sobota, 8 kwietnia 2017

Genialna maszyna i bezsenne noce


Wczoraj przeżyłam jedną z najgorszych nocy w życiu, która przypomniała mi dni z czasów poprzednich rzutów. Spałam może pół godziny. Nie więcej. Żaden z podanych mi leków nie zadziałał. Ponieważ rwało nieprawdopodobnie, ściągnęli do mnie neurologa, który tylko zaproponował morfinę i lek nasenny. Odmówiłam z mocą, bo Eugenia tylko czeka na taki krok. Kolejny to uzależnienie. Poza tym – nie po to w bólach te mięśnie od trzech tygodni ćwiczę, żeby teraz je porazić.
Zatem przez całą noc leżałam z otwartymi oczami, łapiąc powietrze raz na minutę, bo nawet oddech powodował nieprawdopodobne rwanie gdzieś w przyczepie za krętarzem trzecim. Przez długi czas podejrzewałam wspomnianego onegdaj Skurwielusa. Rotator, zginacz i odwodziciel. Jak się ma takie funkcje, to czemu nie uprzykrzyć całego dnia właścicielowi? Potem doszedł jeszcze mięsień krawiecki, co oznacza, ze nie tylko nie mogę oddychać (jakby to ne załatwiało sprawy), ale również nie jestem w stanie samodzielnie nogi ugiąć i wepchnąć pod nią koca, poduszki zwłok współlokatorki, czegokolwiek, żeby tylko w bólu sobie ulżyć. Iwonka nie pochwala unoszenia biodra, bo twierdzi, że to osłabia mięśnie i grzebie dotychczasową pracę. Ale jeśli mam do wyboru uzależnić się od morfiny i psychotropów a zaczynać od początku pracę z moim i tak już skołatanym ciałem, to wolę wybrać opcję, którą znam. Bo przecież każdego dnia zaczynam od nowa, od zera, od zera nieraz absolutnego.
Przez cały dzień walczyłam, żeby nie zasnąć na stojąco. Zmniejszyły mi ćwiczenia na fizjoterapii, zrównując z tymi, którzy ćwiczą po paraliżach zgięcie nadgarstka. Cofnęły mnie nawet do minus dwa. Na ćwiczeniach w sali gimnastycznej lepiej ode mnie ćwiczył nawet pan Roman, który nie miał do niedawna siły rozciągnąć taśmy gumowej do ćwiczeń. Mój szczyt możliwości w ciągu ostatnich trzech dni to ćwiczenia z piłką pod łokciem i delikatny ruch drewnianym kijkiem. Do łazienki jeżdżę na wózku inwalidzkim, podobnie do holu. Tylko jak Aga z Matyldą przyjechały, naćpałam się nieskończenie dwie godziny przed, żeby po schodach zejść uśmiechnięta i tylko nieznacznie utykająca. Przez całe spotkanie z nimi pajacowałam, choć krętarz chciał mnie rozerwać i nie pozwalał mi cieszyć się z odwiedzin. W myślach siłowałam się z samą sobą, za wszelką cenę próbując się odciąć od bólu. Kiedy poszły, zjechałam przy izbie przyjęć po śnianie prosto na leżankę. I tam musiałam z wysiłku odczekać godzinę, zanim ruszyłam w długą drogę do wind, a potem na trzecie pietro, miejsce mojego utrapienia.

W minionym tygodniu mój przypadek posłużył wielu studentom do nauki. Wyginali mnie we wszystkie strony, odpowiadali na pytania docentów na wyrywki, podsumowywali ruch w moim biodrze i w stawach krzyżowo-biodrowych, jakby mnie tam nie było. Padały określenia „niespotykany przypadek” i „koszmarne ograniczenia”, co pani docent karciła spojrzeniami zza okularów zsuniętych na czubek nosa. Najbardziej rozbawił mnie młody ortopeda na drugim roku specjalizacji, który badał mnie w obecności Pani Kasi. I okazało się, że nie wie po prostu nic. A przynajmniej na to wyszło. Wróciła trauma z ortopedii sprzed dwudziestu lat, gdzie to na zawsze zepsuto moje biodro w wyniku dwóch nieudanych operacji. Bo tak samo mnie badał. Znów czułam się jak mała przerażona dziewczynka, której mama wyszła z gabinetu, bo przytłaczała ją ta sytuacja, a ja zostałam w obecności ortopedy-rzeźnika, który miał taką parę w łapach, że mógłby mi kość piszczelową zmiażdżyć w dwóch palcach. A potem darł się w szpitalu nad moją głową: „siostro! Wózek! U tej pacjentki bezwzględny zakaz chodzenia!”
Potem pan doktor specjalizujący się w byciu rzeźnikiem uczył się na mnie rozluźniać kość strzałkową, a robił to z takim zaangażowaniem, że oczy wychodziły mi na wierzch. Na koniec Pani Kasia zamiotła go pod dywan swoją wiedzą i doświadczeniem. Ściągnęła mi skarpetkę i zapytała: „co pan widzi”. A ten idiota odpowiada; „stopę”. Pani Kasia, z właściwym sobie dystansem, pokręciła udredzioną głową, po czym powiedziała: „dobrze, ale jakie symptomy chorobowe pan widzi”. „Płaskostopie” - odpowiada idiota. Pani Kasia prosi go o wskazanie przyczyn, a tutaj pan doktor, któremu nieustanie w kieszeni fartucha dzwoni ajfon, głupieje.
Na co Pani Kasia funduje mu pięciominutowy wywód o tym, dlaczego moja stopa ma kształt taki, a nie inny (nie widziałam znaczniejszych odstępstw od normy w porównaniu do innych stóp ludzkich, ale moje oko jest wybitnie laickie; wiem tylko, że mam problemy z obcięciem paznokci, dlatego kilka razy do roku odwiedzam salon pedicure'u na Zwycięzców). W wypowiedzi Pani Kasi są i kostki śródstopia, paliczki proksymalne, pojedyncze mięśnie przywodziciele, jest i Achilles nawet, a także sieć zależności pomiędzy poszczególnymi układami od przepony poczynając, że siatka ArtB to przy tym naprawdę nieskomplikowana układanka.
Panu doktorowi krew z twarzy odpływała powolutku, starał się wszystko sobie w mózgu zanotować, ale widać było, że pozostał jednak przy tym płaskostopiu. Na koniec chciał mi zaordynować ćwiczenia na płaskostopie, ale okazało się, że znałam ich więcej niż on i w rezultacie to ja go kolejnych nauczyłam. Pani Kasia z uśmiechem igrającym na bardzo ładnie wykrojonych ustach zajmowała się rozluźnianiem mojego przywodziciela, kiedy pan doktor sobie poszedł, a ja postanowiłam przypomnieć jej wiersz o geniuszu maszyny ludzkiego ciała na przykładzie dłoni:

Dwadzieścia siedem kości
trzydzieści pięć mięśni
Około dwóch tysięcy komórek nerwowych
w każdej opuszce naszego palca
to zupełnie wystarczy
żeby napisać „Mein Kampf”
albo „Chatkę Puchatka”

Pani Kasia przyjrzała się wyciągniętej w jej kierunku dłoni, przekrzywiła głowę, poprawiła układ dredów i odpowiedziała:
-No tak, tylko Szymborska nie wiedziała, że w stawach nadgarstka istnieją punkty swobody. Czyli będzie tego jakieś dwanaście razy więcej.

I dlatego świat potrzebuje zarówno artystów, jak i fizjoterapeutów. Bo to, co jest dowodem na geniusz ludzki, mieści się gdzieś pomiędzy gatunkową ułomnością a pokornym ćwiczeniem rzemieślniczego warsztatu.

1 komentarz:

  1. Kasiu, a co ze zbiorka pieniedzy na wlewy? Ktoras z Twoich kolezanek (nie pamietam juz ktora) miala sie tym zajac. Przeciez jest ta mozliwosc przekazania 1% z podatkow. Nie znam szczegolow ale jest cos takiego, na pewno wiesz. Ja rowniez chetnie dolacze sie do akcji jesli bede znac numer konta.

    Ania

    OdpowiedzUsuń