piątek, 18 listopada 2016

Zanim się pojawiłaś

Ciekawe, że Marcin potrafi rozpoznać, kiedy jest źle nawet wtedy, kiedy nie sposób to rozpoznać.
Biegłam przez Śródmieście zdyszana, trudno wnioskować po takim trybie mówienia cokolwiek, a on wiedział, że jest źle.
No bo jest.

- Pio, nie chcę już żyć - powiedziałam wczoraj.
- Kaaaś, potrzebujemy cię. Nie potrafimy żyć bez twojego poczucia humoru, dystansu, tego, jak opowiadasz, tego, że wszystko jesteś w stanie załatwić i ze wszyscy cię podziwiają, ze jesteś taka dzielna.

Wiem, że powiedział to w dobrej wierze.
Ale nie jestem w stanie teraz oprzeć się tumultowi myśli, który mnie od środka tratuje.
No bo wychodzi na to, że mam żyć dla innych. Bo dla siebie - nie ma sensu.
No jasne, to w sumie dość egzotyczne, że im bardziej mnie boli, tym jestem pogodniejsza, tym chętniej niosę pomoc, tym bardziej się angażuję. W związku z tym tak łatwo uśpić zewnętrzną czujność. Czujność zewnętrza. A, uśmiecha się, to nie jest źle. Da sobie radę. Zawsze jakoś dawała, to i teraz da.
Nawet głosem nieraz umiem tak zrobić, że się nie poznają, wkręcam im tylko, że spać mi się chce.

A mnie się chce umrzeć.

Wczoraj po pracy, zamiast pisać te wszystkie popieprzone newsy, których już nawet korekta nie czyta, włączyłam jakiś łzawy melodramat dla gimbazy. "Zanim się pojawiłeś". Jednym z głównym bohaterów jest sparaliżowany dawny rekin biznesu. Jego opiekunką zostaje, jak się później okazuje, miłość jego życia. A ten mimo wszystko postanawia przeprowadzić eutanazję.
Zanim się pojawiłaś, Eugenio, rozumiałabym łzy tej zakochanej w nim dziewczyny. I to, że ze złością i żalem krzyczała do niego: "jesteś samolubem!".
Do końca seansu wytrwałam z suchymi jak wiór oczami. Bo cała moja sympatia jest po stronie tego chłopaka. Nie płakałam po nim. Zazdrościłam mu. Jak ja bym chciała mieć taką możliwość. Zakończyć wszystko, spłacić kredyt (żeby Mama się nie wściekała), którego już zostało niedużo i odejść. Już by nie bolało. Już nie musiałabym się bać. Już nie musiałabym planować albo żyć w przeświadczeniu, że nic zaplanować się nie da.
Nie myślałabym już o tym, czy J będzie się przyglądał, czy kuleję, czy nie. Nie będę próbowała wejść do jego głowy i sprawdzić, który mechanizm czujności przy mnie włącza. Nie czekałabym już na nikogo. Nie gnałabym na spotkania fotograficzne w nadziei, ze będę mogła chociaż na niego popatrzeć. Albo że on spojrzy na mnie. I przez chwilę zapomnę, że jestem chora, a będę tylko lekka jak letnia sukienka.

Nie musiałabym się męczyć przed kolejnymi świętami. Tak, to męka, bo czas przedświątecznej schizofrenii regularnie się wydłuża. Trwa już dwa miesiące. W przyszłym roku może handel zacznie się uaktywniać we wrześniu już. Kto to może przewidzieć.
Te bombki, świecidełka, prezenty, slogany o dzieleniu się z bliskimi, z podarowaniem siebie. A ja wtedy na języku obracam gorzki obol sprzed dwóch lat, kiedy wśród niby to swojej rodziny czułam się jak intruz. Uchodźca. Którego przyjmuje sie z litości, bo tradycja tak każe, ale tak naprawdę w ich świadomości przy tym stole mnie nie ma. Jestem przezroczysta. A skoro już czerpię pełnymi garściami, ogrzewam się przy kominku, jem te wszystkie pyszne rzeczy, to powinnam się przecież cieszyć, że pod choinką znalazłam mydło, którego przydatność do użycia minęła pięć lat temu. Bo jeden z takich prezentów pod choinką znalazłam. A bolał jeszcze bardziej, bo nie oczekiwałam żadnego. I przy tym żadnym chciałabym pozostać. Jako suplement dostałam jeszcze promocyjne czekoladki ze sklepu osiedlowego Żabka. No i co? nie cieszysz się? Niewdzięczna, dzięki nam miałaś się gdzie podziać.

Cztery do pięciu razy dziennie potrafi zadzwonić ciocia z Ursynowa. Zawsze to samo:
- Cześć.
- Dzień dobry, ciociu.
- Gdzie jesteś?
- W pracy.
- A to ja szybko.
I dwadzieścia minut.
 Albo:
- Cześć.
- Dzień dobry, ciociu,
- Gdzie jesteś?
- W sklepie.
- Jakim?
- W Biedronce.
- Gdzie?
( tu już mi się wacza WTF?! i recytuję z dokładnością do ostatniej współrzędnej):
- Na bora Komorowskiego 35/67
I kiedy myślę, że walnie słuchawką i sama od siebie mnie uwolni, słyszę:
- A co kupujesz?

Tak, tak, jak myślisz, że jesteś na dnie, to niebawem usłyszysz pukanie od spodu.

A w ostatnim tygodniu tylko takie telefony:
- Cześć.
- Dzień dobry, ciociu.
- Gdzie jesteś?
- W pracy, nie mogę rozmawiać, czy mogę oddzwonić do cioci później?
- Jak to: nie możesz? A, to ja tylko na chwilę. Wiesz, mam listę książek na prezenty - kupiłabyś mi, bo ty wiesz gdzie. I jeszcze mam cztery parasolki do naprawy. Ty sobie biegasz po tym mieście, to będziesz wiedziała, gdzie naprawiają. Jeden jest taki granatowy na kiju, wujek jeszcze od Papieża przywiózł, elegancki taki, naprawdę ładna rzecz, warto ją naprawić. A drugi jest taki czerwony, coś tam przy drucie odłazi, trzeba to jakoś przyszyć, ale wiesz, że ja z oczami mam problemy, to powiedz, żeby to załatwili. I jeszcze jest taki złoty, coś się stało z kulką przy rączce, może oni by podkleili, bo ja mam alergię, nie mogę tych klejów wąchać. A tak wogóle to może być mi poszukała jakiegoś miejsca, gdzie można kupić parasolkę koronkową, bo ja nie mogę na słońce.

Oczywiście, Ciociu. Pod koniec listopada będę szukać dla ciebie ochrony przeciwsłonecznej. Jak wariatka będę szukać. Do skutku.

- Dobrze, ciociu, ale teraz nie mogę rozmawiać, czy mogę do ciebie oddzwonić, jak wyjdę z pracy?
- No tak, mówiłam, że tak. Ale jeszcze ja bym chętnie poczytała felietony tego Iwaszkiewicza, ciekawa jestem. I taka nowa książka jest pisarki żydowskiego pochodzenia. To też jakbyś mi przyniosła. I dla dzieci wypisałam chyba z piętnaście książek, to jak będziesz to u mnie, to przywieziesz mi, bo ja dźwigać nie mogę. A, i jeszcze zajrzyj do mojej mamy do Śródmieścia, bo ona chciała jakiś jogurt, może ziemniaki byś jej kupiła, śmieci trzeba wynieść, o i ona lubi jeszcze podwawelską, na Nowowiejskiej jest najlepsza.
- Ciociu, nie mogę teraz rozmawiać.
- No czekaj, bo zapomnę. I wiesz, zausznik w okularach mi się skrzywił, mnie to uwiera, to jakbyś mogła tam na Gocławek podjechać i dać do naprawy, to dobrze będzie. No ale po to wszystko najpierw musisz przyjechać tu do Piaseczna, bo Markowi się nie chce mnie wozić, a ja nie mogę dźwigać. To kiedy będziesz? Bo sobota to mi nie bardzo pasuje, ale może w niedzielę? Tak o 10? Albo nie, o 11, bo dzieci śpią do 10.30, to najwyżej jak przyjedziesz, to pomożesz mi przy nich, dobrze? Dopilnujesz, ubierzesz, zabawisz je. To o której będziesz?

I tak od pięciu dni jest. Skończyły się we mnie siły. Co z tego, że mówię, że nie mogę rozmawiać? Co z tego, że powiedziałam, że wydawnictwa mają nową filozofię i teraz nie wysyłają recenzentom papierowych książek, tylko wersje cyfrowe? I to mi nawet odpowiada, bo z książkami przestaję się mieścić, jeśli jakaś mnie położy na łopatki, to kupuję sobie wersję papierową. Jestem zachłanna na treść, choć też kocham patrzeć na nie na półce. A dla cioć, koleżanek, kolegów, sąsiadek, piarówek i Bóg wie kogo - muszę je kupować. Ciociu, wiesz, ile kosztują akurat te książki, których ty żądasz? Zaczynają się od 50 zł za sztukę, bo te cieńsze cię nie satysfakcjonują. Czy ty wiesz, ciociu, jak ja bym chciała od kogoś dostać książkę? Ale nikt nie wpadł na to, że ucieszę się z tego, co najbardziej kocham. Tylko Łukasz ostatnio o tym pomyślał. Nie pytał, jaka mnie interesuje. Sam coś zaproponował. "Szmirę" Bukowskiego - odważnie, inaczej, po swojemu, z kąśliwą dedykacją, ale w stylu jego poczucia humoru. I dał mi książkę. A ty, ciociu, co masz dla mnie oprócz wiecznych karcących spojrzeń i dobrych rad, jak postępować z moją Mamą? Sama boisz się do niej zadzwonić, więc dzwonisz do mnie. I pytasz, co u Mamy, a jak mówię, że nie wiem, bo ode mnie Mama nie odbiera, prawisz mi kazania, że głupia jestem, że mam ustąpić i na pewno sobie zasłużyłam.

Zapomnieliście wszyscy, do jasnej cholery, że jestem chora? Czy mam wam wszystkim przypominać, jak dwa lata temu prawie się przekręciłam? Oślepłam, mdlałam z bólu, a konsylium złożone z siedemnastu lekarzy srało po nogach, że w szpitalu klinicznym zaburzę statystyki?
Czy wystarczy tylko raz się uśmiechnąć, żeby wam, kurwa, resztki mózgu wyparowały?
Nie, kurwa, nie pójdę nigdzie, nie załatwię, nie kupię ci książki, nie przyniosę ci autografu, bo, kurwa, na kiblu usiąść znowu nie mogę. Nie, nie zaaranżuję kina, bo kiedy ty ostatnio zaaranżowałaś? Nie, ja za tobą nie tęsknię, bo jak ze mną jesteś, to tylko wymagasz komplementów, a jak pytasz mnie, co u mnie, a ja szczerze odpowiadam, że źle, to ty z udawanym współczuciem mówisz: przykro mi. Choć wiem, że przykro ci nie jest, bo niby dlaczego miałoby ci być?
Nie, nie pojadę poznać twoich dzieci, bo czy ty nie rozumiesz, że mnie to boli? Że dzieci do mnie lgną, a ja wiem, że nie będę miała swoich?
Nie, nie interesuje mnie, jak spędzasz wieczory ze swoim chłopakiem, bo mój chłopak był pijakiem, prał mnie, aż huczało i nie wyobrażam sobie tego, że kiedykolwiek mogłabym komuś aż tak zaufać raz jeszcze. Nie chcę na to patrzeć, tak, przyjadę na wesele, zamówię dla was ten obraz, tak, będzie wisiał, a wy będziecie mówić, że na zamówienie od warszawskiego artysty i babcie się wzruszą, ale nie zmuszajcie mnie, nie każcie mi patrzeć i być duszą towarzystwa.

"No wiem, że chcesz być sama, ale ja pomyślałam, że posiedzę z tobą." To której części zdania, do jasnej cholery, nie rozumiesz? Po tych swoich trzech kierunkach studiów i MBA z wyróżnieniem w Kanadzie skończonym? co jest dla ciebie niejasne? "Chcę być sama", czy "nie chcę się z tobą spotkać?" I co w tych dwóch kwestiach można pomylić?

Nie, nie napiszę kontentu na twoją akurat stronę internetową. Dlaczego? Bo tak. Bo jak wracam z pracy, to mam tylko siłę zajrzeć do szafki z lekami i uspokoić się, że jest tam śmiertelny koktajl, po który zawsze zdążę sięgnąć. I taką mam oto fanaberię. Nie będę za ciebie pisać. A ty za mnie napiszesz teksty w ilości 23 do kroniki? Nie? Ojej, dlaczego?

- Ej, może wiesz, gdzie dostać taką książkę... eeee... poker coś tam w tytule.
Może jeszcze mi powiesz, że nie pamiętasz tytułu, ale okładka była czerwona?
Ooo, widzę, że masz najnowszy model iPhone'a. No to już. Sru. Google umie pan obsługiwać? Hasła: poker, książka. 23 tysiące rekordów. Do wyboru, do koloru. Ma pan na pewno dużo czasu.
- A może to było coś z hazardem w tytule jednak?
Nooo, to patrz wyżej. Jeszcze czterdzieści tysięcy rekordów na pewno pęknie.
Miło ci, bo taka niepełnosprawna, schorowana, a jednak pomoże podpowiedziec prezent dla twojej dziewczyny? A nawet ci przyniesie, załatwi, bo tobie się nie chce dupy ruszyć. Pójdzie, pokuśtyka, po ścianie, podpierając się tak, żeby nikt nie widział, ale pójdzie, dojdzie, przyniesie. Smarkniesz jej: "ojej, kochana jesteś", a potem dasz się słodkim figlom z ukochaną i kaleka na posyłki szybko pójdzie w odstawkę, a ty będziesz miał w niebie punkty promocyjne, bo chorego co prawda nie nawiedziłeś, ale sprawiłeś, że odwrócił uwagę od swojej choroby, tak? Takim jesteś dobrym człowiekiem.

Dlaczego nie umiecie tak, jak Aga i Marcin? I jak Afgańska Siostra? Czy to jest takie trudne? Towarzyszyć, a nie się wpierdalać do łóżka z zabłoconymi buciorami tak zwanej normalności? Marcin i Aga zawsze mówią: możesz przyjść bez zapowiedzi, drzwi są zawsze otwarte. Afgańska Siostra mówi: piszdzwoń. Zawsze razem, jakby to było jedno słowo. I jak się spotykamy, to nie ciągnie mnie za język, a jak widzi, że jest źle, to nie świergoli, nie opowiada,żze się spełnia jako człowiek, kobieta, pracownik, tylko jej twarz to mówi. I to wystarczy. Nie wymachuje nade mną swoją normalnością jak lassem. Zaprasza do towarzyszenia jej w tym. I przyglądania się tej normalności jak czemuś egzotycznemu, tak jak mojej niepełnosprawności przyglądają się inni. Jak małpie w zoo.

Jeśli pytacie, czego od was oczekują niepełnosprawni, odpowiadam: niczego. Oprócz odrobiny szarych komórek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz