niedziela, 3 listopada 2019

Gdzie my z nią, on za nią wszędzie

Niby wczoraj był dzień zaduszny, ale Tata mi z myśli nie zszedł. Zresztą, jak to jest z tą duszą: miewa się ją, czy ma? Żyjesz, Tato, czy nie żyjesz?

Czyscowe duszeczki!
W jakiejkolwiek świata stronie:
Czyli która w smole płonie,
Czyli marznie na dnie rzeczki,
Czyli dla dotkliwszej kary
W surowym wszczepiona drewnie,
Gdy ją w piecu gryzą żary,
I piszczy, i płacze rzewnie;
Każda spieszcie do gromady!
Gromada niech się tu zbierze!
Oto obchodzimy Dziady!
Zstępujcie w święty przybytek;
Jest jałmużna, są pacierze,
I jedzenie, i napitek.

CHÓR
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
Co to będzie, co to będzie?

GUŚLARZ
Podajcie mi garść kądzieli,
Zapalam ją; wy z pośpiechem,
Skoro płomyk w górę strzeli,
Pędźcie go z lekkim oddechem.
O tak, o tak, daléj, daléj,
Niech się na powietrzu spali.


Wracamy z Mamą z odwiedzin na cmentarzu. Wnętrze mojej dłoni przechowuje jeszcze wspomnienie sztucznej plastikowej trawy na grobie Babci, której dotknęłam na pożegnanie. Bo przecież wiem, że czuwasz nade mną, Babciu. Słyszę Twój głos, kiedy wychodzę po 6 rano z domu, kiedy okręcam się szalikiem, zakładam rajstopy, podpieram na ręce zmęczoną głowę. Wtedy słyszę: "dziecko, dosyć, połóż się i odpocznij. Odżywiaj się, sucha taka jesteś. Herbatki ci zrobię. Nie, siedź, ja ci zrobię. Drożdżowe ci jutro upiekę, to sobie podjesz. Nie siedź tyle, plecy będą bolały. Sweter długi taki załóż, żeby w nerki ciepło było. najgorzej to pęcherz przeziębić jak ja we wojnę zimą. Cukiereczka ci dam na drogę, żeby ci się nie przykrzyło. Babcia będzie tęsknić, jak będziesz w tym Toruniu".


Podejmuję ryzyko:
- Mamo, jestem do Taty podobna?

Ostrzegawczo furczy przegrodą nosową. Zaraz mnie zezwie, wyzwie mnie od kurew do kwadratu, powie, że zmarnowałam jej życie i karierę, że jestem niewdzięczna, że jak ja mogę tak ją traktować, a przecież ona jest chora, nie może się denerwować, ją boli kręgosłup i wysycha jej śluzówka i że tarczyca, że Hashimoto, że ona tyle poniżeń w życiu zniosła...

- Nos masz po nim. I skurwysyństwo, jak już mówiłam. Jest takie zdjęcie, jak cię trzymam na kolanach i obok siedzi Łukasz. I próbuje cię pocałować. Na tym zdjęciu byłaś tak do niego podobna, że jak na nie patrzyłam, to płakałam w głos. Zniszczyłam je, nie mogłam patrzeć.

A tak, pamiętam to zdjęcie, kiedyś je widziałam. Miałam na sobie białą sukieneczkę, pufy szczęśliwie odżywionego niemowlaka, musiałam mieć już kilka miesięcy, bo siedziałam. Mamie na kolanie. A Łukasz, bratanek mamy, miał może ze trzy lata. Mama przytrzymuje go za kark i próbuje zmusić do tego, żeby mnie pocałował. Przemocowe zdjęcie.

Patrzę prosto w obiektyw. Bezzębne usta mam zaciśnięte. Główkę okrągłą, bez śladów uderzeń, kość ciemieniowa jeszcze się nie przesunęła, bo czaszka dopiero się mineralizuje. Jestem jedną wielką białą kartą. Moja pachnąca zasypką skóra nie wie, ile mnie jeszcze czeka bólu, ile nieprzespanych nocy, rozczarowań, łez. Nie wie też, że będzie mnie zachwycał ciepły październik nad rzeką, że będę czytać książki o historii chirurgii i łapać się na tym, że mam otwarte z zachwytu usta. Że przed obrazem Tintoretta padnę na kolana, głośno szlochając, że sztab rezydentów przestanie notować, bo wyniki z laboratorium będą im się kłóciły ze stanem faktycznym, że serce będę miała złamane, a udo pokiereszowane bliznami jak żołnierz wracający z frontu.

Czyli ten kształt twarzy, ta okrągła czaszka, włoski na bok zaczesane: to Ty, Tato, Ty. Ten nos orli, do reszty rodziny niepasujący - to także Ty. Decyzyjność w ułamku sekundy, tak obca i daleka reszcie rodziny - to Ty, Ty we mnie przemieniony.

Z głębokości wołam do Ciebie, Tato.



O szyby deszcz dzwoni,
deszcz dzwoni jesienny.
Pszczoła krąży nad kwiatem
nasturcji. A mój ojciec
odchodzi. Był silny jak chleb,
lecz zamienił się w okruch.
Kładę go sobie na ustach
i czuję bochen. Ojciec
odchodzi. Myślałem,
że odwróci się jeszcze,
by zobaczyć, czy patrzę.
Ale on twardo szedł
na swoich kruchych nogach,
z łopoczącą flagą
serca. Czekałem, aż się
obejrzy, lecz chyba się bał,
że zobaczę, jak płacze.
A może po prostu coś
pociągało go bardziej.


Tadeusz Dąbrowski, "Ojciec odchodzi"

2 komentarze:

  1. Kasiu, siedemnasty raz się zbierałam, żeby Ci powiedzieć, że genialnie piszesz, ale to oczywiscie wiesz, musisz wiedzieć, skoro tak piszesz. I że rozumiem to z Tatą. I że jesteś zdumiewająco normalna i pozbierana, mimo takiej historii, takich historii. Trzymaj się tam, Kasiu, czytam dalej, mam nadzieję, że dobrze się masz w dalszych historiach. Bardzo bym chciała, żeby ktoś taki, jak Ty miał się dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odkrywam po miesiącach nieobecności komentarze i mam wrażenie, że śnię. Nie wiem, czy wiem. W sumie wychodzi na to, że naprawdę nic nie wiem. Czuję tylko, że podjęłam próbę powrotu.
      Kimkolwiek jesteś, Człowieku - dziękuję Ci. Nie mogłam tu znaleźć większej zachęty do dalszych prób pisania. Nie mogłam.
      <3

      Usuń