czwartek, 17 listopada 2016

Ała

Wstałam z mocnym postanowieniem zadania sobie bólu.
Na to chyba wyszło, bo nie wiem, dlaczego do Mamy zadzwoniłam.

Najpierw odebrała po dziewiątym dzwonku i powiedziała:
- Słucham Ziobra. Za dziesięć minut.

U mnie w tle Petru. Ćwiczę. Napinam Gluteus Maximus, rozciągam klatkę piersiową, bo Iwonka martwi się, że ta zastyga. Zajęta szyja sztywnieje, bóle głowy ścinają mnie z nóg.
Brzuszki, brzuszki uczą pokory. Kręcę na rowerze. Petru skończył. To znaczy, że w Jedynce Ziobro też skończył.
Dzwonię.

- Dzień dobry, Mamo.
- Dzień dobry - zimno. Formalnie. Jak u kogoś, kto wystawił mi fakturę, a ja spóźniam się z płatnością.
Cisza.
- Chciałam zapytać, jak się czujesz.
- Wyśmienicie!
Z tego słowa kapie. Słowo ocieka złośliwością, cynizmem, kpiną i wściekłością. Nadludzką jakąś. Ojezus, co teraz?
- Czy zrobiłaś testy alergiczne?
- Nie, nie zrobiłam - podnosi głos, a ja czuję, że wchodzę na kruchy lód.
- Chciałam Ci tylko przypomnieć, że jeśli takie będzie zalecenie lekarza, zabiorę Kropkę. I, oczywiście, jeśli będziesz tego chciała - zabezpieczam się zawczasu.
- Nie będę z tobą rozmawiać, bo rozmowy z tobą mi nie służą. Szkodzą mojemu zdrowiu. Nigdy nie dbałam o moje zdrowie, teraz zacznę. Ze względu na moje dobro nie będę z tobą rozmawiać.
A. No tak.
- Rozumiem Cię, Mamo. 
- Ufam pani doktor. Biorę leki, które powodują szereg skutków ubocznych. Uczę się nie oczekiwać od nikogo pomocy. Przecież jak coś mi się stanie, to nie mogę na nikogo liczyć. 

Cisza. Co na to odpowiedzieć?
Warczy Eugenia. Przyczłapał Eustachy. Patrzy na mnie wyczekująco. Oczekują. Wymagają. Jak nie odpowiem, ruszą na mnie.

- Też tak mam - głos więźnie mi w gardle.
- Jak zwykle musisz być podła i złośliwa.
- Jak Babcia? - uciekam pytaniem.
- Doskonale!

Kap. Kap. Gęsta, oleista ciecz cynizmu. Prosto na moją rękę.
cisza. Przypominam sobie Bognę: "pani Kasiu, Pani Mama żyje w innej rzeczywistości. To ją chroni, to jej barwy ochronne. Nie widzi Pani, bo ją to chroni. To ją trzyma. Że nie widzi. Ona musiała się wyłączyć, żeby przetrwać".
Chwytam oddech. O co tu zapytać, żeby się nie narazić?

- Proszę, pamiętaj, że jeśli takie będą zalecenia pani doktor, to ja zabiorę Kropkę.
- Tak, już słyszałam. Na razie na część schorzeń leki pomagają, na część szkodzą. Zawroty głowy, omdlenia, utraty przytomności. A ja nie mam się do kogo zwrócić. Muszę się nauczyć nie liczyć na nikogo. Muszę pamiętać, że nikt się mną nie zajmie.

Tak, na tym podobno polega dojrzałość. Że przyjmujemy to, że samemu się żyje i samemu umiera. Ale, jak to mówi Pan Fi: "cóż powiedzieć?"
Części rozmowy nie pamiętam. Chyba Eugenia zakryła mi uszy. Z litości. Na koniec powiedziałam:

- Mamo, życzę Ci dobrego i spokojnego dnia.
Cmok. Dźwięk jakby przeładowywała karabin. Sapnięcie, tak doskonale znane. Z przekąsem, szpilką, gwoździem wbitym w drożdżowe ciasto życzeń:
- Ja tobie też życzę spokojnego dnia.
Z akcentem na "też".

Cisza. Cisza. Słyszę w tle dżingle Jedynki. To trwa jakieś nieskończenie długie siedemnaście sekund.
Aż wreszcie słyszę trzask rozłączanej rozmowy.

Trwam tak jeszcze chwilę ze słuchawką przy uchu. Dopóki nie orientuję się, że policzek mam mokry. Zupełnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz