sobota, 25 marca 2017

Z biegiem dni

To już piąty dzień w Sparcie. Mam męcząco nieograniczone pole obserwacji, nasłuchiwań, a tym samym – rozwoju choroby. Jestem również bezpośrednio narażona na ataki ze strony wściekłych współlokatorek. Koncentracja suwerena na metr kwadratowy jest wysoka. Ludzie o swoim bólu i chorobach w ogóle nie myślą w kategoriach cierpienia, a pretekstu do zemsty na bliźnim. Pod płaszczykiem kościółkowego rozmodlenia wbijają sobie nawzajem nasączone jadem szpile.
W mojej sali obecne są dwie przenajświętsze: Jadwiga, przybyła w środę po endo plastyce knykci dłoni prawych (lat 74) oraz przybyła tego dnia, co ja – Stella de facto Stanisława lat 80. Stella z nas wszystkich ma energii najwięcej. Kiedy sobaczyłam, jak ćwiczy w odciążeniu, zdębiałam. Macha nogami nad głową, jakby miała lat pięć i nigdy w życiu nic jej nie dolegało. Bo i najwyraźniej nie dolega – rehabilitację szpitalną wymusiła z emeryckiej nudy i pragnienia mnożenia plotek, bo mieszka raptem dwa przystanki dalej.
Tych ostatnich szuka się tutaj nieustannie. Wifi i lokalizator smaczków towarzyskich włączony jest nieustannie, nawet nocna przebieżka na siku jest powodem do rozwoju teorii spiskowej o domniemanym nietrzymaniu moczu albo udziale w nocnej schadzce.
Żeby zdążyć do łazienki, a potem na zabiegi, śniadanie i inne przyjemności, wstaję przed 5 i jestem zazwyczaj już trzecia w kolejce. Inne panie albo się ne kładą, albo przychodzą o 3. Nie wiem, to też dla mnie tajemnica. Na rehabilitacji pędzę z sali do sali, nie nadążam, kriokomora powoduje u mnie hiperwentylację, na polu magnetycznym zasypiam natychmiast, a stabilizacja kręgosłupa boli mnie jak łamanie kołem.

Po zabiegach czuję się źle. Najchętniej spałabym w dzień, ale nie mogę – ciągle ktoś moje lokatorki odwiedza albo one nadają nieprzerwanie. Zabieram do torby z napisem Literacki Sopot komputer i książkę. Człapię do drugiego skrzydła, siadam przy wejściu do polikliniki geriatrii, skąd pada na mnie szczątkowe zimne światło. I zajmuję się czymkolwiek, byleby nie słuchać o ich życiowych mądrościach, wrażliwości Jarosława Kaczyńskiego na krzywdę bliźniego, a od wczoraj ryku „Tańca z gwiazdami”, bo niestety odkryły, jak się włącza telewizor. Od teraz oznacza to dla mnie, że chyba spać będę również pod geriatrią.
Po trzech godzinach pracy przy poliklinice (pisałam sobie wewnętrzną recenzję wydawniczą powieści, jak Fi uczył – a kto mi dla wprawy zabroni?), kiedy weszłam do sali, Jadwiga była przyklejona do ekranu, zachwycona kondycją cery Krzysztofa Ibisza, za to naskoczyła na mnie przenajświętsza Stella:
-O, przyszła nasza powsinoga!
Zgrzytnęłam zębami.
- Słucham?
- Powsinoga! Gdzie ty łazisz tyle czasu?!
Bogna. Szybko. Pani Kasiu, oddech. Mało? To jeszcze jeden. To tylko opinia. One nie mają znaczenia dla naszego życia.
Zamykam drzwi od sali. Stella nie odpuszcza:
- No, gdzie ty byłaś? Spowiadaj się!
- To jest, droga pani, moja słodka tajemnica – wysyczałam.
Gdyby nie to, że wszystko mnie boli okrutnie, może trochę bym poskakała, wściek na basbko z siebie wyrzuciła. No ale jak? Od przedwczoraj nie działa mi nadgarstek lewy, co pani doktor, która mnie prowadzi skwitowała tylko: „phi, co się pani dziwi? W tej chorobie i z takimi wynikami to cud w ogóle, że pani chodzi”. Mhm. Przestałam się zatem dziwić, a nadgarstkowi spuszczam ćwiczeniowy wpierdol przy każdej najmniejszej okazji.
Czyli pani doktor w skrócie miała na myśli: morda w kubeł, ciesz się, że NFZ jeszcze na cokolwiek daje pieniądze.

Po celebryckich wygibasach moje współlokatorki włączyły telewizję reżimową i oglądały faflunienie Semki. Na co dzień nawet na chwilę nie włączam tego bełkotu, tylko internet donosi mi o zakłamywaniu rzeczywistości w mediach publicznych, czasem w Trójce wychwycę manipulację zdaniem przy serwisie informacyjnym, ale przeważnie słucham audycji o kulturze, muzycznych, a z tych wysokiego ryzyka – Poranka w Trójce. I Śniadania z Michniewicz w soboty. Na resztę nie mam czasu albo nie jestem w stanie.
Ale to, co wczoraj zaprezentował w TVP Info pan Semka, to już było nawet dla mnie za dużo.Nie dziwię się, że Polonia zagranicą głosuje na PiS, jeżeli ma tak skandalicznie ograniczony dostęp do informacji, a jeśli już je dostaje – są tak wysoko przetworzone, że żywność z GMO to przy tym potrawka z kurczaka zrobiona na parze.
Obie gwiazdy rozmodlonym wzrokiem wgapiały się w ekran, a ja czułam się jak na chińskich torturach, bo przecież obie słabo słyszą, więc Semka swoimi faflami w dolby surround z dużą dawką nienawiści otacza mnie z każdej strony. Stopery nie działają. W ogóle mało co tutaj działa, teraz jeszcze zepsuł mi się nadgarstek.
Ponieważ telewizor pożarł dwuzłotówkę i się wyłączył, obie harpie przestraszone, że zaczną się nudzić, przystąpiły natychmiast do poszukiwania kolejnej ofiary. Mimo że już leżałam w łóżku, ledwo żywa ze zmęczenia i bólu, postanowiły nie odpuścić. Stella przeważnie komentarz inicjuje, Jadwiga wzmacnia bądź potakuje. Czasami działa w charakterze echa. Coś nieprawdopodobnego.
- Co, pewnie jutro włosy znowu od rana będzie myła?
Jadwiga na to, o szpitalne piernaty oparta:
-Właśnie, pewnie będzie myła.
Oddychaj, Kasiu, zawsze możesz w nią czymś rzucić i każdy sąd cię uniewinni.
- No, odpowiedz.
Głęboko wciągnęłam powietrze. I nagle, z brawami od Bogny w tle, wypaliłam:
-Droga pani, po pierwsze nie wiem, do kogo się pani zwraca, bo najwyraźniej nie wystarczyło pani odwagi zapytać mnie wprost. Po drugie: pani zachowania wobec mnie wydają mi się opresyjne.
Stella zamrugała powiekami pokrytymi precyzyjnie eyelinerem (jak słowo daję! Na własne oczy widziałam, jak nim się maluje – nigdy, przenigdy mi się to nie udało!). I chyba nie zrozumiała, bo przystąpiła do dalszej odsłony ataku:
- No ale ty nic nie rozumiesz, to jest nałóg!
Jadwiga:
-Nałóg, tak!
-Ty myślysz, że jak włosy co dzień (z akcentem na „co” - przyp. aut.) myjesz, to będziesz miała ładniejsze. A to wcale nie tak jest.
Jadwiga po endoplastyce knykci:
-Nie tak.
Pomyślałam, że jak by obie złapały przyzwoity rytm, to pewnie z tego nawet niezły tłusty beat by powstał i wśród blokersów może by i obie panie zapracowały sobie na SLU (jak mnie wyedukowała Toot: szacunek ludzi ulicy). No ale to nie wszystko. Stella wrzuca trójkę:
-Kto to słyszał, żeby codziennie myć włosy. Ja tam mam tak, że czem brudsze są moje włosy, tem lepi się układają.
- Tak, tak – zdobyła się Jadwiga, bo raczej nie wygląda mi na kobietę, która myje włosy raz na dwa tygodnie. W ogóle uważam, że to jest mimo wszystko lekka przesada, nawet jeśli ma się lat 80 i rzekomo więcej wolno.
Postanowiłam w międzyczasie, że przy najbliższej okazji muszę poprosić Pana Fi o komentarz w sprawie derywatu „brudszy”. Nie mogę się doczekać, co powie.
-Drogie panie, widzę, że postanowiły panie mnie naraz wychowywać. Niestety, ma mzłe wieści: na wychowanie jestem już za stara. Chciałabym też zauważyć, że nie wyobrażam sobie, jakie represje spotykałyby mnie z pań strony, gdybym wychodziła na papierosa. Czy wówczas panie stosowałyby wobec mnie areszt?
Stella zamrugała, Jadwiga chyba nie dosłyszała. Zadowolona z siebie nieskończenie kontrolowałam puls. Ach, Pani Bogno, byłaby Pani ze mnie na pewno zadowolona! Jak ja jej powiedziałam, zgodnie ze sobą, obroniłam się, odparłam atak, nie pozwoliłam na siebie włazić. Och, Pani Bogno, jakie ja postęp zrobiłam!
-No ale myć co dziń włosy to jest głupie – zakończyła Stella nie do zdarcia.
-Głupie, głupie – przyklepała przekaz Jadwiga.
W rezultacie dziś rano nie umyłam włosów, ale przypuszczam, że po południu po prostu nie wytrzymam. Nie wytrzymam i umyję. No co ja poradzę. Czy naprawdę mam tym zapatrzonym w swoje światy emerytkom tłumaczyć, na czym polega nerwica natręctw?

Z dnia na dzień w ogrodzie zmian coraz więcej. Ptaki gadają coraz głośniej. Wczoraj na moim oknie usiadły dwie cukrówki i uderzyły w tany wokół siebie. Stanęłam nieruchomo, ściskając wilgotny ręcznik. Ile to piękna w świecie, normalności i harmonii. Ptasich zagadek, bliży ziemskiego rytmu. Czy których z gawronów kiedykolwiek potrzebował mysich przeciwciał monoklonalnych do życia? Czy sroka kiedykolwiek zgłaszała zapotrzebowanie na lek osłonowy, choć zjada z ziemi okruszki i ziarnka piasku. Wenflony obce są cukrówkom. Szpaki nie połykają trzy razy dziennie wyciągu z escyny, a po śniadaniu Vigantoletten.
Plama trawy przy czeremchach od strony Woronicza powoli się zazielenia. Zmiany następują każdego dnia i dopiero dalsza czasowa perspektywa pozwala wyraźnie zauważyć konkrety. Takie pąki na przykład – rozwijają się stopniowo coraz mocniej, błyszczą w słońcu tłustymi sokami, zmieniają kolor na bardziej zdecydowany. Błoto powoli obsycha w ogrodzie. Dwa dni temu zauważyłam kota wędrowniczka, który przebiega od strony działem przez ogród, wdrapuje się po schodach od strony poliklinik i siada na oknie na pierwszym piętrze. Czasami przez to okno zagląda. Cały jest czarny, ale ma wyraźny biały krawat (a w zasadzie muszkiet – taki szeroki), grubie białe wąsy i na tylnych łapach białe skarpetki. Włazi na to okno i sobie po cichy miauczy. Jak mu się znudzi, wyciąga tylną łapę i metodycznie ją wylizuje. Wielka to była przyjemność patrzeć na jego ziemską adekwatność. Poczułam, że w ogrodzie marzną mi policzki, więc wróciłam do sali. Stella oczywiście nie pozostawiła tego bez komentarza:
-Ja też bym wyszła, ale buty zostawiłam w depozycie. A przecież tu pilnują, jak bym teraz je zabrała, to by mnie posądzili, że ja uciekam. A to przecież nieprawda.
-Nieprawda – zakończyła codą Jadwiga.

Po dwóch dniach moim spacerów po ogrodzie Stella była na tyle zdesperowana, że postanowiła zaryzykować swoją szpitalną reputacją i pognała po kurtkę i buty do depozytu.Po Semce, Tańczu z gwiazdami, w którym nie wiadomo już, które to gwiazda i ataku łazienkowym, postanowiłam udać, że śpię. No chyba będą miały trochę litości i przynajmniej ściszą głos – pomyślałam naiwnie. Bardzo naiwnie. Stella opowiada z przejęciem Jadwidze opatrującej rękę przed snem:
-Ale powiem ci, kochana, że kradną. No nie to, ze za rękę złapałam, ale w mojem przekonaniu świnie tu kradną. Taki specjalny pośpiech stworzono, jak zeszłam po kurtkie. I miałam taky szalyczek biało-czarny, elegancki, na niedziele do kościoła zakładałam, to się ksiądz patrzył tak na mnie, podobam mu się, wiem. No i zeszłam to kurtkie do depozytu, tłomaczę, że ja muszę na powietrze, do parku, no i ona mi mówi, że zaraz przyniesie. No i ja czekam, ale ona taki że pośpiech wprowadziła. Że jej się spieszy. No i kazała mnie usiąść, to usiadłam i sobie koronkę do Miłosierdzia Bożego odmawiam. A potem ona przede mną kładzie moją kurtkie i co ja widzę? Szalyczka nie ma. No i ja mówię, że ja bym jej wygarła, dogoniła ją, ale potem se myślę, że oni mnie oskarżą, ze ja chciałam z tego szpytala uciec. Wie pani, jak jest. Ludziom nie można ufać. Żeby mnie kto nie posądził. Ja nie móię, nie, nie chcę skrzywdzić, ale szalyczka nie było. No to ja się pytam: no nie kradną? Kradną, łajzy.
-Łajzy – z przejęciem odpowiada Jadwiga.
-Ja jestem chrześcijanka, dobry ze mnie człowiek, nie chcę skrzywdzić, ale no niech pani powie: nie śwynie?
-Świnie – odpowiada Jadwiga.
-Pani, ja na drugiego słowa złego nie powiem, ja taki człowiek jestem, no, do rany przyłóż, jak nasz papież kazał miłować wrogów nawet. To ja i nawet naszych wrogów miłuję, Tuska nawet miłuję, chociaż się Rosji zaprzedał, sobaczy syn. Ale no niech pani powi, szalyczek taki miałam piękny, czy o Boga w serci nie ma, że ukradnie?
-Że ukradnie, tak – odpowiadas Jadwiga.

Odkąd odwiedził mnie Łukasz, Stelli trudno o nim przy każdej możliwej okazji nie napomykać:
-Kto by to pomyślał, taka chora, taka już zmieniona, niemłoda, a taki mynszczyzna do niej przyszedł – nie może przeboleć Stella. A bo faktycznie, Łukasz wszedł grzeczny, zadbany, pachnący, uśmiechnięty, do tego powiedział jeszcze dzień dobry. W sumie ubawiło mnie to, że Stella sugeruje, że do tak bezwartościowej i schorowanej dziewczyny jak ja nie może przyjść zadbany mężczyzna. Film, film by z tego dobry wyszedł.
Któregoś razu Stella się rozpędziła do tego stopnia, że już nawet Jadwiga nie zawtórowała:
-No i po co taki mynszczyzna przyszedł, chyba lubi, bo to przecież ani już dzieci ne urodzi, ani wokół siebie nic nie zrobi.
Zagłębiłam się w lekturze arcynudnej powieści Sosnowskiego i udałam, że radio nadaje nudnawe słuchowisko. Kątem oka widziałam jednak quick step Eugenii na parapecie okiennym.
Codziennie do tematu odwiedzin Łukasza Stella wraca, podpytywała o niego, powiedziałam, ze to pisarz bardzo znany – tak znany, że nie wypada mi jego nazwiska wymieniać, bo jeszcze się media zlecą, a do telewizji stąd niedaleko i dopiero byśmy miały. Łukasz za to, całkowicie w swoim stylu, napisał mi:
-Powiedz, że jestem uchodźcą.
Łukasz jak mało kto naprawdę potrafi mnie rozśmieszyć. Kiedy przyszedł, śmiałam się tak szczerze. I głośno.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz