    3. Ingo, dziś przeczytałam Twój komentarz na przystanku - miałam coś na kształt szoku; czasami mam wyrzuty sumienia, że tyle tu liter i to taka nędzna emanacja skaleczonego ego, ale jeśli te historie pomagają reaktywować dobre wspomnienia, to już grubsza sprawa; czytam książkę Agory "Żyj wystarczająco dobrze" - to zbiór wywiadów. Miałam długie zęby, że może to znów produkt marketingowy, ale to jest naprawdę świetne kompendium psychologiczne; i dziś w autobusie w drodze do docenta i studentów czytałam o wychowaniu bez ojca; nie wiem, czy z tego wywiadu, czy innego, wyłowiłam coś o nostalgii; że to pozytywna tęsknota. Bogna mi kiedyś powiedziała, że cała jestem z tęsknoty; jeśli ona jest w stanie nie tylko pogrążać, tylko koić, to może moja podświadomość wybrała dobrą drogę ratunku dla siebie? A jeśli to podpowiedź dla innych, to ja się tylko mogę cieszyć!
      A ja się wzruszyłam na wspomnienie J. To takie Dobre Chłopaczysko :) dziękuję, że mi go przypomniałaś <3 dziękuję

      Usuń
  2. Jedną rzecz zawdzięczasz toksycznej relacji i toksycznemu brakowi- rozumiesz więcej, widzisz jaśniej i czujesz głębiej. Dobranoc mądra i świadoma Idolko każdego mojego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. I jeszcze jedno: prawdziwym twardzielem będziesz jak zaprezentowanym dziełem sztuki Anetka Ci stopy przyozdobi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jowo! Idolką? proszę Cię, jesteś ambitna, a te syrenie pobłyski? ;p faszyn from Raszyn!
      Ale za koncept takiego akwarium na stopach masz medal z ziemniaka. Co tam: batata! Ukochania Ci wysyłam wielgachne :***

      Usuń