niedziela, 19 maja 2019

Hoc est corpus meum

Ze wstrząsem anafilaktycznym nie ma żartów, jak się okazuje. Każdy kolejny jest cięższy. Trudniejszy do zniesienia przez ustrój.
W sobotę byłam słaba jak dawno nie byłam. Poszłam na wykład z oddziaływania olejków eterycznych - głównie po to, żeby nie być sama w domu. Nad ranem ciemności kryły ziemię, była straszliwa burza. Powietrze było tak gęste, że można je było krajać nożem. Pani w piekarni zapytała, co mi się stało. Odpowiedziałam pytaniem: "Czemu pani pyta?"
- Bo pani zawsze uśmiechnięta, a dzisiaj to jak po pogrzebie.
Aha. Widać.

Joginka Natalia, która przypomina urodą Królewnę Śnieżkę, zauważyła, że jestem strasznie blada. Nie odpowiedziałam na to. W końcu to tylko opinia. Postanowiłam po deszczu przejść się przez Pole Mokotowskie. Wyszło słońce, na liściach srebrzyły się w słońcu krople deszczu, które parowały szybko w ciepłym powietrzu. Postanowiłam, że przejdę jeden przystanek. W połowie drogi tak bardzo bolało mnie w mostku, że musiałam przysiąść na murku przy Skrze. Toot tam kiedyś biegała, a ja ją obserwowałam. Miała na twarzy skupienie najwyższe, a jej ostry profil przypominał, że jest kolejnym wcieleniem greckiej bogini smutku. 

Wróciłam do domu i miałam ambitne plany. Chciałam pojechać do Iwony Dobrej pobawić się z jej dziećmi. Ale nie miałam siły nawet odgrzać sobie obiadu. Padłam spać o 15 i obudziłam się o 20.40. Kamila z Maćkiem się dobijali, pewni, że umarłam.

Dzisiaj od rana pojechałam na warsztaty z uwalniania traumy z ciała. Skoro już medycyna klasyczna na mnie nie działa, czas szukać kolejnych alternatywnych metod. Myślę sobie: certyfikowana prowadząca, wiem, o co chodzi, a w grupie inaczej się ćwiczy, oprócz tego nie będę sama - w razie czego. Jesteś cykorem, Jadwiniu. A jednak śmierci się boisz.

Siedzimy w szkole jogi na Wilanowie, każdy ma powiedzieć coś o sobie, z czym przyszedł. Pierwsza dziewczyna mówi, że nie może się za nic konkretnie zabrać. Że kupiła płetwy, rękawice do boksu, matę do jogi - a na żadną aktywność się nie decyduje i ją to stresuje. Dlatego zdecydowała się na metodę uwalniania ciała od traumy stosowaną u żołnierzy wracających z misji wojennych. Druga dziewczyna chwali się, że jest cudowną mamą. Tak o sobie powiedziała. Po czym mówi, że jej dzieci ją wkurwiają, bo nie ma czasu na kosmetyczkę.
Trzecia pani mówi, że do szału doprowadza ją sąsiadka pracująca w ogródku i od samego jej widoku czuje gorąco, pocą jej się ręce i boi się, że będzie miała chore serce. Przez tę sąsiadkę. Kolejne dziewczę mówi, że za dużo siedzi przy biurku i łokieć od tego biurka tak ją boli, że aż bierze panadol na noc i na pewno będzie miała od tego wrzody, a przecież nie chce. Ta obok mnie utrzymuje, że jest psychologiem, ale nie ma w niej ani odrobiny samodzielności. Kiedy wchodziła ze mną na warsztaty, nie wiedziała, jak się zachować i małpowała po mnie każde zachowanie. Gdyby nie mój katatoniczny stan, pewnie bym z tego zażartowała. Próbowałam uśmiechnąć się pod nosem, kiedy weszłam do łazienki, a ona ustawiła się pod drzwiami, żeby zrobić dokładnie to, co ja. Powiedziała, że jej problemem jest ból lędźwi, bo za dużo siedzi w korporacji. Jeszcze jeden chłopak mówi o tym, że jak go kumpel wkurzy, to boli go kolano i ten ból znacznie obniża jakość jego życia.
Teraz moja kolej. Mrugam i czuję się jak kosmitka. Ale nie ma we mnie strachu, wstydu ani oporów. Sesje z Bogną zrobiły swoje.
- Mam na imię Kasia i moje ciało bezskutecznie od sześciu lat próbuje mnie zabić.
Dziewczyna siedząca obok mnie przypominająca ożywioną okładkę żurnala dla żyjących fit parska śmiechem. Neurony lustrzane każą reszcie również parskać. Na końcu parska prowadząca.
Brnę dalej:
- Mam zdiagnozowane ZZSK...
- Nie wiem, co to - odpowiada prowadząca.
Tłumaczę nazwę, ale pani nadal to nic nie mówi. Cóż, nie musi. Bardziej popularna będzie za chwilę odra.
- Ani niesteroidowe leki przeciwzapalne, ani kortykosteroidy, ani nowoczesne leczenie biologiczne nie skutkują w moim przypadku. Żyję z ciężkim bólem, a każdego dnia inna część ciała mój dzień sponsoruje.
- Ej, to fajne, że się nie nudzisz - śmieje się wkurwiona na sąsiadkę.
Odpowiadam, że tak, że doceniam w mojej chorobie życzliwy płodozmian.
Na koniec mówię, że jestem tu, bo chociaż przez chwilę chciałabym już od siebie niczego nie chcieć.

W przerwie wszyscy oblegają prowadzącą, miauczą z powodu łokci, irytującej sąsiadki i napięć w dole pleców. Wychodzę na balkon. Obok stacjonuje szary kot Anglik, który patrzy na mnie spokojnie bursztynowymi oczami. Popijam czystek z termosu i nie tęsknię za grupą. Nie przymilam się. Nie licytuję, kto bardziej cierpi. Patrzę, jak równo przystrzygli trawnik na Wilanowie. Przypomina mi się, jak po tych uliczkach jeździłam nie tak dawno z Niedźwiedziem. Sio, wspomnienie. Bo zaraz mi stopę zajmiesz.

Zaczynamy część aktywną. Pod stopą umieszczamy piłkę, mamy rozluźnić powięź i ścięgna. Nie wychylam się z tym, że wiem, co to rozcięgno podeszwowe. Po co. Kogo moja wiedza obchodzi.
Potem mięsień brzuchaty łydki. Grupa nie wie, co to mięsień brzuchaty, ale to pół biedy. Grupa nie wie, że łydka nie jest wtedy, kiedy boli nad kostką. Ale co mnie to obchodzi. Przecież można żyć bez tej wiedzy. Bez tej miłości też można żyć.
A potem trzeba wytrzymać na ugiętej nodze w podparciu. O-oo. Moje zrośnięte lędźwie będą miały challenge. Na nieoperowanej nodze całkiem mi to idzie, chociaż nieco tracę równowagę. Ale na operowanej - nie idzie; nie mogę się podeprzeć rękami, bo wtedy musiałabym zgiąć w panewce operowane biodro; wówczas mogę je zwichnąć; wychodzę z pozycji, bo zaczyna mi od wysiłku szumieć w głowie. Podbiega do mnie prowadząca:
- O, nie możesz, widzę. To nic. Pokażę ci inną pozycję dla tych, haha, gorszych. Dla tych, no wiesz, niepełnosprawnych.

Grupa rechocze. Prowadząca też. Jest o jakieś sześćdziesiąt kilogramów ode mnie cięższa. Teraz mogłabym jej powiedzieć: "ty głupia krowo, więcej uważności, jeśli pracujesz z TRE. Nie uczyli cię, że nie wiadomo, jak pacjent zareaguje na takie komentarze? Czy wiesz, że pracujesz na cieniutkiej jak muślin materii pomiędzy ciałem a duszą? A gdybym ja ci powiedziała: odchudź się, bo wyglądasz jak morświn, a twoje rechotanie jest co najmniej nieadekwatne? Co, próbujesz się wszystkim przypodobać? Czyli masz kompleks. Nie przepracowałaś jakiejś traumy. Cóż, nie jesteś najlepszą ambasadorką swojej własnej marki."
Ale nie mówię tego. Uśmiecham się i powtarzam wersję ćwiczenia dla ubogich ciałem.
Myślę o tym, że Pandę postawiłam na miejscu dla niepełnosprawnych. Widać ją z okien szkoły. A w plecaku mam legitymację osoby niepełnosprawnej. Ale wstrzymam się, nie powiem. Nie będę wymachiwać cierpieniem nad głową. Jak protezą.
Wszystko idzie zgodnie z planem. Drżą mi przywodziciele i naprężacz. Rozumiem te reakcje, potrafię je wytłumaczyć na poziomie neuronalnym i biomechanicznym. Ba, nawet chemicznym. Potem pozwalam ciału działać, jak samo chce. Układa mnie w dziwaczny pałąk, ramiona wyciągają się po ziemi nad głową, jakby miały zrobić orła na śniegu. Prawa stopa puszcza, wreszcie przestaje mnie boleć. Prowadząca ląduje przy mnie:
- Nie mówiłam, że trzeba używać rąk.
- Ale mówiłaś, że trzeba podążać za tym, czego chce ciało.
- No tak, ale skąd wiesz, że ręce chcą nad głowę?
Uznaję, że obniżę swoje IQ na okoliczność niedzieli:
- Bo to moje ciało, więc umiem go słuchać.
Po czym ignoruję prowadzącą.

Nie każdy dobrze reaguje na te ćwiczenia. Jedna z dziewczyn (ta od rękawic bokserskich) nagle podrywa się z maty, zaczyna płakać, krzyczeć i biegać po sali. Prowadząca nie reaguje. Ludzie zaczynają podnosić się z mat, przerażeni, że zostaną stratowani. Panadol to wszak przy tym pryszcz. Ale prowadząca nie podchodzi do spanikowanej. Well, dwa lata temu czytałam w biblii instruktorów TRE, że trzeba takiego pacjenta wyprowadzić z sali i uspokoić. Ćwiczenie trafiło w jakąś traumę, przywołało obraz, wspomnienie. Trzeba na to plaster nałożyć, ukoić, ochuchać. Zamknąć, tak jak Bogna, kiedy upewnia się, czy po terapii mogę wyjść na ulicę. Do końca zajęć dziewczyna miota się po całej sali, w końcu zapłakana ląduje w ogródku, gdzie płoszy bursztynowookiego Anglika. Prowadząca nie reaguje. To straszne w sumie.

Na etapie relaksacji podkładam pod lędźwie wałek i opieram stopy na drabinkach jak pasza. Moje joginki mnie tego nauczyły. Ciało się rozluźnia, już nie drży, mniej boli. Jest szczęśliwe. Przez chwilę w głowie miga mi mina Niedźwiedzia, kiedy podawał mi białą różę. Za chwilę miejsce tego obrazu zajmują lody pistacjowe z Mokotowa. A potem egzemplarz "Motorów" Zegadłowicza.
Jestem spokojna.
Nade mną zawisa prowadząca:
- A dlaczego tak leżysz?
- Bo mi tak wygodnie.
- Musisz mieć tak nogi oparte?
Dobra, Kasiu, teraz:
- Tak, to dobrze robi endoprotezie mojego lewego biodra.
I z satysfakcją obserwuję, jak prowadząca ma otwarte usta. I, bogu dzięki, nie odpowiada.

Wychodzę jako jedna z pierwszych. Nie wiszę na prowadzącej, żebrząc o pomoc w związku z nieznośnym bólem łokcia. Nie pytam, czy i gdzie można kupić podręcznik. Bo go mam. Nie podaję swojego adresu mejlowego. Nie błagam o dodatkowe ćwiczenia wysłane przez Facebook. Na pożegnanie podaję prowadzącej rękę.
- O, uścisk już nie jest taki silny jak na początku zajęć - mruży oczy, bo widać, że jest na mnie zła.
Nie certolę się:
- Bo straciłam do ciebie zaufanie.

Naprzeciwko szkoły wchodzę do Żabki i kupuję wegańską kawę na roślinnym mleku i sama do siebie pałam obrzydzeniem za snobizm rodem ze Zbawiksa. Wlokę się w stronę Pandy na miejscu dla niepełnosprawnych. Pada. Słabo widzę, bo krople są coraz gęstsze. W ciągu lokali usługowych na ekskluzywnym osiedlu przy Osi Królewskiej ktoś się kuli. Przyciska do ściany. Drży.
Podchodzę bliżej. To ta od płetw.
Pytam, czy dobrze się czuje.
Dziewczyna ma problemy z oddychaniem i widać, że jest przerażona. Staję naprzeciwko niej, chwytam ją za rękę i strzelam niby kulą w płot. Mówię spokojnie, miękko, jak do dziecka:
- To nie była twoja wina.
Dziewczyna zaczyna rozpaczliwie szlochać. Chwyta się za włosy i krzyczy na całe osiedle. Eugenia we mnie podnosi w jej kierunku głowę. Trwa to może trzy minuty. Oddech dziewczyny się uspokaja. Przytulam ją mokrym od deszczu rękawem kurtki. Już stoi na nogach pewniej. Wyciera ręką nos. Mówi do mnie:
- Dziękuję.
Nie uśmiecham się. Nie mam siły.

Otwieram Pandę i z trudem wsiadam. Okazuje się, że dziewczyna podeszła do drzwi od strony kierowcy. Odsłaniam szybę. Płetwa mówi:
- Ej, ja wierzę, że cię boli.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz