piątek, 26 lipca 2019

jak się zgubić we własnym ciele

Zaczęło się, praca całą parą, więc jem słabiej, nieregularnie, serce harcuje, wysyłając mi sygnały ostrzegawcze, które konsekwentnie ignoruję. Zostaje mi jednak jeszcze trochę oleju w głowie i pamiętam, że skoro jest 15.40, a ostatni posiłek jadłam o 7.30, warto teraz wlać w siebie coś przyzwoitego. "Półpłynne produkty, najlepiej zupy" - mówiła joginka Natasza.
Wchodzę po drodze do Daniego do baru z obiadami, ale na widok chłodnika z dodatkiem jogurtu robi mi się słabo, zupa koperkowa przez terapią wisceralną to też nie jest dobry pomysł. Wychodzę i baniaczę, co sobie dostarczyć w kwadrans, żeby się zniszczyć tylko częściowo. Bo zimna zupa z lodówki w Żabce to głupi pomysł.
Wchodzę do Rossmanna, myśląc o smoothie. Zatrzymuję się w dziale dla niemowląt. I nagle mnie olśniewa.

Obiadki w słoikach. Przecież przed Świętami Bożego Narodzenia po ekstrakcji dolnej ósemki, która wyrwała mi pół policzka, właśnie dzięki temu przeżyłam. Dodatkowo produkty nie zawierają soli ani dodanego cukru (*jak przekonuje producent), więc to nie jest najgorszy pomysł. Oraz dzięki promocji kupuję zdrowy obiad: curry z warzywami, kurczakiem i mango w śmiesznym, płaskim, choć plastikowym opakowaniu. Za siedem czterdzieści dziewięć. Na opakowaniu jest napisane, że obiadek poleca się dzieciom w wieku od 1 do 3 lat, więc szybko kalkuluję, że i ja, pacjentka Instytutu Geriatrii, nie powinnam po tym umrzeć. W każdym razie nie tak od razu.

Po trzech wywiadach wideo i zawodowym nakręceniu wpadam na Ursynów w kilkunastu częściach. Oddzielnie przybywają moje ręce, oddzielnie torba ze spodenkami sportowymi, oddzielnie skórzana torba z notatkami i pudrem matującym, na schodach zostają jeszcze trzustka i śledziona, bo serce popędziło już trzy bloki dalej. W progu zawisam na Danim, choć do tej pory przytulałam go z wdzięczności tylko na pożegnanie. Jest tym chyba trochę zaskoczony. Ja nie mniej - Bogna tyle razy uczyła uważności na ciało.

Na jego oczach jem obiadek dla niemowląt. Dani ratuje mnie łyżeczką do herbaty. Zjadam w błyskawicznym tempie, dla żołądka to chyba średnio dobry pomysł. Ale jem coś prawie półpłynnego. Lekkiego. Dani patrzy na mnie rozbawiony pomysłem z jedzeniem dla dziwnej grupy wiekowej.




Ściągam czarną sukienkę w kwiatki, która sprawdziła się chyba przed kamerą. Jest cienka, delikatna, z wiskozy, podoba mi się, że sięga do połowy łydki i ma skromny, ale kobiecy dekolt. Myślę o pozycji virasany, w której Julia mówi o "skromnych pośladkach". Dani w tym czasie myje ręce, a ja wciągam sportowe spodenki i kładę się na leżance. Jestem dwa dni po wyczynach docenta i jego studentów. Stopa ciągle jest oklejona tejpem. Boli.
Czuję, że to nie będzie najprzyjemniejsza godzina tego dnia.Pod względem bólowym, bo przecież do Daniego zawsze pędzę jak na skrzydłach.

- Staram się jeść mądrze, ale nie zawsze tak się da. Więc zamiast jeść jakiś szit z maka, wybieram na przykład coś szalonego, jak obiadek dla niemowląt.
- A jesz mięso? - pyta Dani.
- Nieortodoksyjnie. Czasami jem, bo mnie najdzie, ale nieszczególnie mi smakuje.
- A jak myślisz: jestem wegetarianinem?
Przyglądam mu się i wiem, że nie. Przy tak ciężkiej pracy fizycznej potrzebuje mięsa. Oprócz tego to mężczyzna.
- Myślę, że nie. Zbyt zdrowo wyglądasz.
- Czyli co: jestem gruby? - śmieje się Dani.
- Zdrowo, przyzwoicie wyglądasz. Chociaż to nie jest niewykluczone. Wy, fizjoterapeuci, macie taka wiedzę o ciele, że potraficie zbilansować dietę. Bo weganie przeważnie zdychają z anemii.
- To jak myślisz: jestem wegetarianinem?
- Nie wiem! Skąd mam wiedzieć?
- Usłysz moje myśli.

Patrzę na niego zdumiona. Co to znaczy? Mam usłyszeć jego myśli tak, jak on słyszy moje ciało?
- Umiesz się do głów włamywać, Jadwiniu - mówi do mnie tajemniczo.

Nie wiem już, jak i dlaczego tę konwersację przerwaliśmy, ale to zwróciło moją uwagę. To może wobec tego i przyszłość potrafię przewidzieć?
Klekoczę o trzeszczce, zachwycona, że to taki cud. Pytam, czy to możliwe, że fabella występuje parami, w obu nogach. Dani przez chwilę się zastanawia i mówi, że raczej nie.
- No tak, wtedy w jednej nodze byłby nowotwór - zastanawiam się na głos.
- Jesteś jak doktor House - mówi Dani i oboje uśmiechamy się, bo wiemy, że jesteśmy psychofanami tego serialu.

Dani przepytuje mnie z nowego pojęcia: kanał Huntera. Otoczony mięśniem obszernym przyśrodkowym od przodu i boku, przywodzicielem długim i wielkim od tyłu i krawieckim od strony przyśrodkowej. Prowadzi naczynia i nerwy.
- I czemu służy, Jadwiniu?
- A mogę swoimi słowami?
- Możesz.
No, to teraz moja chwila w błyskach fleszy:
- To taki tunel Alma! jadą nim samochody ciężarowe w postaci żył i tętnic oraz samochodów sportowych osobowych, takich maybachów, jak nerwy eee... wchłaniające? I nerw udowy..? - tracę parę.
- Nerw udowo-goleniowy i naczynia chłonne uda głębokie.
Jak zwykle myślę o sobie jak o debilu.
- I po co ten kanał jest?
- Żeby bolał - odpowiadam przekonująco.
- Naczynia udowe przez kanał Huntera prowadzone są do stawu kolanowego i tutaj przekształcają się w naczynia podkolanowe. Dzisiaj ci je pobudzimy, Jadwiniu. Albo i nie, zobaczymy, co ciało powie.

Zmęczony Dani sprawnymi palcami i z nieskończonym skupieniem na twarzy bada moją stopę. Marszczę się, popiskuję, wiję, drugą nogą kręcę kółka z bólu, wygłupiam się.
Lewa brew chłopaka się marszczy. Mruczy coś pod nosem o proprioreceptorach i ruchu koncentrycznym. Reaguję tylko na dźwięk słów, bo przecież z fizyki byłam klasycznym betonem.
Ściska śródstopie - ja w pisk. Robi ćwiczenia krótkiej stopy - sapię. Uciska łuk, każe stopą wachlować - tracę kontakt z własnym oddechem.
- Wachluj, Jadwiniu.
- Ale boli.
- Jak pokonasz pierwszy ból, to kolejne ruchy będą go zmniejszać, przecież to znasz.
- Wiem, ale na razie gwiazdy widzę.
- To popatrz chwilę i wachluj dalej.

Wyginam głowę do tyłu na leżance, widzę sufit balkonu i niebo nad Ursynowem. Jest upalnie i duszno. Na dole pod blokiem widziałam śmiesznego pudla i odkryłam zabawny szyld "Ginekolog Stomatolog". "I tu, i tam" - mogliby mieć takie hasło reklamowe. I ciekawe, jak fotel wygląda w takim miejscu.
Kłujący ból stopy zaciemnia mi obraz zabawnego wspomnienia.




Teraz Dani sprawdza ruchy rotacyjne, kość pięty, supinację. Znowu syczę. Patrzy na mnie skupiony, profesjonalny, trochę zmartwiony. Unoszę się na łokciach, żeby lepiej widzieć jego oczy.
- No i co, Dani? Jak jest?
- Kości śródstopia znacznie gorzej się ruszają. Jest większa sztywność wszystkich stawów. Znowu zaczynamy od początku.
Na biurku ma otwarte trzy książki, pozaznaczane karteczkami. "Praca systemowa z pacjentem autoimmunologicznym", "anatomia stępu", podręcznik do terapii wisceralnej z zaznaczoną częścią o nerkach. Przygotowywał się. Szuka, sprawdza, jak może mi pomóc. Czuję, jak rozpuszcza to we mnie kostkę lodu, która zostawił po sobie Niedźwiedź. Tata czyli.
Coś we mnie po cichu płacze, bo jakoś tak się okazuje, że chyba już nie tylko chodzi o mój dyskomfort i ból, tylko o to, że ten złoty chłopak się napracował. A teraz znowu wracamy do punktu wyjścia. Zastanawiam się, czy i co na to odpowiadać. 
Pomrukuje jeszcze, przekrzywia głowę, widać, że się zastanawia.
Nagle w młodych, orzechowych oczach błyska mu złośliwy kurwik. Opuszcza barki i z mieszaniną satysfakcji, zazdrości i zmartwienia mówi:
- Docent zjebał.

Parskam śmiechem z czasów nalekowania Encortonem. Ach, panowie, bez rywalizacji by was nie było, co? jakże ten testosteron światem rządzi. No, dalej, na wyścigi, który mi pierwszy pomoże, to mu wierszowany mejl wyślę, spojrzę jasno, uśmiechnę się, nawet założę sukienkę w kwiatki. Róbcie, co w ludzkiej mocy, nie ma to dla mnie znaczenia, czy ta moc ma płeć.

Dani zerka na zegarek, dzisiaj będzie krócej, bo kolejny pacjent po mnie. Przenosi się na wysokość brzucha. Cały czas leżę na łokciach, Dani patrzy na mnie ciepło.
Słyszę w sobie matowy dźwięk zaśniedziałych cymbałków. Jak ostrzeżenie. A co, jeśli moja wyobraźnia znów zatacza zbyt szerokie kręgi? Może to zwykła empatyczna czułość. Nie wmawiaj sobie, Kasiu, że to coś innego. Już zapomniałaś, jak rozczarowanie boli? Nie daj się zwieść niczemu - tak, to fizjoterapeuta, czyli pracuje z ciałem. No przecież po to tu jesteś. Żeby pracował z twoim ciałem. Tu nie ma miejsca na twoje rozdwojenie jaźni i skojarzenia z bliskością. To jak aparat USG. Głowica widzi i rejestruje, ale nie odczuwa. Głowice, czyli narzędzia nie mają uczuć. Skup się na tym, żeby wszystkie mięśnie popuszczały, ciesz się, że masz świetnego terapeutę, doceniaj jego profesjonalizm, dziękuj losowi, że zsyła ci takich pięknych i mądrych ludzi, nie myśl o tym, że teraz położył ci rękę na ramieniu w związku z niczym.
- Połóż się, proszę, Jadwiniu.
Mówię do siebie: nie patrz na niego, nie przekrzywiaj szyi, bo napinasz mięsień skośny brzucha. Nie gap się, po co się na niego gapisz, Kasiu? no dobra, z ciekawości. I co widzisz? Że zamyka oczy. No tak, bada. To technika osteopatyczna. Sprawdza, które tkanki się napinają i w którą stronę prowadzą.
Co to za nowość, że położył ci rękę nad prawym kolcem biodrowym? Nie dziwi nic.
Teraz przesuwa ją bliżej łuku żebrowego. Teraz na środek brzucha. Sprawdza temperaturę organów wewnętrznych. Oczywiście, że ci się zdawało, że dotyk robi mu się coraz lżejszy. To znaczy może się taki robi, ale to technika. Technika osteopatyczna. hamuj piętą. A, boli. No to czym innym hamuj, ale nie kojarz. Nie myśl.
Ojezu, co teraz? Wkłada rękę pod twoje plecy, a drugą rękę trzyma na brzuchu. MatkoBoska, otworzył oczy. Jest tak skupiony, że aż są zamglone z tego skupienia. Ale patrzy ci w oczy, Kasiu. To też technika osteopatyczna. Sprawdza na twarzy reakcję bólową pacjenta. Nic poza tym.
Jak zwykle, nie wytrzymujesz:
- Dani, powiedz, co robisz? Co usłyszałeś tam, w środku?
- Symfonia cała.
- Jak to możliwe, że czujesz napięcia w ciele przez skórę?
Dani cicho chrząka. Zawsze tak robi, jak zbiera myśli i ma mi coś wytłumaczyć.
- Ciało jest jak kombinezon nurka. Jest ciągłą całością. Więc jak w jakimś miejscu się napnie i zmarszczy, to czujesz to pod ręką.

Zmarszczkę. Zmarszczki ciała.
Dani chwyta nogawkę moich spodenek i mnie je w dłoni.
- No to chyba trzeba mieć wybitne czucie, żeby to zauważyć - mówię.
- Jestem pewien, że i ty to czujesz. Tylko nie zauważyłaś dotąd. Ciało cię prowadzi, przyciąga. Musisz się na to otworzyć.
- Ale ty masz doświadczenie, ja nie. Skąd wiesz, że mam takie moce?
- Bo jesteś bardzo sensualna, poetko.

Leżę tak sobie na leżance jak własne zwłoki i myślę o tym, co mi powiedział. Nazywa mnie poetką, ale to chyba takie obiegowe gadanie o pismakach. Przecież moje ciało jest jak dotąd przez większość życia źródłem cierpienia i opresji. Oczywiście przyjemności też, ale jednak bólu więcej. Zdecydowanie więcej. Dlatego Dani ma rację, że mam w sobie destrukcyjny obraz ciała.
- Kasiu - mówi do mnie przy użyciu mojego imienia.
- Słucham Cię, Dani.
- Masz zapalenie żołądka.

Łapię się za głowę. Jak on to wyczuł?! jak to jest możliwe?
- Napięcia prowadzą do żołądka. Muszę szybko działać, żebyś zupełnie odstawiła leki przeciwbólowe. Wyczuwam jakąś nadżerkę na ścianie żołądka. Nieźle cię pokiereszowało. A teraz będę nieprzyjemny.

Jednym sprawnym, zdecydowanym ruchem wbija trzy palce pod prawy łuk żebrowy. Mam wrażenie, że przebije mnie na wylot. Nie widzę jego twarzy, bo wyginam się w łuk z bólu i zupełnie nie panuję nad tym, że wyglądam jak nierozciągnięta joginka w pozycji ryby. Albo jak tancerka erotyczna, ale skrajnie tania. Taka w promocji jako "cena na do widzenia".
Chwytam z bólu brzeg leżanki. Palce Daniego ani drgną. Potem z takim samym poziomem nacisku przesuwają się po linii jelit w dół. Czuję w ustach krew, tak bardzo zagryzłam wnętrze policzków.
Dani rozluźnia ucisk.

- Oddychaj, Jadwiniu.
Łatwo Ci mówić, chłopaku. Pozbawiłeś mnie oddechu na jakieś dwadzieścia sekund.
To samo robi z drugiej strony. Mam wrażenie, że teraz to na pewno zemdleję.
niestety, lata praktyki. Próg bólu mam wysoki, ciągle go podnoszę.
- Twarda sztuka jesteś - mówi Dani z uznaniem. Wstań i zobacz, jak ci się chodzi.

Podnoszę się powoli, bo boję się zawrotów głowy po pseudoerotycznym wygięciu. Wstaję, chodzę po pokoju Daniego. Idę coraz szybciej. Zaczynam prawie po nim biegać. Nie jestem w stanie podnieść głowy do góry, wzrok mam wbity w ziemie.
- Jadwiniu, co się dzieje?
- Nie wiem!
- Chodzisz jak naćpana.
- Tak się czuję!
- Ale co: w głowie ci się kręci?
- Nie! Mam wrażenie, że to nie moje ciało! Że jestem w cudzym ciele!
Tak właśnie się czuję. już swoje własne wychodzi na to, że znam słabo, a teraz jeszcze dostałam cudze. Nie mogę przestać chodzić. Dani w końcu łapie mnie za ręce, zatrzymuje siłą, chwyta mnie za podbródek.
- Twoje ciało się zgubiło. Za dużo bodźców dziś miałaś - nie wiem, jak pracujesz, ale to musi być wycieńczające, jeśli ta technika cię tak pobudziła. Połóż się, proszę, na leżance. Przesterowałem cię. Przepraszam.

Kładę się, ale mam wrażenie, że wciąż poruszam się po pokoju. Jak robot. Chwilę mi się przygląda i mówi.
- Idę umyć ręce. Proszę, odsłoń bliznę.

Leżę i myślę, co się stało. Co się we mnie i ze mną zadziało.Jak leżę, to nie pędzę. W każdym razie nie po ziemi. A, zaraz, kazał mi odsłonić bliznę. Podwijam nogawkę spodenek. Sprawdzam, co się dzieje w moim brzuchu, jest luźniej, może po prostu muszę wylądować, przegrzałam jakiś procesor. W tym czasie wchodzi Dani.
- Prosiłem cię, żebyś odsłoniła bliznę.
- Odsłoniłam przecież - na dowód podciągam nogawkę spodenek wyżej.
- Odsłoniła.
I to jest ten moment. Kiedy on staje nade mną i w bezmiarze swojego profesjonalizmu i miękkości nie jest w stanie powiedzieć niczego innego niż obiegowe hasło z sal fizjoterapeutycznych. Patrzę w jego leszczynowe tęczówki. Widzę, że i w nim się coś burzy, przewala, jakby na końcu języka miał jakieś słowa, a nie wie, czy ma prawo je wypowiedzieć, żeby nie zabrzmiały dwuznacznie. Bronię się przed wszystkim, co próbuje właśnie na mnie osiąść, przed wstydem, przed bliskością, przed tym, że mylę pojęcia, gubię się, nieodpowiednio oddzielam słowo i derywat, że niby jestem pacjentką, ale nie chcę nią być, bo chciałabym mieć takiego superkumpla, który by mi zadawał do nauki zagadki medyczne, a ja bym się mu niewspółmiernie odwdzięczała cytatami z Herberta, ale przy okazji za tą relacją by się nie krył żaden podtekst, a jeśli by się coś kryło, to by nigdy, nigdy nie bolało.

Debilko, ściągnij spodenki.
Brawo, zorientowałam się.

Przesuwa palcem po moich dwóch bliznach. "Niefajnie" - słyszę, ale on nie mówi tego głośno. O, Boże, on tego nie powiedział. Ale ja to usłyszałam!
Patrzę na niego przestraszona. On nie patrzy na mnie, uciska raz górę, raz dół blizny. Starej i tej na pamiątkę Niedźwiedzia.
- To nie jest najpiękniejsza blizna, jaka mogłaby być.
Cóż, ja też mogłabym być młodsza i zdrowsza, ale jestem stara, chora i jem obiadki dla niemowląt z Rossmanna.
- Niefajnie.
O-ooo. Czyżbym się właśnie włamała do jego głowy?
- Dwie godziny pracy na samych bliznach.
Dwie upojne godziny, kiedy on siedzi obok mnie, opowiada mi, że ciało to kombinezon nurka, a przy okazji rozdziela pasmo po paśmie każde włókno mięśniowe. A to boli. Ale jaki dostaję energetyczny zwrot za ten ból. I rekompensatę w postaci udawanej bliskości.
Moje narowiste fantazje przerywa ucisk Daniego na stropie blizny. Towarzyszy im tak niespodziewany atak bólu, że z ust wyrywa mi się "kurrrrwa". Odwracam głowę z drugą stronę, nie chcę mu patrzeć w oczy. Nagle zaczęłam się wstydzić mojego bólu i mojej reakcji. Już nawet nie myślę o tym, że mam na sobie cięte laserowo majtki w kolorze magenty marki Sloggi i gdybym wiedziała, że każe mi ściągnąć spodenki, to... no właśnie: co? Założyła barchany? Że co? Że wyzywające? A odkąd to ja noszę wyzywającą bieliznę? Zresztą, w sumie dobrze się skłąda, że są prawie jak druga skóra, bo Dani podwija je jeszcze wyżej, blizna wchodzi już na bok.
ucisk boli coraz bardziej.
- Wiesz, Jadwiniu, że ta stara blizna jest w gorszym stanie?
- Znaczy, ze bardziej napięta jest tkanka?
- Tak, prawie się nie rusza. Masz spiętą powięź i całe udo. Dlatego tak się męczysz podczas chodzenia, bo ciągle uda napięte.
- Czyli bliznowiec przyrasta?
- Przyrasta.
Myślę teraz o tym, że Niedźwiedź ma bliźniaczą bliznę. Pokazał mi jeszcze przed operacją. Pamiętam, jak w pokoju z książkami zastukał pasek od jego spodni, a ja poczułam zwierzęcy strach, bo nie wiedziałam, co się teraz może stać i co on mi tym paskiem zrobi. A on po prostu pokazał, jak będzie wyglądała moja blizna po najbliższej operacji.
"Kto kurwa taki dostęp zrobił?" - słyszę.
Nie, Dani nie powiedział tego. Znowu nie powiedział. Znowu to USŁYSZAŁAM, choć NIE POWIEDZIAŁ.
Patrzę na niego. Odwracam głowę w jego kierunku i po prostu patrzę.
Nagle w jego oczach pojawia się bezbrzeżna czułość. Ojezu, taka czysta. Żal trochę jakiś, ale niepodszyty litością.
- Jadwiniu, kto ci tu tak bez sensu nogę rozciął? - przesuwa wskazującym palcem po starej bliźnie. - Przecież tu w ogóle cięcie nie ma sensu. Słaby dostęp.
Tętni mi w głowie. Jezu, oszalałam. Brałam przez cztery dni psychotropy i nabawiłam się schizofrenii. Oszalałam. Słyszę cudze myśli. Słyszę JEGO myśli.
Omatko, jak patrzy na mnie... I te oczy, takie orzechowe. Kto tak na mnie z uwagą patrzył ostatnio, zaraz, zaraz... Bogna! Jej piwne oczy z opiłkami złota tak patrzą uważnie. Drży mi broda. Przypominam sobie siebie jako dorastającą dziewczynkę, pokrojoną jak świńska tusza. Nie rozumiem nic z tego, co się dzieje. Mamy ze mną nie ma, jest na sali rozpraw. A oni robią ze mną, co chcą. Rozorali mnie. Ponieważ zrobili złe cięcie za pierwszym i drugim razem, to zrozumiałe, że niemożliwe było prawidłowe wstawienie drutów. Zjebane od początku. Wszystko. Gdyby nie zjebali, to bym nie miała teraz endoprotezy. Jeszcze by kość wytrzymała.
Pamiętam, że Dani woli, żeby w jego obecności nie płakać. Ponawia pytanie:
- No, kto ci to zrobił, Jadwiniu?
Przypomina mi się, jak moja współlokatorka Alicja ze studiów naśladowała blondynkę z dowcipu, która na widok gniazdka elektrycznego mówiła: "biedna świnko, kto cię tu zamurował?" To wspomnienie ratuje mnie od płaczu.
- To już nie ma znaczenia, Dani. Nie muszę też tego wybaczać - mówię jak dziewięćdziesięciolatka na łożu śmierci.



Dani znęca się nad moją blizną jeszcze długo. Syczę, piszczę, zaciskam pięści. Potem każe mi się położyć na nieoperowanym boku. Co pokornie czynię. Czuję, jak ciało jest zmęczone. Chce mi się spać. To bardzo częsta reakcja na neuromobilizację.
Leżę na boku tak, jak na sali operacyjnej, czyli krętarz celuje w sufit. Patrzę na półkę z książkami Daniego. Anatomia, fizjologia, metodologia pracy z ciałem. Raj dla mnie. Tak bym chciała tu zostać i nie na leżance.

I potem robi to. Kładzie prawą rękę na mojej talii. Tak się mówi na jodze: połóż rękę na talii. Lewą ręką mobilizuje bliznę i to boli jak jasna cholera, ale moja świadomość zatrzymała się na tym, że jego ręka tak miękko oparła się na moim boku. To takie przyjemne, ten rewers bólu. Nie, Kasiu, nie myl tego z niczym innym. Ot, natura człowieka: oparł się akurat o mój bok, tak mu wygodniej. Nie kojarz tego z niczym. Nie nadinterpretuj. No dobrze, może to delikatny dotyk, ale przecież nie może ci się na operowanym biodrze oprzeć całym ciałem, prawda? Nie używaj ludzi jak protez, żeby ci rekompensowali to, czego nie masz. To, czego nie dostałaś. To terapia, praca z ciałem. Ugniata je, rozciąga i ćwiczy. Lepiej, że ma takie miękkie i delikatne ręce niż gdyby miał mieć ostre, ordynarne, głośne i zimne dłonie.

Z opresji niedorzecznych skojarzeń ratuje mnie dzwonek domofonu. Przyszła kolejna pacjentka. Dani wpuszcza ją, ale wraca do mnie dokończyć terapię.
Jeszcze mnie trochę ugniata, ale każe wstać. Spaceruję wokół leżanki już znacznie wolniej. Nerwy osadziły się, neuroprzekaźniki wyhamowały. Znów jestem sobą. Trochę Kasią, trochę Jadwinią. Uprawiam moje idzenie i szłosć po wykładzinie u Daniego. Tam i z powrotem. Z powrotem i tam. Patrzę na niego i mówię:
- Dani, stopa nie boli.

Żegnam się szybko, wypruwam błyskawicznie. Do rana stopa nie boli, nie. Szczególnie, że idę wieczorem do Kraken Rum Baru i wypijam pszeniczne piwo z redakcją Anywhere. Rano stopa trochę sztywna, ale nie jest źle. Na Sadybie, kiedy idę do pracy, odkrywam, że udo rusza się w miejscu, w którym Dani rozluźniał bliznę. Piszę do niego niezwłocznie:

Odpisuję, że jak znam źródło i cel bólu, to nie tyle cierpię, ile po prostu chwilowo żyję w innym wymiarze. Przyglądam się słowom, które zapisałam. Myślę, czy to kolejny z moich wybiegów autoimmunologicznej: napisać: no coś ty, nie, nic mi nie jest, nie broczę wcale, nie martw się, już dobrze, już mi przeszło! Ale nie, naprawdę uświadamiam sobie, że cierpienie w moim świecie wygląda zgoła inaczej. Przede wszystkim wtedy, kiedy jestem ze sobą sam na sam.

Wymieniamy jeszcze uprzejmości z Danim na dobry dzień. Jestem mu taka wdzięczna. Nieskończenie wdzięczna.
Kiedy o 15.07 wstaję zza biurka, żeby pójść zrobić sobie herbatę dwa piętra niżej, stopa płonie żywym ogniem. Prawie się nie zgina.

No i co, Kasiu? Myślałaś, ze wszystko jest na zawsze?


1 komentarz: