niedziela, 23 kwietnia 2017

Zamiast

W minionym tygodniu dostałam wlew. Wyniki badań były tak dramatyczne, że zdecydowano o podaniu wlewu z kategorii ratującego życie. Przez tydzień od momentu opuszczenia szpitala wskaźniki wzrosły ponad czterokrotnie. Do sali, w której odbywało się badanie, przybyło szesnastu rezydentów, czterech doktorów oraz sama profesor ordynator. Wszyscy chcieli zobaczyć, jak wygląda ktoś, kto według parametrów medycznych żyć już nie powinien. trzycyfrowe CRP, trzycyfrowe OB, leukocyty szaleją, płytki krwi nikną, tak słabe. Żeby rozładować grozę tej sytuacji, bo czułam, że nawet Eugenia chowa się za fotel, zapytałam, czy wszyscy zgromadzeni nie zechcieliby przypadkiem zrobić sobie ze mną selfie. Na szczęście znalazło się kilku lekarzy, których ta propozycja rozbawiła. Niestety, większość miała w oczach przerażenie.



Tydzień wcześniej, po wyjściu ze szpitala dotarłam do pracy, a jakże. Zawiozłam zwolnienie.
I to jest arcyważna lekcja dla mnie. Albowiem firma wyraźnie jakoś szczególnie nie odczuła mojej nieobecności. Co jest wyraźnym znakiem, że w ostatecznym rozrachunku nie jestem tak potrzebna, jak o tym pierwotnie byłam przekonana. Naczelny powiedział mi, że jest dramatycznie, bo wszyscy są chorzy, byli chorzy i pewnie nadal będą.
Dotarłam we wtorek po świętach, byłam przed kolegium.
Jako pierwsza przyszła Kasia. Na moją niebyt bystrą uwagę, że podobno wszyscy chorowali, odpowiedziała, że bardziej martwi ją stan ścieżek w systemie. Bo system wyżera wrzucane tam przez nas w znoju pisane teksty. Sama kiedyś doświadczyłam nieprzyjemności bycia okradzioną przez technologię. Tyle że w tej sytuacji mówiłyśmy z Kasią zupełnie innymi językami. Z drugiej strony - trudno się dziwić. Przyszłam z zupełnie innej rzeczywistości. Wciąż z wrażeniem śmierdzenia Sterisolem i kieliszkiem z podwójną dawką leku przeciwbólowego.

Po wyjściu ze szpitala ból się nasilał. Zaczęły mnie już piec oczy. Przed snem obracałam w rękach Imovane, świadoma tego, jakie to świństwo jest uzależniające i jakie spustoszenie czyni w wątrobie. Wybierałam więc bezsenność. Nie spałam, głównie jęczałam, obserwowałam, jak oczy Iwony, kiedy leżę na leżance mokra z bólu, robią się coraz większe z przerażenia. Powiedziała mi któregoś dnia, że nie wie, jak jeszcze mogłaby mi pomóc. Że bez leku sobie nie poradzę. Ona też sobie nie poradzi. Nie udało się, nie udało.


Kiedy przybyłam na umówione badania z zaplanowaną mową błagalną o lek, było mi już trochę wszystko jedno. Jak trzy lata temu, kiedy to również uznałam za stosowne umierać. Tylko że robiłam to bez fanfar, po cichu, z uśmiechem dla niepoznaki. Wtedy też mało kto mi wierzył. Teraz wiary nie przysparza nawet zaświadczenie o niepełnosprawności w stopniu drugim. Tylko widok kuli w kolorze wozu strażackiego zwraca uwagę. Choć raczej bawi i wywołuje uśmiech niż zaniepokojenie. Bo choroba to przecież coś na kształt tabu. Ani to przyjemne, ani to zachęcające do zmierzenia się z tym, ani estetycznie nęcące.

Bardzo wolno dochodzę do siebie po wlewie. Zesztywnienie trochę puściło, ale ból wciąż jest dokuczliwy. Dobra zmiano, po co ci to było? Po co ci było narażać Instytut na takie wydatki, mnie na niepotrzebne cierpienie, Panią Kasię na tak ciężką pracę, Iwonie przysparzać strachu?


Myślałam, że zjawisko "brain fog", o którym tyle czytałam na forach autoimmunologicznych, to jakiś amerykański wymysł, który ma usprawiedliwiać, być wytrychem dla tych, którym się już walczyć nie chce.
Jakież wielkie było moje zdumienie, kiedy okazało się, że nic podobnego. To nie hipochondria. To nie wymysł.
Z powodu długotrwałego stresu mam problemy z koncentracją. W połowie zdania zawieszam się i mam w głowie pustkę. W rezultacie chce mi się płakać. Mam ochotę się rozejrzeć w rozpaczy i krzyczeć o pomoc. Czy jest tu ktoś, kto schwyci moje myśli? Czy jest tu ktoś, kto powie mi, co właśnie pomyślałam? Lepiej by było, żebym z nikim nie rozmawiała, bo jestem drażliwa, łatwo mnie wyprowadzić z równowagi. Nasyczałam na Bogu ducha winnego Łukasza, który okazuje mi tyle troski, ciągle docinam Mamie, kiedy tylko mogę, przycinam Ewie. Tylko dlatego, że lewy przywodziciel oraz mięsień biodrowo-lędźwiowy grają mi na nerwach.

Po wlewie, kiedy rozpaczliwie poszukiwałam pani doktor, która wystawiała po wyjściu ze szpitala moje zwolnienie, spotkałam Doktora Majkela.
- Czy pani oszalała? Jak pani może tak biegać, szukać, przecież pani jest po wlewie, z silnym zapaleniem, kto pani na to pozwolił?
Odpowiedziałam, że dostałam wiadomość z pracy, że muszę otrzymać zaświadczenie o tym, że proces leczenia się zakończył, bo przecież 29 kwietnia kończy mi się zwolnienie, więc mogę wrócić do pracy. Brwi Majkela powędrowały w górę:
- Pani? Do pracy? Chyba we wrześniu.
Teraz to ja spojrzałam pytająco i w przerażeniu wielkim.
- Pani stan drastycznie się pogorszył w trakcie zwolnienia lekarskiego. Uważam, że latem może pani wrócić do pracy. Teraz proszę odespać i się regenerować niezwłocznie. Poza tym pani EKG jest fatalne. Dam jeszcze skierowanie na kompleksowe badania kardiologiczne, bo bardzo mi się ten wynik nie podoba. A, i jeśli już pani się przemieszcza po Instytucie, to proszę przy pomocy wózka. Zaraz zawołam noszowego.

Zapłakało coś we mnie na dźwięk tego noszowego i wózka. Nie - pomyślałam. Jeszcze nie wieczór. Jeszcze idę. 


Uprawiam więc moje idzenie i szłość w towarzystwie Rozalindy. Ludzie rozstępują się przed nią jak Morze Czerwone. Kilka razy podnieśli się w autobusie, żeby ustąpić mi miejsca. Żeby świętować tę ludzką przychylność, która mnie autentycznie rozczuliła, pomalowałam paznokcie na kolor pożarniczy. J. skomentował to tak: "szyk i gracja". Pan Piotr powiedział mi, że na wieść o tym, że jest decyzja o leku, J. latał po firmie, otwierał wszystkie drzwi i w każdym z działów wrzeszczał: "Kasia dostała lek!". A na koniec przybiegł do Pana Piotra i się rozpłakał.
- No i na chuj pan płaczesz? - zapytał Pan Piotr.
- A pan? Na chuj? - odpowiedział J. i tak się skończyła ta rozmowa dwóch inteligentów, a potem dzwonili do mnie jeden przez drugiego, aż telefon padł.

Oglądam w internecie układy choreograficzne Ohada Naharina. Myślę o ciele i wyzwoleniu. O tym, że ruch jest poza płcią. O tym, że mniej ruchu oznacza więcej czucia. O nakazie Ohada, że trzeba sobie zadać ból, żeby wydać dźwięk. Oraz o tym, że w nicości jest istota wszystkiego.


Piętrzą się wokół mnie książki. O godności umierania według Księdza Kaczkowskiego, o Nowym Jorku lat 70., o estetyce afrykańskiej, nowa powieść Foera w skwaszonym przez Cieślika tłumaczeniu, "Reisefieber" Łozińskiego, książka od Łukasza, którą czytam na raty, żeby na dłużej wystarczyło, "Upadek" Camusa, nieco za wiele pism Ciorana: "choroba to jedyna postać życia, jaką kocha śmierć".   
I tyle tylko mogę póki co. Czytać Celana. "Mowa - lizena ciemności".


2 komentarze:

  1. Droga Kasiu,
    Ciesze sie ze dostalas lek i nawet jesli teraz boli to wierze, ze niedlugo "te dobre rzeczy" zaczna dzialac i sie poprawi zarowno cialo jak i ta twoja biedna, umeczona psychika. Pamietaj ze ja codziennie patrze, czy napisalas, zastanawialam sie czy pojechalas na swieta do Lodzi, jak sie czujesz.
    Nie chce pisac za duzo, bo wyobrazam sobie, ze mozesz byc drazliwa i pewnie kazdy na Twoim miejscu bylby. Odpoczywaj jak najwiecej.
    Zycze rowniez wiecej slonca i ciepla, bo te "wiosenne" sniegi i deszcz na pewno nie pomagaja.
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  2. Aniu! Cudowna Aniu! Nawet nie wiesz, jak mnie każda wiadomość od Ciebie cieszy!
    Ach, z tą moją drażliwością jest jak z całą moją chorobą - ja się nie umiem gniewać, bo potem mam wyrzuty sumienia, że komuś zrobiło się przykro, a wówczas boli jeszcze bardziej. Tak się kółko zamyka. Uśmiecham się, cieszę się nawet z tego, że boli, bo to jest niezbity dowód na to, że walczę, że żyję, że ciągle jestem. Jeszcze ostatni bastion nie padł, jeszcze płyniemy.
    Musi, musi Infliksimab pomóc, bo pomagał zawsze. I teraz nie będzie inaczej. Tylko dajmy czasowi czas. Masz rację - pogoda dojeżdża, tym bardziej, że w Polsce teraz zimno, na południu w święta spadło 60 cm śniegu, a tak nie było nawet zimą. Jest lodowate wiatrzysko, ale słońce zaczyna się powoli przebijać. Musi, musi się poprawić.
    Aniu, tak bardzo mnie cieszy każdy znak od Ciebie - z innego świata, lepszego chyba. Nie wiem. Mówią, że żyjemy na najlepszym z możliwych. Tylko ta Zaoceania Polakowi zawsze jako Cudowna Kraina jawić się będzie.
    Przytulam Cię najmocniej, najmocniej!
    :***

    OdpowiedzUsuń