Jutro zaczynam czwarty tydzień w
Sparcie. Nie mam już siły. Przed weekendem bolało tak bardzo, że
fizjoterapeutki zdecydowały o zawieszeniu najintensywniejszych
ćwiczeń. Biodro ma się regenerować.
Ale w ogóle wczoraj ruch się wokół mnie zrobi l. Chyba do nich dokapało, że po czterech tygodniach w szpitalu mój stan sukcesywnie i dość drastycznie się pogarsza. Przez trzy dni w minionym tygodniu musiałam korzystać z wózka inwalidzkiego, bo to jest nieprawdopodobne, żebym siedem metrów do łazienki od naszego pokoju pokonywała przez dwadzieścia minut. I tak sobie jeździłam tym wózkiem, zamyślona, aż dojechałam do schodów. W samą porę zahamowałam – gdyby nie to, że jakaś opatrzność nade mną czuwała, spadłabym z tym wózkiem ze schodów. Ból jednak wyłącza normalne funkcjonowanie.
Ale w ogóle wczoraj ruch się wokół mnie zrobi l. Chyba do nich dokapało, że po czterech tygodniach w szpitalu mój stan sukcesywnie i dość drastycznie się pogarsza. Przez trzy dni w minionym tygodniu musiałam korzystać z wózka inwalidzkiego, bo to jest nieprawdopodobne, żebym siedem metrów do łazienki od naszego pokoju pokonywała przez dwadzieścia minut. I tak sobie jeździłam tym wózkiem, zamyślona, aż dojechałam do schodów. W samą porę zahamowałam – gdyby nie to, że jakaś opatrzność nade mną czuwała, spadłabym z tym wózkiem ze schodów. Ból jednak wyłącza normalne funkcjonowanie.
Dziś przed 6 rano przyszła do mnie
pielęgniarka i pobrała mi krew. Mnóstwo krwi. Czyli się
przestraszyli. Doktor Majkel powiedział mi, że powstała lista
pacjentów najbardziej potrzebujących leku biologicznego i w tej
sprawie lekarze teraz najmocniej lekarze w NFZie cisną. Podobno
jestem na początku listy. Podobno.
Niech to będzie odpowiedź na Twoje
pytanie, Aniu. Nie chcę póki co korzystać z pomocy żadnej
fundacji. Zresztą, w fundacjach największe powodzenie mają ci,
których przypadki są w jakiś sposób rozpoznawalne. Ja raczej z
moja chorobą się nie obnoszę. Wciąż nie umiem domagać się
swoich praw. Do tego stopnia, że teraz, po powrocie do pracy, przez
dwa najbliższe miesiące nie dostanę wypłaty. Tak się
zabezpieczył mój pracodawca, zatrudniając kalekę: zatrudnienie
oparł na dwóch filarach. Kiedy tylko biorę choć na jeden dzień
na zwolnienie lekarskie, odpada drugi filar, który jest związany z
przeniesieniem praw autorskich, jest niżej opodatkowany, ale to
właściwy zrąb mojej wypłaty. Kiedy idę na zwolnienie lekarskie,
ląduję na najniższej krajowej, której mój pracodawca nie
zrewaloryzował, bo po co. Teraz zamilkł, nie pisze, przypuszczam,
że przygotował jakąś wyrafinowaną zemstę, o której powie mi we
właściwym sobie stylu: z nogami na biurku, rozkładając w
komputerze pasjansa.
Dziś pogoda nieskończenie tragiczna,
moje współlokatorki przez większość dnia spały, a dwie chrapały
tak, że trzęsły się szyby w oknach. Mimo wszystko będzie mi ich
brakować. Są tak nieskończenie zabawne, na ich zboczenia i odboje
patrzę już teraz z czułością.
Pani Stella na przykład wyrwała w
ogrodzie przed Instytutem kawał darni z kwiatami, które szczególnie
jej przypadły do hustu. Obecnie hoduje je na oknie, dołożyła do
nich jeszcze gałązki forsycji, a koleżanka przyniosła jej hiacynt
w doniczce. Pielęgniarki zauważyły, że kwiatek intensywnie
pachnie. Wobec tego panie doszły do wniosku, że ów intensywny
zapach musi być szkodliwy i na pewno w ciągu najbliższego tygodnia
z Instytutu Reumatologii zostaną w trybie pilnym przeniesione do
Instytutu Onkologii, bo zapach kwiatu na pewno po kolei je wykończy.
Dwa dni temu, kiedy okropnie mnie
bolało, a na wieczór byłam tym bólem skrajnie zmęczona (nie
przespałam nocy), pani Krystyna weszła do sali po powrocie z
łazienki i zaczęła konspiracyjnym szeptem:
-O mój Boże! (to taki jej
charakterystyczny przerywnik) Kto to słyszał, żebym na stare lata
musiała coś takiego przeżywać.
-Co się stało? - dopytują się
pozostałe papryki z sali.
-O mój Boże, co za czasy przyszły, jakie te ludzie paskudne.
-Niech pani mówi, pani Krystyno!
-O mój Boże, co za czasy przyszły, jakie te ludzie paskudne.
-Niech pani mówi, pani Krystyno!
-Olaboga, co ja wam będę opowiadać?
Wstyd takie rzeczy mówić.
-Dobra, pani Krystyno, dość tego, co
pani widziała, seks grupowy w łazience, czy jak? - nie
wytrzymałam.
Skrajnie święte trio obruszyło się, ale pani Krysia zaznaczyła:
-Jaki to cud od Boga, że ja się nie poślizgłam na tem.
Skrajnie święte trio obruszyło się, ale pani Krysia zaznaczyła:
-Jaki to cud od Boga, że ja się nie poślizgłam na tem.
-Na czym? - dopytuje się Zielona
Papryka, pani Jadwiga.
-Ach, pani, pod prysznic poszłam.
Wchodzę ci ja, naparowane jak nie wiem, noga przecież nieczynna,
powoli się rozbieram – Żółta Papryka stopniuje napięcie.
Czerwona papryka gotowa do
przygotowania popcornu. Zielona sapie z emocji.
-No i ja się rozbieram, patrzę, co to
leży? Nachylam się, myślałam, że szczur.
-Że szczur – potakuje w swoim stylu pani Jadwiga vel Zielona Papryka.
-Może kuna. Z ogrodu – mówi Czerwona Papryka.
-Eee tam, nachylam się, patrzę... - papryki wychylają się, przejęte, nawet reżimówkę ściszyły.
-Że szczur – potakuje w swoim stylu pani Jadwiga vel Zielona Papryka.
-Może kuna. Z ogrodu – mówi Czerwona Papryka.
-Eee tam, nachylam się, patrzę... - papryki wychylają się, przejęte, nawet reżimówkę ściszyły.
-No kupę ktoś zrobił pod prysznicem!
Alleluja, okazało się, spada
napięcie. Teraz na przemian trzy kobiece piersi unoszą się w
oddzielnych rytmach oburzenia:
-Coś podobnego!
-Jak to możlywe?
-Coś obrzydliwego – wydyma usta Zielona Papryka.
-Coś obrzydliwego – wydyma usta Zielona Papryka.
-No niech pani powie, jakie to ludzie
są?
-O mój Boże, pomyślałam sobie, że
co to by było, jak ja bym się z tą kulą na tym poślizgła, co to
by było, na święta akurat.
-Ale jak pani poznała, że ktoś się
załatwił? - docieka Czerwona Papryka.
-No jak, poznałam, patrzę, no nie
można powiedzieć, nieduża. Ale jest.
-I co pani zrobiła?
-Ano tę kratkę podniosłam w łazience
i tam spłukałam.
-Spłukała, tak – mówi Zielona
Papryka.
-Matko kochana, co to za czasy. Żeby
się załatwiać na podłogę w łazience, jak przez ścianę mają
toaletę.
-Zdziczely, ot co, kto to słyszał?
-Może mają takie chore żołądki? -
pyta jedna z papryk z troską.
Na koniec pani Krystyna podsumowała
wszystko:
-Musi, że to ktoś z oddziału.
-A po czem pani poznała? - dociekała
Czerwona Papryka, podżerając ciasteczka w kształcie grzybków.
-Ano po tym, że była buraczkowa. A
buraki były na obiad wczoraj.
Cała wymiana zdań trwała kilkanaście
minut, ale na to buraczkowe dictum nie wytrzymałam i wybuchnęłam
takim śmiechem, że byłam pewna, że pęknie mi przepona. Nie
mogłam złapać tchu ze śmiechu, za chwilę mój śmiech zaraził
resztę papryk, ale one jeszcze rokowały. Mnie śmiać się chciało
coraz bardziej. Nie wiem, może to byłą reakcja stresowa na
wielodniowy uporczywy ból, męki w sali gimnastycznej i na leżance,
przerażenie w oczach Iwony na widok ruchomości mojej nogi, strach,
że leku jednak nie dostanę, chyba że wcześniej stracę wzrok.
Wszystko. Śmiałam się, bo ta kupa, taka cielesna, taka powszednia,
a urosła pod prysznicem do rangi wydarzenia dekady. Co tam demontaż
państwa prawa, którym żyłam przez ostatnie miesiące na co
dzień, gorąca publicystyka wszystkich mediów głównego nurtu,
najnowsze publikacje i doniesienia z kraju i ze świata. Jestem w
innej rzeczywistości, to i zasięg problemów inny. Teraz muszę się
martwić o zajęcie o 5.10 kolejki do łazienki, o to, czy zdążę
na obiad, czy mi nie ostygnie, czy miejsce na ćwiczenia w odciążeniu
będzie i czy w toalecie wystarczy papieru toaletowego, czy lekarz
należycie mnie zbada i nie orzeknie, że jednak „zostajemy na tym
wózku, pani Kasiu, za duże ryzyko chodzenia dziś”.
Próbowałam się poturlać ze śmiechu,
ale Gluteus Medius miał wobec mnie zupełnie inne plany. Męczyłam
więc przeponę do nieskończoności. Aż mi łzy pociekły – z
radochy, z rozpaczy, z żalu, że ten los człowieczy taki
rozpaczliwy, bo zwykłych zjadaczy chleba w aniołów chce przerobić,
a tu ciało ku ziemi ciąży.
Na początku ubiegłego tygodnia do
naszej sali przybyła pani z zaawansowanym toczniem, rzutem choroby
jak ta lala i gorączką 40 stopni. Oczywiście wszystkie papryki
podniosły wrzask, że na pewno wszystkich nas zarazi, że dramat, że
tragedia i że one żądają przeniesienia tego przypadku do innej
sali, bo się pozarażają, co będzie skutkowało sepsą tryprem, a
w najgorszym wypadku – odwołaniem świąt.
Przedziwna to toczniowa kobieta. Jest
gigantyczna. Prawdopodobnie to głównie wina sterydów, ale przecież
ja po sterydach na przykład pięć kilogramów schudłam. Pije
przeróżne farbowane napoje, więc wszystkie panie dawaj ją
dietetycznie edukować, choć kobita ledwo na oczy patrzy i z powodu
gorączki nie dociera do niej absolutnie nic z rzeczywistości.
W nocy kilka razy jej się
przyglądałam. Zwalista, obolała, ciężka, w gorączce, leżała
bezwładnie z otwartymi ustami pod kroplówką. Spała na szpitalnj
kołdrze w koszuli nocnej zupełnie mokrej, nieprzyzwoicie
ściągniętej ku górze ud, z nogami szeroko rozłożonymi. Zielona
Papryka wyła, ze to obrzydliwe, bo koło niej, ona nie wie, jak to
możliwe, a poza tym, jak to, bo ona nie rozumie, jak tak można w
chorobie wyglądać, albowiem ona się nie poci.
Przyglądałam się tej pani w nocy, bo
owa pozycja przypominała mi nieco „Śmierć Marata”, tylko ta
pani na pewno nie zmieściłaby się do większości wanien
dostępnych na polskim rynku. Mówi rzadko, mało, ale przeważnie
nie ma jednak nic istotnego do powiedzenia. Trochę mi jej żal, bo
widzę, jak obserwuje pozostałe papryki z ich codzienną krzątaniną,
zakładające biustonosze na pomarszczone, ale szczupłe plecy,
wskakujące na łóżka jak młode sarenki, podczas gdy ona jednym
udem odsuwa łóżko, mimo założonej blokady. Gdyby na nie
wskoczyła, spadłaby na oddział kardiologiczny piętro niżej.
Którejś nocy prawie doprowadziła
mnie do szału. To było wtedy, kiedy mnie tak nieprawdopodobnie
bolało. Ona w tym czasie miała znów skok gorączki. Bałam się
ruszyć, żeby nie umrzeć z bólu. Od czasu do czasu przykładałam
tylko do ust przedramię, żeby je zagryźć, a przypadkiem nie
wrzasnąć. Spocona, sapiąca, jakoś w okolicach trzeciej poderwała
się z łóżka, nachyliła nade mną i mówi:
-No, niech se pani poczyta chocia. Tyle
pani czyta, widziałam. Jak już panią boli, to chocia niech pani
czyta. To do rana przeżyje jakoś, a nie. No? Czyta?
Niewiele z tej wypowiedzi zrozumiałam,
nie zrozumiałam jej charakteru, czułam na policzku jej gorący
oddech, z czoła kapały jej na ramę mojego łózka krople potu, a
wtedy pomyślałam, że takie choroby mają w sobie coś z
szaleństwa. Próbowałam się w nocy rozpłakać, ale nie dawałam
rady. Nie mogłam. Nie miałam czym. Był taki moment, że chciałam
ją złapać za szyję i zacząć dusić, bo sam ból rozum odbiera, a
co dopiero współlokatorka z nadmiarem altruizmu o podejrzanej
proweniencji. Nie ruszyłam jednak niczym oprócz wspomnianego
przedramienia, żeby położyć je na ustach. Inny ruch niósł ze
sobą zagrożenie omdlenia z bólu.
Następnego dnia Maratka, leżąc znów
pod kroplówką z magnezem i potasem, obserwowała mnie bacznie,
kiedy z trudem schylałam się do torby po czysty podkoszulek i
ubrania do ćwiczeń. Obserwuje, wodzi za mną wzrokiem. I wypala:
-No ja mam swój krzyż i nieraz mnie
boli wszystko, ale jak na panią patrzę, to mi się żyć
odechciewa. No kto to słyszał: taka młoda i takie kalectwo. To po
cholerę tak żyć?
Nie skomentowałam tej wypowiedzi,
szczególnie, że nie dalej jak dwa dni wcześniej pani serdecznie
polecała mi modlitwę i różaniec w intencji uzdrowienia oraz
pokoju na świecie. A teraz zadawała mi pytania o sens ludzkiej
egzystencji.
Jest cichy, chłodny kwietniowy
wieczór. Ptaki śpiewają i gadają w ogrodzie. Pani Krystyna
drzemie, pani Stella czyta w smartfonie Gazetę Polską, pani Jadwiga
leży na kołdrze i patrzy na drzwi. Maratka trzy razy już
przeczytała „Kobietę i życie”, z braku pomysłów na
intelektualną aktywność zwróciła mi uwagę:
-No co se pani tak tych gołych
mężczyzn ogląda w internecie?
-Słucham? - zapytałam zdumiona.
-No przecie widzę, że se pani
rozbierane strony ogląda, podejrzałam tu panią.
Dziwne, ale nawet papryki nie zwróciły
uwagi na ten nieskończenie durny komentarz. Pewnie nawet one
wiedzą, że jeżeli stuka mi klawiatura, trudno mi w tym czasie
przeglądać pornostrony.
Mimo wszystko będzie mi jednak w
jakimś sensie brakowało opieki, pomocy, ich rozbawionych spojrzeń,
ich rozmów o niczym, a jednak prowadzonych z takim zaangażowaniem,
ich podżerania w nocy, chrapania i spacerów po ogrodzie. Człowiek
jest wierutne bydlę, bo do wszystkiego się przyzwyczaja. Nawet do
niespłukiwanych kup i nocnych nawoływań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz