środa, 6 listopada 2019

Z zaskoczenia

Siedzę sobie grzecznie na mrocznym korytarzu Sparty. Jest 6.54, nie ma jeszcze nikogo, Dani dopiero jedzie, bo uciekł mu autobus. Czytam książkę o historii endokrynologii i zastanawiam się, jak można tego nie pojmować, że hermafrodytyzm to w wielu przypadkach kwestie aberracji fizycznych, za którymi idą liczne przemiany hormonalne, więc naturalne jest, że człowiek może się pogubić, czy jest mężczyzną, czy kobietą. No ale jeśli nie rozumie się ustaleń nauki albo nie chce o nich wiedzieć, to znaczy, że jest się politykiem. Albo było się takim debilem z biologii, jak ja z fizyki.

Na to samo piętro wdrapuje się pan po 60., który ma duży brzuszek, grube szkła i wieczną zadyszkę. Kiedy już doczołga się do ławki na tym samym piętrze i wysapie, natychmiast zasypia. Jak ja w rzucie. Bez rzutu w sumie czasem też. Przychodzi wcześniej, żeby się jeszcze przekimać przed torturami na leżance, biedaczyna.
Ale siedzę sobie cicho, czytam, myślę o tym, co mi dzisiaj Dani uciśnie, bo kazał mi założyć wycięty stanik, co w przypadku mojego obwodu klatki piersiowej oznacza, że równie dobrze mogę nie mieć go wcale. Zakomunikowałam to rzecz jasna Daniemu, ale napisał: "jakieś pozory przyzwoitości w Instytucie trzeba zachować". Tym bardziej, że jak kończy ze mną terapię, w sali się zagęszcza, kręci się Pani Kasia, przyłażą studenci, koordynatorzy, nawet jakiś zbłąkany lekarz z nieprzytomnym wzrokiem wejdzie, pewny, że to kibel.
Więc Dani dba o moją cześć - tak to sobie średniowiecznie tłumaczę.

No i tak sobie siedzę (po turecku, bo mogę!), czytam i czekam na Daniego, ale książka mnie wciąga i nie zauważam, że Uzdrowiciel właśnie nadciąga od strony wind. ("Emanuel już mieszka na Taborze!" - dzięki, Cyprian, naprawdę, dzięki, żeś mi się tu wepchnął). Wczytuję się w specyfikację przemian kortyzonu w kortyzol i nie czuję zupełnie, że ktoś się nade mną nachyla. Nawet cienia nie widzę. Cienia na mnie nawet nie zostawił.
Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy na policzku czuję nagle męski zarost, a zaraz obok o policzek opiera się troczek od bluzy. Flashback gotowy: J. i jego bluza na koncercie Świetlickiego w grochowskiej kotłowni. Mój boże.
Zastygam i wstrzymuję oddech.
Po czym czuję, jak dolna, dodajmy: idealna, warga Daniego zahacza o skórę tuż za moim uchem. Tam dozuje się perfumy, to niedaleko miejsca, gdzie można wyczuć puls i skóra jest bardzo cienka. No i to szyja, moje sacrum, o czym ten młody człowiek doskonale wie.
Mięsień, który pod skórą tu przebiega, nazywa się beznadziejnie, bo mostkowo-obojczykowo-sutkowy i, jak sama nazwa wskazuje, powoduje problemy trójstronne, a do porozumienia raczej nie prowadzi.
Jakby tych nieszczęść było mało, ręka Daniego odchyla w tym czasie pasmo moich rozczesanych wyjątkowo (precz, synu Durczoka!) włosów, a mnie przebiega dreszcz, choć, jak zaznaczyłam, wciąż nie oddycham: na przekór procedurom medycznym, zaleceniom lekarskim i przestrogom joginów. No i Bogny.
Przymykam oczy, bo do mózgu zanurzonego w procesach chemicznych dociera, że to On, Dani, że ta bliskość została zainicjowana przez niego, nie przeze mnie. Jutro biorę Mirona Białoszewskiego do czytania, jak słowo daję.

I cóż Ty mi teraz, Cudzie, powiesz? Że śniło Ci się, że jestem zdrowa? A może że znalazłeś sposób na rozluźnienie opornych kości stępu? Albo że już wpadłeś na pomysł, dlaczego wpust żołądka ciągle u mnie emituje podwyższoną temperaturę? A może zjadłeś marchewkowe ciasto i chcesz podziękować?

Dostaję miejscowej gęsiej skórki na szyi, kiedy szepcze:
- Ten pan zawsze przed zajęciami zasypia, Jadwiniu. Na pewno to zauważyłaś.
Oszołomiona kilkukrotnym dotykiem jego ust na mojej szyi (widzę, że mój talent pozwoli odrodzić się segmentowi rynkowemu harlequinów! Drżyj, Januszu Leonie Wiśniewski!), mimo wszystko jestem w stanie reagować.
Przytrzymuję troki bluzy Daniego, przyciągam je do siebie, a tym samym Daniego i mówię w to samo miejsce na szyi, co on:
- I jeszcze pochrapuje czasem.

Słyszę, jak Dani się śmieje, bo jego oddech ciepłą falą liże miejsce za moim uchem.
Ale, mili Państwo, cóż to ma miejsce niniejszym? Dani nie idzie dalej, nie odchyla się.
Nie wiem, czym to grozi. Za chwilę się dowiem.
Zsuwa z ramienia sportową torbę, w której nosi "portki i crocsy do roboty", jak mawia. Torba plaska o podłogę, pan na krzesłach obok pochrapuje, a ramię Daniego odziane w skórzaną kurtkę motocyklową obejmuje nadmierną chorobową krągłość mojego kręgosłupa piersiowego. Nie w planowanym kierunku zaokrągloną, rzecz jasna.
Kierowana intuicją wyciągam ramię i obejmuję go za szyję.
Wita się ze mną? Obejmuje mnie? Przytula? Co to jest?
Czuję, jak obejmuje mnie głębiej i mocniej. I co? No właśnie, jest coraz dziwniej, bo zanurza co najmniej nos w moje włosy. Słyszę, jak głęboko wciąga powietrze. Jego prawa ręka sunie w dół moich pleców i zastanawiam się, czy za chwilę nie uciśnie mi więzadła krzyżowego. Ale się zatrzymuje na lędźwiach (kibić to bodaj dawniej nazywali). Dani odchyla głowę na tyle nieznacznie, że jak podnoszę głowę, jego usta oddalone o centymetr od moich mówią:
- Tak pięknie pachniesz morzem.

Nie wiem, co na to odpowiedzieć, bo w głowie krąży mi myśl, że morzem pachną też morszczyny i to nie zawsze jest woń przyjemna.
Ale ta bliskość jego ust jest taka niebezpieczna. I bezpieczna jednocześnie. Z wrażenia nie mogę się ruszyć.
Ale oto serce mi przyspiesza - no, witaj, adrenalino, jak zawsze, poniewczasie. Nie wiem, co zrobić, bo on jest nade mną nachylony, a ja ciągle obejmuję go za szyję. On za to drugą rękę położył na mojej szyi z drugiej strony. Więc teraz bez problemu złamie mi kark, jeśli będzie chciał, a ja w sumie godzę się na to, jeśli widok jego brązowych, spokojnych i dobrych oczu będzie ostatnim, co przed śmiercią zobaczę.
I tak trwamy pewnie kilka sekund, a może minut, nie wiem, bo czas zrobił fikołka w gardle pochrapującego obok pana. Dani patrzy mi w oczy, ja patrzę Daniemu w oczy i ogólnie nuda, nic się nie dzieje.
I nie wiadomo, jak by się to skończyło, gdyby nie nagły stukot treków Pani Kasi na linoleum Instytutu. Drgnęłam, ale oczu od niego oderwać nie mogłam. Słyszę:
- Daniel, widzę, że pacjentka jest klinicznym cudem.

Teraz już spoglądam przestraszona w kierunku, skąd dochodzi głos Pani Kasi. Ale Dani wcale się nie odchyla. O-ooo.
Próbuję wyswobodzić ramię z uścisku, ale to trudne, bo Dani ani myśli się ruszyć, więc jedynym wyjściem dla mnie jest samozwichnięcie barku. Damn, zaraz cały Instytut zacznie gadać.
Pani Kasia podchodzi do nas, ja mamroczę niewyraźne "dzień dobry, Pani Kasiu", jak uczniak przyłapany na fajkach na długiej przerwie. Dani wreszcie się odchyla, wyswobadza mi tym samym bark.
- No, widzę, że lordoza prawidłowa, piersiowy ma się świetnie, a nawet po turecku pani siedzi i jeszcze się wyciągnąć w górę potrafi. I to wszystko po zaledwie tygodniu na Spartańskiej - Pani Kasia podpiera ręką bok i chyba jednak nas trochę karci.
- Trochę więcej niż tygodniu, Pani Kasiu - mówi Dani z satysfakcją i uśmiecha się jak szelma, który właśnie wyżarł słoik konfitur i zwalił na kuzyna niemowę.
- Długo już pracuję, ale tu się takie cuda dzieją, że czasami nie wiem, co powiedzieć - teraz już na pewno nas wychowuje.
Nagle odwraca się do chrapiącego biedaka:
- A pan Kazimierz to niech się przebudzi, bo zaraz na leżankę poproszę. Życie pana omija.
Po czym tanecznym ruchem płynie do pokoju socjalnego, zsuwając się po mnie niby to obojętnym wzrokiem.

Kiedy wchodzę na terapię, drepcząc za Danim, mijam się z Panią Kasią w drzwiach i mam chyba na twarzy wyrzuty sumienia. Pani Kasia suchą, spracowaną dłonią chwyta mnie za nadgarstek. Boję się reprymendy.
Patrzy na mnie jasnymi, świadomymi oczami:
- Dobrze widzieć, że pani wreszcie żyje. Tylko ostrzegam: życie jest uzależniające.

Połykam tę kostkę lodu, kiedy kładę się na leżance w cienkim, miękkim staniku, który Dani tego dnia wielokrotnie pomiął i zsunął.
Kiedy odgarniał włosy, sześć (!) razy przesunął po nich dłonią wzdłuż. Kiedy uciskał ten cholerny trójstronny mięsień, drugą ręką gładził mnie po policzku, żeby rozkojarzyć układ nerwowy. Confeo: jest w tym skuteczny.
Na klatce piersiowej wykwitły mi sine punkty - wspomnienie jego sprawnych palców. Warto było - oficjalnie Dani ogłosił, że klatka piersiowa ruszyła, zaczęłam się inaczej wentylować, więc mogę mieć zawroty głowy i być senna. Macham na to ostatnie lekceważąco ręką, ale przekonuję się, że miał rację, kiedy zbyt raptownie schodzę z leżanki, bo przecież kriokomorę zaraz wyłączą.
Zeskakuję w szale, nurkuję na chwilę pod leżanką w poszukiwaniu wiśniowego crocsa, trafiam w niego stopą, w tym czasie jedną ręką szamoczę się z bluzką (Decatlon, bluzka do tańca, dział dla dzieci), a drugą próbuję chwycić plecak. Oczywiście tracę równowagę i z jak artretyczna prima ballerina rozpaczliwie próbuję złapać na jednej nodze pion. Na (nie)szczęście zaraz obok mnie stoi Dani, więc sprawnie łapie mnie za nagie łopatki i przytrzymuje.
- Mówiłem, Jadwiniu, że będzie ci się w głowie kręcić.
Nie wiem, co na to odpowiedzieć: czy to, że ja mało rozumiem, a jeszcze więcej zapominam?
Ratuje mnie Pani Kasia stosownym komentarzem znad przeciwległej leżanki:
- Od tej waszej terapii to się w głowie zaczyna kręcić już na korytarzu.

I uśmiecha się tylko jednym kącikiem ust.

Będą gadać? Nie będą gadać? Terapeuta to li tylko? Uzdrowiciel?
Czy moja chora nadmiernie narracyjna wyobraźnia?


1 komentarz: