Wczoraj przeżyłam jedną z
najgorszych nocy w życiu, która przypomniała mi dni z czasów
poprzednich rzutów. Spałam może pół godziny. Nie więcej. Żaden
z podanych mi leków nie zadziałał. Ponieważ rwało
nieprawdopodobnie, ściągnęli do mnie neurologa, który tylko
zaproponował morfinę i lek nasenny. Odmówiłam z mocą, bo Eugenia
tylko czeka na taki krok. Kolejny to uzależnienie. Poza tym – nie
po to w bólach te mięśnie od trzech tygodni ćwiczę, żeby teraz
je porazić.
Zatem przez całą noc leżałam z
otwartymi oczami, łapiąc powietrze raz na minutę, bo nawet oddech
powodował nieprawdopodobne rwanie gdzieś w przyczepie za krętarzem
trzecim. Przez długi czas podejrzewałam wspomnianego onegdaj
Skurwielusa. Rotator, zginacz i odwodziciel. Jak się ma takie
funkcje, to czemu nie uprzykrzyć całego dnia właścicielowi? Potem
doszedł jeszcze mięsień krawiecki, co oznacza, ze nie tylko nie
mogę oddychać (jakby to ne załatwiało sprawy), ale również nie
jestem w stanie samodzielnie nogi ugiąć i wepchnąć pod nią koca,
poduszki zwłok współlokatorki, czegokolwiek, żeby tylko w bólu
sobie ulżyć. Iwonka nie pochwala unoszenia biodra, bo twierdzi, że
to osłabia mięśnie i grzebie dotychczasową pracę. Ale jeśli mam
do wyboru uzależnić się od morfiny i psychotropów a zaczynać od
początku pracę z moim i tak już skołatanym ciałem, to wolę
wybrać opcję, którą znam. Bo przecież każdego dnia zaczynam od
nowa, od zera, od zera nieraz absolutnego.
Przez cały dzień walczyłam, żeby nie
zasnąć na stojąco. Zmniejszyły mi ćwiczenia na fizjoterapii,
zrównując z tymi, którzy ćwiczą po paraliżach zgięcie
nadgarstka. Cofnęły mnie nawet do minus dwa. Na ćwiczeniach w sali
gimnastycznej lepiej ode mnie ćwiczył nawet pan Roman, który nie
miał do niedawna siły rozciągnąć taśmy gumowej do ćwiczeń.
Mój szczyt możliwości w ciągu ostatnich trzech dni to ćwiczenia
z piłką pod łokciem i delikatny ruch drewnianym kijkiem. Do
łazienki jeżdżę na wózku inwalidzkim, podobnie do holu. Tylko
jak Aga z Matyldą przyjechały, naćpałam się nieskończenie dwie
godziny przed, żeby po schodach zejść uśmiechnięta i tylko
nieznacznie utykająca. Przez całe spotkanie z nimi pajacowałam,
choć krętarz chciał mnie rozerwać i nie pozwalał mi cieszyć się
z odwiedzin. W myślach siłowałam się z samą sobą, za wszelką
cenę próbując się odciąć od bólu. Kiedy poszły, zjechałam
przy izbie przyjęć po śnianie prosto na leżankę. I tam musiałam
z wysiłku odczekać godzinę, zanim ruszyłam w długą drogę do
wind, a potem na trzecie pietro, miejsce mojego utrapienia.
W minionym tygodniu mój przypadek
posłużył wielu studentom do nauki. Wyginali mnie we wszystkie
strony, odpowiadali na pytania docentów na wyrywki, podsumowywali
ruch w moim biodrze i w stawach krzyżowo-biodrowych, jakby mnie tam
nie było. Padały określenia „niespotykany przypadek” i
„koszmarne ograniczenia”, co pani docent karciła spojrzeniami zza
okularów zsuniętych na czubek nosa. Najbardziej rozbawił mnie
młody ortopeda na drugim roku specjalizacji, który badał mnie w
obecności Pani Kasi. I okazało się, że nie wie po prostu nic. A
przynajmniej na to wyszło. Wróciła trauma z ortopedii sprzed
dwudziestu lat, gdzie to na zawsze zepsuto moje biodro w wyniku dwóch
nieudanych operacji. Bo tak samo mnie badał. Znów czułam się jak
mała przerażona dziewczynka, której mama wyszła z gabinetu, bo
przytłaczała ją ta sytuacja, a ja zostałam w obecności
ortopedy-rzeźnika, który miał taką parę w łapach, że mógłby
mi kość piszczelową zmiażdżyć w dwóch palcach. A potem darł
się w szpitalu nad moją głową: „siostro! Wózek! U tej
pacjentki bezwzględny zakaz chodzenia!”
Potem pan doktor specjalizujący się
w byciu rzeźnikiem uczył się na mnie rozluźniać kość
strzałkową, a robił to z takim zaangażowaniem, że oczy
wychodziły mi na wierzch. Na koniec Pani Kasia zamiotła go pod
dywan swoją wiedzą i doświadczeniem. Ściągnęła mi skarpetkę i
zapytała: „co pan widzi”. A ten idiota odpowiada; „stopę”.
Pani Kasia, z właściwym sobie dystansem, pokręciła udredzioną
głową, po czym powiedziała: „dobrze, ale jakie symptomy
chorobowe pan widzi”. „Płaskostopie” - odpowiada idiota. Pani
Kasia prosi go o wskazanie przyczyn, a tutaj pan doktor, któremu
nieustanie w kieszeni fartucha dzwoni ajfon, głupieje.
Na co Pani Kasia funduje mu
pięciominutowy wywód o tym, dlaczego moja stopa ma kształt taki,
a nie inny (nie widziałam znaczniejszych odstępstw od normy w
porównaniu do innych stóp ludzkich, ale moje oko jest wybitnie
laickie; wiem tylko, że mam problemy z obcięciem paznokci, dlatego
kilka razy do roku odwiedzam salon pedicure'u na Zwycięzców). W
wypowiedzi Pani Kasi są i kostki śródstopia, paliczki proksymalne,
pojedyncze mięśnie przywodziciele, jest i Achilles nawet, a także
sieć zależności pomiędzy poszczególnymi układami od przepony
poczynając, że siatka ArtB to przy tym naprawdę nieskomplikowana
układanka.
Panu doktorowi krew z twarzy odpływała
powolutku, starał się wszystko sobie w mózgu zanotować, ale widać
było, że pozostał jednak przy tym płaskostopiu. Na koniec
chciał mi zaordynować ćwiczenia na płaskostopie, ale okazało
się, że znałam ich więcej niż on i w rezultacie to ja go
kolejnych nauczyłam. Pani Kasia z uśmiechem igrającym na bardzo
ładnie wykrojonych ustach zajmowała się rozluźnianiem mojego
przywodziciela, kiedy pan doktor sobie poszedł, a ja postanowiłam
przypomnieć jej wiersz o geniuszu maszyny ludzkiego ciała na
przykładzie dłoni:
Dwadzieścia siedem kości
trzydzieści pięć mięśni
Około dwóch tysięcy komórek
nerwowych
w każdej opuszce naszego palca
to zupełnie wystarczy
żeby napisać „Mein Kampf”
albo „Chatkę Puchatka”
Pani Kasia przyjrzała się
wyciągniętej w jej kierunku dłoni, przekrzywiła głowę,
poprawiła układ dredów i odpowiedziała:
-No tak, tylko Szymborska nie
wiedziała, że w stawach nadgarstka istnieją punkty swobody. Czyli
będzie tego jakieś dwanaście razy więcej.
I dlatego świat potrzebuje zarówno
artystów, jak i fizjoterapeutów. Bo to, co jest dowodem na geniusz
ludzki, mieści się gdzieś pomiędzy gatunkową ułomnością a
pokornym ćwiczeniem rzemieślniczego warsztatu.
Kasiu, a co ze zbiorka pieniedzy na wlewy? Ktoras z Twoich kolezanek (nie pamietam juz ktora) miala sie tym zajac. Przeciez jest ta mozliwosc przekazania 1% z podatkow. Nie znam szczegolow ale jest cos takiego, na pewno wiesz. Ja rowniez chetnie dolacze sie do akcji jesli bede znac numer konta.
OdpowiedzUsuńAnia