czwartek, 6 kwietnia 2017

Wtem

Tak sobie jest. Kiedy lek przeciwbólowy połknięty na noc zaczyna działać, jest względnie. Beton na plecach jest, a jakże. Natomiast ból biodra działa absolutnie w swoim tempie, zupełnie nieokiełznanym. Szczególnie kiedy pogoda całkowicie wariuje. Jak dziś. Od rana na pachnące zakwitłe już mirabelki leciał siedem razy deszcz, trzy razy grad, dwanaście razy ogrzewało je słońce.
Czuję się źle. To znaczy kiedy boli. Teraz boli również podczas siedzenia.
Ćwiczenia z Panią Kasią spokojniejsze, rozmawiała z panią doktor, że moja choroba nie lubi gwałtownych ruchów. Pochwaliła mnie za dzielność, podoba mi się jej motywowanie, nie skręcam się już w sobie i przyjmuję coraz odważniej dobre słowa o sobie. Tylko, z drugiej strony, co z tego.

Ewa była. Przywiozła mi ubrania na poprawienie humoru. Idę, uprawiam szpitalną szłość. Na korytarzu przy izbie przyjęć froterowanie podłogi. No nie zadepczę im, nie będę taka. Boli, ale wracam. Idę piętro niżej. Wchodzę od strony krioterapii i zakładu densytometrii. Boli, ale idę. Poprawiam na ramieniu torbę z napisem Bałucki Rynek – miejsce wielkiej wagi. Mam na sobie czarną bluzę z nadrukiem białych skrzydeł. Jestem trochę smutna, trochę rozczarowana, trochę przerażona tym, że ledwo chodzę, a zaraz będę musiała wrócić do pracy. I co wtedy, co wtedy. Szybko przypominam sobie zapach mirabelek, widok pszczoły w sali gimnastycznej, która zaplątała się do ćwiczących reumatyków. Te stokrotki takie jasne, ludzi pracujących w ogrodzie, dzieci na deskorolkach. Już, schodzi napięcie, Gluteus Maximus odpuszcza, mniej się boję, korytarz jest pusty, nikt nie widzi, jak utykam, nikt nie widzi też, że na myśl o tych dzieciach i słońcu uśmiecham się sama do siebie. Uprawiam spartańskie idzenie i szłość, patrzę zamyślona w lastrykową posadzkę, idę, zmniejszam krok, Iwonka mówi, że wtedy powinno mniej boleć.Kolce biodrowe do góry, stopa na siebie, łopatki razem, na wdechu, rozluźnij bok, ŁUP.

Zdążyłam jeszcze wciągnąć powietrze. Zalewa mnie fala ostrego bólu. Ktoś chlapnął mi przed oczami wiadrem z bordową cieczą. Zacisnęłam zęby, zacisnęłam oczy. Zawisłam na kimś, bo zrobiło mi się słabo, a ten ktoś trzyma mnie za łopatkę lewą. Nie otworzę oczu, nie otworzę, nie wytrzymam, aż mnie dziąsła bolą. Umrę, umrę tu i teraz, już nie będzie tak nigdy boleć. Ani tak, ani nigdy.

Wyciszaj się, wyciszaj, Bólu. Bo muszę otworzyć oczy. Stuk-stuk, stuk-stu, pulsuje mi w ksroniach. Wracam pomalutku.
Już czuję zapach łącznika na poziomie minus jeden.
Wraca mi powoli smak – metaliczny smak bólu. Jeszcze tylko szumi mi w głowie trochę. Wraca czucie głębokie.

To wszystko trwa ułamki sekund. A dla mnie wieczność. Chwila prawdy. Z kim się zderzyłam?
Spinają mi się gluteusy, przywodziciele, dwugłowe ramienia, odwodziciele, rotator zewnętrzny, półpierzaste, wrzecionowate, wszystkie po kolei...o Boże. Doktor Edgar.
No i co? Czy ktoś mi może powiedzieć, jak to jest możliwe? Ze akurat na niego wpadam każdego dnia? Choć Doktor Majkel z nie mniejszą częstotliwością zasuwa po korytarzach? Czy musiałam na niego wpaść po 16, kiedy wszyscy lekarze po 15 wychodzą z pracy i on też? Zazwyczaj? I niby dlaczego wyszedł od strony łącznika przez poziom minus jeden, choć zazwyczaj wychodził wejściem głównym? Dlaczego wiszę teraz na jego ramieniu odzianym w obrzydliwy kolor kurtki w kolorze zakurzonego grafitu i jakim prawem o mnie trzyma za łopatkę lewą?
No dobra, zamyśliłam się, próbuję przeprosić. Jeszcze mnie boli, więc wyszeptałam w obawie o to, że usłyszę, jak brzmi mój głos.
Jestem tak blisko, że gdyby chciał, zabiłby mnie lodowatością wzroku. A tu nic. Podtrzymuje mnie za tę łopatkę. I to nie jest ani trochę wulgarne, ani trochę romantyczne, żadne. Jego wzrok nie ma odcienia żadnego. Nie ma w nim czułości, ale nie ma też nienawiści. Mówi bardzo cicho do mojego policzka:

-Strożnie.

Zsuwa rękę po nadruku skrzydła na bluzie. Jak na mnie – trochę za wolno. Skoro to lekarz, może wie, co to znaczy uderzyć w reumatyka. Śmiało, bądź delikatny.

-Nia – mówi, co odczytuję jako „do widzenia”.
Idzie korytarzem w stronę parkingu. Poznaję po krokach, bo nie mam siły się odwrócić.
Stoję jeszcze z ugiętą nogą, czekam, aż uspokoi mi się puls.

Kimkolwiek jesteś, jeśli to czytasz, pamiętaj: nie ma większego bólu dla reumatyka niż wtedy, kiedy się na niego wpada.
Znienacka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz