sobota, 25 marca 2017

Szpitalne love story

Zakonnicę Stellę polubiłam bardzo i autentycznie. Trochę żałuję, że w poniedziałek prawdopodobnie wyjdzie. Nie jest atakująca, emanuje nadludzkim dobrem i choć aktywuje we mnie czynnik psot, widzę, że patrzy ma mnie z humanistycznym zrozumieniem.
Zwierzyła mi się przy toaletach, że ona też niejednokrotnie wątpi. I że to jest ludzkie, że to nie jest grzech, ona sądzi.
Od kilku dni miewam cały szereg epizodów z jednym z lekarzy z oddziału w roli głównej. I, zaskakujące, nie jest to Doktor Majkel, choć i z nim na korytarzu regularnie się spotykam, ale o dziwo zderzyłam się z nim podczas pobytu tylko raz. I kawa tradycyjnie chlapnęła, ale na szczęście nie na jego kitel, a na podłogę.
Otóż nowym bohaterem jest pan doktor o włosach kruczoczarnych, gęstych, dobrze obciętych i mściwym spojrzeniu, do którego Lowen na pewno by przyporządkował jakieś skomplikowane schorzenie bodaj jelit. Znam go już przecież od lat, ale po raz pierwszy podczas tego pobytu pomyślałam, że zespół Aspergera, na który on prawdopodobnie cierpi, to musi być udręka. Nie patrzy w oczy, ucieka wzrokiem i nie wiem, co by się musiało stać, żeby się uśmiechnął. To znaczy wiem: gdyby go porazić prądem przy nerwie twarzowym, w jakiejś formie by się to udało.
No i częściowo z nudów, a częściowo ze zmęczenia, postanowiłam pogapić się na niego i zmierzyć z tym, czy uda mi się nastroić spojrzenie tak, żeby wyczuć, czy to przypadek dla Lowena.
Niestety, przez trzy dni klapa. Ale dzień dobry odpowiada, choć mruczy pod nosem jak stary niedźwiedź, a to przecież osobnik niewiele ode mnie starszy. Pomyślałam, że to może wina żony, ale nie: na palcu obrączki nie widzę, co wcale dowodem na jego żonatość być nie musi. Szukamy dalej. Gej? Nie, o nie. Nie z takim spojrzeniem. Nosi smutne, bure bluzy i swetry w jakiś arcynieciekawy wzór. Przypomina trochę bohatera filmu „Gnój” w swoim ascetyczno-niemodnym sposobie bycia, ale typ urody prezentuje zgoła inny. Wiem: spojrzenie Severusa Snape'a. Tak, to to. Mściwe, zimne. Ale jestem pewna, że bym je wytrzymała. Teraz już tak. Za dużo na ustawieniach Hellingera widziałam.

W minionym tygodniu trzykrotnie udało mi się osiągnąć coś nadzwyczaj durnego. Trzy razy było tak, że z impetem, który reumatykowi nie przystoi, wyszłam z sali i dosłownie zderzyłam się z właśnie tym panem doktorem. Za trzecim razem spojrzał na mnie lodowato, wykręcając przy tym piruet w kierunku szafek z wysterylizowaną bielizną, żeby we mnie nie uderzyć. Musiałam mocno się hamować, żeby nie parsknąć śmiechem, bo jak zestawić tę figurę z tym lodem emanującym ze źrenic, wychodzi ciekawe zestawienie. I ten fartuch, który wokół niego się zakręcił jak zmięte tutu wokół baleriny z Petersburga. Jakie to było śmieszne.
No ale to dopiero początek.
W głowie zaczęła mi powstawać jakaś historia, mroczna nieco, bo i postać doktorka, o którym nic nie wiedziałam, też do takich należy. Zaraz zaczęłam sobie wyobrażać, że a to hoduje w domu pająki, a może wypchane zwierzęta, a może odprawia czarne msze, czyta Lovecrafta, strzela z kuszy po godzinach, cokolwiek. Może zajmują go wojny punickie, albo rekreacyjnie wyciąga upiorne pierwiastki trzeciego stopnia czy oblicza pola skomplikowanych figur. Nie znam tembru jego głosu, bo zawsze jak mruczy coś pod nosem, to mruczy, nie brzmi jak podczas egzaminu na kartę mikrofonową. Nazwałam go Edgar, dodałam mu jeszcze w głowie upiorne sąsiadki i miałam gotowy konspekt opowiadania, które nigdy nie powstanie i w związku z tym którego nikt nie przeczyta.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy w tym tygodniu odwiedziła nas przeniesiona do innej sali siostra Stella z propozycją wzniesienia gorliwych modłów kolektywnych do Boga. No, jeszcze dnia skupienia sobie nie robiłam na Spartańskiej, doprawdy – pomyślałam i zastrzygłam uszami, co to nasza zakonnica wymyśliła tym razem. Jest w niej jednak coś tak ciepłego, ludzkiego i czułego, że nawet gdyby zaproponowała leżenie krzyżem, rozważyłabym to bez przykrości, a odnalazłabym w tym metafizyczny fun.
Nagle, wzmożona, uduchowiona siostra Stella jedzie:
-Drogie moje, umiłowane w Panu, proponuję, żebyśmy odmówiły różaniec za jednego z tych cudownych młodych lekarzy, którzy nas diagnozują.
-Cudownych, młodych – wtóruje Jadwiga.
-A jakich ładnych – jara się Stella vel Stanisława.
-Hola, a który to taki ładny - oby nie monter. Ja się za wrogów moich modlić nie będę, aż tak nieortodoksyjną ateistką nie jestem - zaburzyłam niebiańskie pienie.

Widzę, że siostra Stella wcale się na mnie nie oburza, tylko patrzy z autentyczną miłością. Tłumaczy, że modlitwa modlącemu się dobrze robi i w ogóle. No ale proszę ją, żeby wytłumaczyła, o co chodzi, bo ja lubię wiedzieć, w jakiej intencji klepię pacierze, nawet w nie nie wierząc.
-Pomódlmy się w intencji tego młodego pana doktora o kruczych włosach i książęcej twarzy, który tak dba o nasze skierowania, umysł ma taki jasny i przenikliwy, niech go Łaska Boża nie opuszcza w diagnozowaniu, niech nie zabraknie mu siły do wspierania chorych i niech Bóg obdarzy go łaską zdrowia, a Matka Boska otacza go czułą opieką.
Zamachał we mnie ogonem Encorton.
-Halo, siostro Stello, czy ma siostra na myśli tego mocno mobilnego mściciela o gęstej szczecinie, który się waszą salą opiekuje?
-Zaiste – odpowiada Stella, spuszczając skromnie oczy, a ja już kwiczę z radochy.
-To nie lepiej powiedzieć, że to po prostu fajne ciacho i dobrze, że go Bóg takim zgrabnym stworzył?
Siostra Stella poprawia błękitny kaptur od szlafroka na głowie i wygląda w tym jak Matka Boska.
-Pani Kasiu, tak nie można mówić. To grzech – i spłoniła się, mimo że zbliża się do sześćdziesiątki.
-A bo ja wiem, co można? No może i wam zakonnicom nie można powiedzieć, że mężczyzna się wam podoba, ale co jest złego w obiektywnym stwierdzeniu, że ktoś jest po prostu ładny?

Zakonnica nie wiedziała, a w każdym razie nie powiedziała, machnęła tylko ręką. No i znowu: że do Ducha Świętego w hołdzie za umysł jasny i przejrzysty, do Boga Ojca z prośbą o opiekę nad lekarzem, do Chrystusa o prowadzenie, do świętej Rity – do tej to nie pamiętam, po co, chyba po dobry krem na zmarszczki.
Nagle zamachała we mnie trzpiotka z Bałut:
-Ale, ale. I ja miałam romantyczny epizod z panem doktorem, właśnie sobie przypomniałam.
Natychmiast atmosfera mistycznego uniesienia pękła, a jej miejsce zajęło jawne podniecenie wzmożonej potrójnie białogłowy:
-I nic nam pani nie powiedziała, pani Kasiu? Jak to możliwe? No co się stało? Niech pani opowiada. Natychmiast.
Ubawiona po pachy z miną konfidentki, co chwilę zaniżając głos i chytrze nim manipulując, powiedziałam:
-Ach, to się stało wczoraj. Cóż to było za przeżycie. Śnił mi się potem do rana. Moment niby, chwilka tylko, mgnienie, a na długo we mnie zostanie.
(słuchające robią aaawwww)
-To spojrzenie głębokie...
(siostrze Stelli rozszerzają się oczy)...
-te nogi takie chyże...
(pani Jadwiga poprawia się na poduszce i dostaje rumieńców)...
-i te ramiona takie silne... - dyszę.
Stella dostaje spazmów i zaczyna niemal piszczeć:
-No niech pani powie co się tam stało?! W gabinecie? Badał panią? Co robił? Co powiedział?
Podniosłam do góry brew i powiedziałam:
-Nic nie powiedział. Bo on nie gada. (To klasyczny autystyk albo zaburzony z Aspergerem - pomyślałam)
-No to skąd pani wie, że ma ramiona silne?
Nagle zmieniam ton na boleśnie przyziemny:
-Wczoraj, jak wychodziłam z toalety, dostał ode mnie drzwiami i jęknął tak, że złapał się skrzydła drzwi. Po tym, z jaką siłą te drzwi zablokował, wniosłam, że na pewno jest silniejszy ode mnie, co w przypadku reumatyka po drugiej stronie żadnym, drogie panie, ale to żadnym osiągnięciem nie jest.
Trzy gracje zawiedzione okrutnie tym, że wczoraj w toalecie zaledwie duszy ulżyć chciałam, zeskrobywały właśnie padłe na PCV libido.
-No i spojrzał na mnie groźnie, ale nie skarcił tylko wydał z siebie takie Mrrmm, jak Wojciech Mann.
Trzy pary oczu mrugają w moim kierunku nierozumnie. Nagle Stella:
-A nogi?
-A, nogi – odpowiadam. No, chyże, bo tak zasuwał, że nieomal te drzwi z framugi wyrwał.

Trzy piersi westchnęły tęsknie i jadą różaniec. Wyniosłam się na korytarz, rozparłam na wózku inwalidzkim jak na fotelu z Ikei i czytałam nudnego Sosnowskiego. Potem przypomniało mi się, że ten pan doktor ma na imię Paweł. Jak w 2014 umierałam w sali obok, w nocy miał dyżur. Nie wiedział, że nie śpię. Przyszedł, stanął nade mną i ogryzał palce.
Nie tylko Doktor Majkel się o mnie wtedy bał.

P.S. w tym czasie, kiedy to piszę, Stella, nieustannie karcąca mnie za zbyt częste ablucje, naprzeciwko mnie właśnie myje stopy nawilżanymi chusteczkami. Przypomniał mi się post Saramonowicza o ścieraniu się zwolenników opcji politycznych, które najlepiej oddaje stosunek do higieny. Jedni to zwolennicy mycia się codziennie, inni – zwolennicy mycia stóp raz w miesiącu albo w ogóle. Czy jakoś tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz