wtorek, 15 listopada 2016

Co ma być, to i będzie

Tak czy owak - zdarzy się. Była taka piosenka.

Śniło mi się, że umarłam. Moja trumna była wystawiona w jakimś niedużym kościele. Pachniały linie. W tym śnie tak pachniały. Tyle było białych kwiatów. I ja sobie w tej otwartej trumnie usiadłam, zupełnie jak w jakiejś kawiarni. I przyglądałam się zgromadzonym. Drugą parą oczu widziałam, jak jakiś starszy pan w jesionce spoglądał na zegarek w czarnej taksówce i poganiał taksówkarza, że nie zdąży, że się spóźni na pogrzeb córki, którą widział tylko raz, jak miała trzy lata.
A na tym pogrzebie sami mężczyźni byli. Żadnych kobiet w kościele. A na zdjęciu z czarną aksamitką byłam taka ładna, zupełnie jak nie ja. Uśmiechnięta. Dawno taka nie byłam.
Uśmiechałam się, bo już nie bolało. Bo już nie musiałam ćwiczyć z taśmą, już mi się nie blokowała szyja, a Iwonka nie martwiła się, że klatka piersiowa zastyga. Pomyślałam w tej trumnie, że będę już mogła czytać w takiej pozycji, jak chcę, jak mi się podoba: i na siedząco, i na brzuchu, i leżąc. I że już nie będę się budzić w nocy.

Kiedy wracałam z pracy, zmarznięta na kosć, zmęczona i pozbawiona energii całkowicie, zadzwonił mi w torbie telefon. Jak nie ja. Nie sięgnęłam nawet do torby. Ale znów dzwoni. Pomyślałam, ze może Mama. Wreszcie. Ale tak sama z siebie nie zadzwoni. Może babcia nie żyje. Sięgnęłam do torby. patrzę: moja chrzestna. Skrzywiłam się na ulicy Spacerowej, niedaleko Łazienek. Widziałam się z nią wczoraj i jedyne pytanie, które mi zadała, brzmiało: "a na filmie "Smoleńsk" w kinie byłaś?".
Odebrałam.
- No i co? Jesteś chora?
- W jakim sensie pytasz, ciociu?
- No czyśmy cię nie zarazili, ciekawa jestem.
Bo dnia poprzedniego zaprosiła mnie ochoczo do swojej wnuczki, której kończy się grypa, o czym ja nie wiedziałam. Nie wiedziałam też, ze mojej chrzestnej koncertowo rozwija się przeziębienie. oraz nie wiedziałam, że córka mojej chrzestnej ma właśnie pierwszy dzień grypy i nie jest w stanie sama wypakować torby po powrocie z pracy, taką ma gorączkę. To naprawdę wymarzone środowisko dla kogoś, kto jest leczony infliksimabem i ma skasowaną odporność na pół roku do przodu i cztery lata w tył. A moja chrzestna przecież wie, jaką mam chorobę i na czym polega moje schorzenie. Tylko wciąż utrzymuje, ze sobie coś wymyśliłam, bo przecież "na buzi względnie wyglądasz".
- Proszę, żeby ciocia sprawdziła to za dwa dni, bo mniej więcej przez tyle czasu rozwija się infekcja. 
- Jak zawsze histeryzujesz. Nie będę do ciebie wydzwaniać. Dzisiaj tylko, żebym nie miała wyrzutów sumienia. Albo żebyś nie miała pretensji, jakobyśmy cię może zarazili, bo ty tak potrafisz.
Życzyłam jej dobrego wieczoru, choć tak naprawdę czkawki szesnastogodzinnej.

Sprawdzam, kto dzwonił wcześniej. J. Dzwonił J., a ja nie odebrałam. Nie wyczułam, że to może być On. Drżą mi ręcę z wyrzutów sumienia, z nieczujności.
Oddzwaniam.
- To ja. Chciałem cię przeprosić. Że się nie odzywam. Że cię tak zaniedbałem. Ale jakoś od powrotu mam tak, że jestem w dupie. Nieustannie jestem w dupie. Niczego nie potrafię zaplanować, rozłożyć w czasie, wszystko mi się obsuwa. Jestem niezorganizowany. I ciebie, akurat ciebie, spuszczam na drzewo. Przegrałem.
Słyszę, jak turla się w samopałowaniu. Jestem zdumiona, bo to ja byłam mistrzynią we wgnieceniu samej siebie w ziemię. Postanowiłam przez chwilę nie reagować, a potem rozwrzeszczały się moje trzewia.
- Może nie jestem w moich działaniach tak widoczna jak Ty, ale wykonuję ten sam zawód. A sam mnie uczyłeś, że to jak brodzenie w kanałach. W odchodach. I w kloace. Więc rozumiem, nie musisz przepraszać. Martwię się tylko o Twoje zdrowie. A inna rzecz jest taka, że nie umawialiśmy się na produkcyjniak. To nie jest produkcyjniak, bo nie jestem pracownicą organizacji pozarządowej. A Ty nie pracujesz dla Głosu Pragi. Oboje musimy być w dobrej formie.
Cisza. Myślałam, że uznał, że się mądrzę i się rozłączył. Nie.
- Bałem się, że to też rozumiesz. 
Też zamilkłam. Potem usłyszałam, że nie idzie mu fotografowanie. Że ojcem jest takim sobie. Że ma wyrzuty sumienia, że czekam. I na koniec:
- A oprócz tego myślę, że nie jestem gotowy spotkać się z tobą. I jeszcze milczałem tak długo.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Wzięłam dwa oddechy, jak Bogna kazała. I mój środek odpowiedział:
- Od Ciebie nawet cisza jest cenna.
Cicho, cicho. Szumią Aleje Ujazdowskie. Zakasłał.
- No mówiłem, nie jestem gotowy, żeby się z tobą spotkać.
- Chory jesteś? - odpaliłam.
- Już chyba nie. Sumamed biorę.
- Dużo pij. To świństwo. A za trzy tygodnie daj się ukłuć w żyłę i sprawdź ASO. Jak uznasz to za babskie gadanie, to proszę, tylko pij. Dużo pij.
- Nie zasłużyłaś na to.
Nie mam krtani. Rozmyły się samochody na Ujazdowie. Dźwięków tez nie ma. Zapachniało mi pomarańczami.
- Będę już kończył. Zadzwonię. Zobaczysz.

Kilka dni temu zadzwonił Tata Ludzieńków i zupełnie bez pardonu zapytał: "Kasiu, ty żyjesz? Bo tak dawno nie rozmawialiśmy, że pomyślałem, że może śmierć cię już zabrała". Poprosiłam, żeby mi powiedział, gdzie by mnie poniosła, jego zdaniem. Lubię artystów za to, że nigdy nie owijają w bawełnę. I właśnie tata Ludzieńków powiedział: "a wiesz, wydaje mi się, że mogłaby cię zabrać w góry, bo pewnie dawno nie byłaś. Na jakieś hale wysoko. I byś sobie siedziała na słońcu, na kocu z gwiazd". Tak powiedział.

Nie boję się śmierci. Boję się życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz