wtorek, 28 marca 2017

Ups&downs

Po pełnym hajów dniu nastał czas zjazdu. I to właśnie było dzisiaj. Już wieczorem coś było ze mną nie tak, bo czułam zapach pomarańczy. Byłam pewna, że to dlatego, że pachną te na oknie, od Ewy. Pomyliłam się, pomyliłam.
Obudził mnie nie silny ból głowy, ale zabójczy ból głowy. Jak ja wyglądałam przez cały dzień! Nieszczęście - to mało. Byłam szaro-niebiesko-kredowa. Nie mogłam otworzyć oczu. Słabo słyszałam. Doktor Edgar, zazwyczaj istotom ludzkim niechętny, dziś spojrzał na mnie z miną, jakby miał na mnie zwymiotować.

Na pomoc przybyła mi pani Kasia terapeutka, która zrobiłam mi taki zabieg, jak Iwonka onegdaj. To znaczy rozluźniała coś w dziąsłach. Kiedy położyła mi rękę na podstawie czaszki, a ja prawie padłam na posadzkę. Pomiędzy zabiegami wymiotowałam długo i boleśnie. Nie byłam w stanie zjeść nic przez większość dnia, dopiero kawałek angielki na kolację. Naprawdę byłam umierająca.
Na leżance kilka razy pani Kasia straciła ze mną kontakt. Poklepywała mnie po twarzy. Wracałam. MImo że dziś miała Armageddon w pracy, poświęciła mi ponad godzinę. NIe zapomnę jej tego.
Na ćwiczeniach radziłam sobie gorzej niż panowie po udarach i ze wszczepionymi endoprotezami. Kriokomora tylko zaostrzyła objawy, bo podniosła mi ciśnienie.

Do sali przybyła pani Kasia, do której od razu poczułąm wielką sympatię. Kiedy przyszła do niej pani doktor i wypowiedziała mi doskonale mi znanym profesjonalnym tonem reumatologiczne asertywne formułki, wiedziałam, jak z panią Kasią jest źle. Potem zobaczyłam jej oczy. Przerażone oczy zaszczutego gryzonia. I wiedziałam, że włóknienie płuc oraz obrzęki stawowe to nic innego jak szarża tocznia. A potem posłuchałam, jakie badania zlecono. Jak tak dalej pójdzie, będę specjalistką od chorób reumatycznych i zacznę diagnozować ludzi na ulicy.  
Pani Kasi włączyli Solu Medrol. Tak jak mnie. Bo dziś trzecia rocznica. Dnia, w którym trafiłam do Orłowskiego, umierając. Może dlatego w tym zwierzęcym strachu rozpoznałam ten mój. Wciąż obecny, choć dziś już o trzy lata starszy.

Rozmawiam z Eugenią półsłówkami. Widzę, że zwinęła się w kłębek w nogach pani Kasi. Zawinęła grafitową spódnicą. Ma nową, z falbanami. Wiosenną, odświętną. Pilnuje płyciutkiego oddechu pani Kasiu, której niespełna trzy miesiące temu urodziły się wnuki. Basia i Jaś. Nie mam wpływu na to, że Eugenia tak bardzo chce panią Kasię zabrać. Kiedy tylko mogę, Eugenii zawadzam. Podkręcam tlen, proszę pielęgniarkę o zmianę kroplówki, bo pani Kasia zasypia. Ja też zasypiałam. Ja też się bałam. Eugenio, proszę, idź na okno. Pani Kasia ma do kogo wracać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz