środa, 15 maja 2019

Wyjątkowo zimny maj

Wstaję po 5. Jadę na Koszykową oddać mocz do badania. A nuż się pomylili i krwi tam nie ma.
Ćwiczę, zaciskając zęby, bo plecy mam zabetonowane. Ramiona też. Rezygnuję z mycia włosów, bo nie podniosę do góry ramion. Chyba że za trzy godziny, ale wtedy nie zdążę na badania.

Dojeżdżam na miejsce, pewna, że znów będą tłumy. Niespodzianka i dzień dziecka. Trwa remont windy, więc dziadki, które z przesiadywania w przychodni zrobiły sobie sport, odpuszczają. Przed gabinetem zabiegowym czekam znacznie krócej niż zazwyczaj. W szatni rozchodzi się naftalinowy posmrodek niewietrzonych kożuchów. Bo wyjątkowo to zimny maj. Przytulam do siebie bawełnianą czapkę.

Skręcam nie w ten korytarz, w który powinnam. Staję naprzeciwko drzwi do poradni zdrowia psychicznego. Wychodzę z założenia, że nic nie dzieje się przez przypadek. Popycham drzwi. Muszę trochę wyglądać na przerażoną, bo pani w okienku uśmiecha się zachęcająco. Podchodzę. Mówię, że debiutuję.

- Najbliższy wolny termin to czerwiec.
- Ale 2020 roku? - pytam, nauczona doświadczeniem.
- Nie, bieżącego.
Pani wertuje kalendarz i mówi:
- O, 31 maja jest wolny termin. Proszę się stawić między 12 a 15. W tym przedziale czasowym. Nie później.
Pobiera dane. Pyta, czy kogoś upoważniam do wglądu w moją dokumentację. Już nikogo nie upoważniam. Ani Afgańskiej Siostry, ani Kamili. Już jest mi wszystko jedno. Pani przegląda mój dowód, spisuje pesel, mówi, że też kiedyś była młoda.

I nagle:
- A wie pani, ja to dzisiaj mam taki dzień, że nie mogłam wyjść z domu. Bo mam siedmiomiesięczną sunię, adopciaka, Dafi się wabi, tak płakała, jak wychodziłam, że myślałam, że mi serce pęknie. W moim domu od zawsze były psy i w ogóle zwierzęta, ojciec znosił z całego osiedla wszystko, co się ruszało. Matka dostawała szału. A ja uważam, że pies to członek rodziny. I koty też miałam trzy, teraz moja córka koty hoduje, ma dwa, dokociła tego jednego. I jak dwa siedzą same  w domu, to nie jest im smutno. I jak się wraca, a w domu coś żyje, to zupełnie inaczej, mówię pani. A że ludziom sierść przeszkadza? No to niech im przeszkadza, mogą wyjść. Ja nawet taką kartkę nalepiłam przy drzwiach: tu mieszkam ja i mój pies, jak ci się nie podobają włosy i kurz, to szukaj drzwi. I ta moja sunia to taka rozkoszna jest, wie pani, śpi ze mną, nie popuści, rozpycha się łapami, a to jest taka morda kochana, ale to po wilczurze, to teraz już mi do kolana sięga, o, pani patrzy, tu mam zdjęcie. Tylko jedno, bo mam nowy telefon, jeszcze karty nie przełożyłam, ale na tym zdjęciu widać, jaka jest śliczna. A te uszy ma takie kosmate, nie? Jak była mała, to wyglądała jak w czepku. Myśli samobójcze pani jakieś miała?

Czuję ciężar na mostku. Jak tej uroczej pani z psim słowotokiem powiedzieć, że mam je, odkąd otworzę oczy?
Mrugam, bo to pani w okienku. Nie lekarz. Ale ta pani widzi. Widzi, że miałam. Że mam. Że jutro też mieć będę. Że nie widzę sensu.

- Będziemy dzwonić, gdyby pani nie przyszła. Proszę się nie martwić, dostanie pani proszki, od razu się pani zachce wszystkiego. Wszystko złe przejdzie. Mówię pani.


It's just medicine
You could still be
What you want to
What you said you were
When I met you
You've got a warm heart
You've got a beautiful brain
But it's disintegrating
From all the medicine



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz