wtorek, 4 kwietnia 2017

Wdech-wydech

Jeśli był kiedykolwiek szczyt moich możliwości znoszenia Bólu, był dzisiaj. Ledwo ciepła dotarłam do Pani Kasi, drżąc ze strachu, że znowu będzie boleć, jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Bo już nad ranem stawy krzyżowo-biodrowe podniosły larum, a ja tylko tego pienia słuchałam w milczeniu, bo co mogę zrobić innego.

Pani Kasia motała jakiegoś biedaka w kracie, spojrzała na mnie i powiedziała:
-Dziś jest źle, co?
-Bunt na Bounty - odpowiedziałam.
Skierowała mnie na leżankę. Wchodziłam na nią 5 minut.
Plecy były zabetonowane tak, jakby ktoś nalał tam Cekolu. Czysty klej albo beton. Ugniatała mnie, rozluźniała, próbowała przełamać. Leżałam twarzą do dołu i nawet nie wiedziałam, czy wydaję jakieś dźwięki. Męka Pani Kasi trwała jakieś 40 minut. Kiedy kazała mi powoli wstać, cały ręcznik higieniczny był mokry od moich łez. Nawet nie czułam, że tak ze mnie schodzi. Sprawdziła jeszcze biodro, jakiś przyczep na mostku. I dawaj - od nowa. Kolejne 40 minut. Nie krzyczałam, wstrzymywałam tylko oddech. Jeden jedyny raz nie wytrzymałam i odjechałam do krainy bezbólowej na kilkadziesiąt sekund. Geniusz ludzkiego organizmu wyłączył mi prąd na chwilę, żeby dać organizmowi odpocząć. Pani Kasia ocuciła mnie szybko chlapnięciem w twarz i komendą: "Kaśka, wracaj". Wróciłam, chwytając rozpaczliwie powietrze zbolałą klatką.
Po drugiej godzinie mąk Pani Kasia poprawiła opadły na spocone czoło dred, postawiła mnie na miękkich nogach przed sobą i powiedziała:
-Jedno ci powiem, dziewczyno. Jesteś chyba ze stali.

Od razy włączył się we mnie mechanizm wypracowywany pieczołowicie u Bogny. Bo przecież jestem taka, jak wszyscy. Tylko tak się złożyło, że jestem chora.Ktoś inny hoduje ptaki, skupuje kompulsywnie ziemię. Ja - jestem chora.
Potem jeszcze raz wyciąg, motanie klatki piersiowej, ćwiczenia na rowerze z dodatkowym obciążeniem, małpi gaj i ćwiczenia w częściowym odciążeniu. W połowie gehenny Pani Kasia wygnała mnie na oddział i kazała się czegoś napić. Po dziesięciu minutach byłam z powrotem. Cięższa o pół litra wody, która podobno pomaga niwelować ból.
-Ja nie wiem, pani Kasiu, czy to jest dobry pomysł, żeby pani w tym stanie wracała do pracy.
-No ale już szef się denerwuje, pisze, nie mogę tu długo być.
-Pani jest w złym stanie, nie nadaje się pani do powrotu do pracy.
-Wydaje mi się, że bywałam w gorszym.
-No tak, czytałam pani kartę. Faktycznie, jako osoba ślepa raczej nie poradzi sobie pani z tworzeniem artykułu. Nie myślała pani o tym, żeby jeszcze pobyt u nas przedłużyć?
Myślałam. Na razie nie mam odwagi. Chciałabym wrócić i pracować w bezkolizyjnej atmosferze, najchętniej z domu. Ale jak to powiedzieć szefowi, który lubi patrzeć, jak pracujemy w jednym miejscu? Wszyscy? Włącznie z kaleką?

Po południu odwiedziła mnie Ewa, przywiozła mi banana i moje ulubione pomarańcze. Stropiła się, że tak źle idzie mi schodzenie po schodach i siadanie na ławce. Opowiadała o Porto, o inwestycjach na Mazurach, o smaku ciastek od Antolakowej. Tęsknię za miastem, za aktywnością, za kawą z Toot i zapachem książek we Wrzeniu Świata. I za ptasim drżeniem Saskiej Kępy. I za drganiem ulicy Zwycięzców.
Poszłam ulicą Miączyńską obejrzeć modrzew. Było już po trzeciej, pomyślałam, że jak będę miała szczęście, nie wlezę na żadnego lekarza. Weszłam do sklepu spożywczego i zawiesiłam się na wysokości ściany z czekoladowymi batonami. I dumam. Bo pani doktor kazała mi schudnąć co najmniej pięć kilogramów, ale tak strasznie miałam ochotę na coś słodkiego. Kusił mnie Pawełek. I kusiła mnie czekolada Jedyna. I orzeszki w karmelu. Nie, nie wolno, pani doktor nie pozwala. Odwracam się na pięcie celem poszukiwania chociaż jakichś suszonych owoców. I co? Staję twarzą w twarz z Doktorem Edgarem. No co jest, do jasnej Anielki? Nie wystarczyło, że wczoraj na siebie wleźliśmy znów? Codziennie włazimy?
I nagle dokapało do mnie, że jestem poza teren Instytutu, że pan doktor może mnie za szmaty dostarczyć do sekretariatu i mogę natychmiast z hukiem wylecieć, bo przecież poza bramy wychodzić mi nie wolno. I to lodowate spojrzenie. Podałam tyły, nie uśmiechnęłam się nawet. Zakręciłam się wokół owoców. Porwałam słonecznik bez łusek - to tak z owoców.
Wyturlałam się, mijając coraz bardziej zielony modrzew. Ale naginałam, ile sił w obolałej nodze, bo byłam pewna, że za mną za chwilę wystrzeli racę. Obeszłam sklep, żeby zgubić jego ślad, ewentualnie zatuszować ślady, a potem wszystkiego się wyprzeć, że nie, wydawało się panu, to nie mnie pan widział.
Czuję, że w torbie wibruje mi telefon. Majka. Odebrałam. Nie teraz. Muszę przecież wiać. Ale na chwilę się zatrzymałam, bo jak tak bardzo boli, nie umiem robić kilku rzeczy naraz.
Drę Miączyńską w najszybszym tempie, w jakim potrafię. Schylam się, wrzucam telefon do torby i próbuję iść dalej, ale drogę zastępuje mi Doktor Edgar. Żołądek spada mi do macicy. Ze strachu. Te zimne oczy. Ojezu. Co teraz? W głowie układam sobie błagalną przemowę.
Słyszę chrupnięcie. Jedno. Drugie. Trzecie. Czwarte. Stoimy tak obok modrzewiowych szyszek w kolorze różowym. Spuszczam głowę w okularach przeciwsłonecznych. Doktor Edgar wyciąga w moim kierunku połamaną na szybko tabliczkę.
Biorę jeden kawałek. Ze zdumienia nie mówię dziękuję.
Na twarzy Doktora Edgara widać smutny grymas. Jakby coś mu poraziło nerw twarzowy.
Kładzie kawałek czekolady na języku. Patrzy na mnie po raz ostatni. Mija mnie i idzie w kierunku Miłobędzkiej.
Kawałek wedlowskiej mlecznej rozpuszcza mi się w palcach. 
Patrzę za nim jeszcze.
Musiał poczuć wiosnę, bo zdjął kurtkę gota. Teraz nosi taką w kolorze grafitu przykurzonego pyłem Halemby.
Romantyk.

2 komentarze:

  1. Droga Kasiu,
    Tak szybko dodajesz nowe notki, ze nie nadążam czytac. Chcialabym cos napisac pod kazdym wpisem ale nie wiem co. Czytam z przyjemnoscia. Trzymam kciuki. Sadzilam ze pobyt w szpitalu pomoze bardziej. Sadzilam, ze ta krioterapia pomoze, zeby cie nie musialo tak bolec jak opisalas tutaj.
    Mysle o Tobie czesto i zagladam minimum raz w tygodniu.
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana Aniu,
    dziękuję, dziękuję, dziękuję, ze czytasz. To znaczy, że jakimś sensie jesteś ze mną.
    Tak wyglądają harce Eugenii. Nikt nic nie jest w stanie na nie poradzić.
    Ściskam z wiosennej Sparty. I kłaniam się najniżej. W podzięce Za pamięć.

    OdpowiedzUsuń