środa, 5 września 2018

Wrzesień na bezdechu

Pan Doktor pisze po każdej operacji, pomiędzy pacjentami, podczas kolacji i po obchodzie. Zaczyna to być dla mnie krępujące, w każdej wiadomości zaznaczam dystans, jak mogę. Ale chyba zupełnie odwrotnie reaguje na moje próby dystansowania się. Piszę mu na przykład. "Dziękuję, że Pan pyta, biodro ma się nieźle, jestem tak zapracowana, że nie mam czasu o nim myśleć nadmiernie. Bez wątpienia jednak coś jest na rzeczy, wierzę, że w Pana ręce staw mogę na wiosnę oddać". I tym podobne. Pan, Panie, Panie Doktorze, dobrego dnia Panu Doktorowi, kiedy on pyta, "jak Pani mija dzień", "już Pani po pracy?", "co Pani dzisiaj będzie robić" i "czy lubi Pani sushi?".
Są jednak momenty, kiedy bardzo trudno mi mu odmówić i siłą rzeczy kontynuuję wymianę zdań. Bo jak mnie pyta, jak przebiega blizna i pisze, że wydaje mi się to dziwne, że jest z przodu uda, to lecę jak debil do lustra i sprawdzam, jak przebiega blizna, z którą żyję 21 lat, bo już sama sobie nie wierzę.
No nie ma bata: "szanowny Panie, środkiem, jak Gierkówka, jak słowo daję".
To pan doktor na to:
"Niemożliwe".
No to ja dawaj znów do lustra i piszę mu, że nie chce być inaczej. On mi pisze: "wydawało mi się, że w okolicy okołokrętarzowej". Marszczę czoło. No bo wiem, gdzie krętarz. W każdym razie Iwonka pokazywała, potem w podręczniku do sekcji zwłok, który zanabyłam samodzielnie też sprawdziłam, potem znowu lecę do lustra i się tłumaczę: "Panie Doktorze, co prawda to nie ja jestem lekarzem, ale byłam pewna, że krętarz jest tam i wtedy, kiedy Iwonka na stojąco każe mi zgiąć biodro i w miejscu gdzie jest niemal wspomnienie pośladka i zaczyna się udo wbija z emfazą drewnianą warząchew, zeby rozluźnić gluteus. Od tego momentu biegnie blizna, środkiem, jak w mordę dał".
Pan doktor na to: "to może uproszczę: czy blizna biegnie tak jak szew od dżinsów?"
Odpowiadam: "Indeed".
Pan doktor: "aha".

No co: "aha"? No jakie "aha"?! Dobrze pan zapamiętał, czy nie? A może już tak bardzo elastyna mi zanika, że blizna mi się, psiamać, przesuwa?!

Za jakieś dwie godziny pan doktor zaczyna żartować, że tak wypytuje o bliznę, bo chciałby mi wyciąć na skórze wzorek.
Ojacie, no to już szrama jak po szrapnelu w Afganie nie wystarcza?! Myślę sobie: skoro trzeba panewkę ruszyć i kawałek miednicy, jak nic chlaśnie cały pośladek i mogę sobie pomarzyć o karierze modelki w kampanii rajstop firmy Adrian, która kocha wszystkie kobiety, zwłaszcza te niepełnosprawne albo w żałobie.
Nie daje mi to spokoju, wypytuję go o gusta estetyczne, czy bliżsi są mu geometryści, czy Picasso. Pan doktor się wykręca, aż wreszcie odpowiada, że może logo Hondy.
Zbaraniałam. Jak śmie?! Po czym łapię się na tym, że kąciki ust mi drgają i zaczyna mnie to bawić. Kurczę, przecież to trochę tak, jak ja się tekstem bawię. Tu rzucę jakąś złośliwość, tam coś z przekąsem napiszę, czemu pan doktor nie miałby mi wyciąć nad biodrem inspirowanego secesją kunsztownego zawijasa?
Po czym pan doktor zdradza, że wzorek na skórze to jeszcze nic, bo on jeszcze "w środku" planuje coś wyciąć, ale nie powie mi, co.
Dawaj go nękać, przyciskać, osaczać, bo uznałam, ze wyobraźnię ma rodem z Rodrigueza, Tarantino albo Nurtona co najmniej i to może całkiem dobrze rokować. Jakieś wielkie było moje zdumienie, kiedy pan doktor, przyciśnięty ze wszystkich stron, zaszantażowany tym, ze zaraz się kładę, odpisał wreszcie, że na trzpieniu endoprotezy wyląduje nic innego jak
"logo ajfona".

I milion zapłakanych ze śmiechu emotikonów.
Nie mam siły.
Też zaczęłam rechotać.

Gorzej, bo kolejne wiadomości od niego zaczynają już zawierać zdjęcia z sal operacyjnych. Krwiste, mocno autentyczne, niemal tak soczyste jak operacje na YouTube, które oglądam: na otwartym sercu, na mózgu, wymiana biodra, artroskopia kolana, wkłucie centralne i tym podobne.
Nie jest tak źle. Pan doktor ma czepek w kosmitów i śnieżynki, a na potrzeby ochrony przed chlapiącą krwią - czerwone kalosze. Nazywa je "szczęśliwymi kaloszami". 
Napisałam Toot, która w Krakowie żyje od lutego w zupełnie innym rytmie, wszystko ma w nosie i, jak sama zaznacza, "nurza się tylko w swojej zajebistości". Ma rację. Jak będę duża, to też tak będę robić.

Toot:
- Dawaj to na fejsa. I go oznacz.
Ja:
- On nie ma fejsa.
Toot:
- To chociaż pacjenta oznacz.

Dobrze, że istnieją te wszystkie social media, to chociaż wyobrażę sobie, że Toot jest blisko. Że ktoś jest niedaleko, skoro Mama wciąż stosuje wobec mnie wyrafinowane formy nękania. A biodro, zdaniem trzech niezależnych specjalistów od holistycznej medycyny, zabetonowało się tego lata. Zaczęło obumierać w tym samym momencie, w którym umarła we mnie nadzieja, że Mama jednak przejrzy na oczy. Że jest cień szansy. Że mi powie.
"Nie powiem ci, kto jest twoim ojcem, bo ty mnie nie przeprosiłaś za to, że byłaś z Michałem".

Kiedy mi to powiedziała, jechałam autostradą 130 na godzinę. I miałam taką wizję: "dość cię już mam. Bycia twoją zakładniczką. Bycia zakładniczką twojej niedojrzałości. Twojej potrzeby bycia ofiarą. Twojej nieustanej ucieczki od odpowiedzialności. To ja przegrałam życie. To ja podjęłam złą decyzję, decydując się na pseudorelację z psychopatą i alkoholikiem. Ale nikogo nie winię za moją złą decyzję. Na nikogo odpowiedzialności nie zrzucam. Przyznaję się do tego, że popełniłam błąd i ponoszę jego konsekwencje. Ale nie będę się z tobą licytować, kto ma w życiu gorzej. Bo ja wzięłam na siebie twój ból w bezmiarze mojej dziecięcej omnipotencji i teraz jestem z moim bólem, moją świadomością twojej wiecznej ucieczki od wzięcia na siebie odpowiedzialności za własne życie, moją chorobą, moją przegraną."
I miałam skręcić prosto w te ekrany. Bo nie będę miała dzieci, nie będę miała już rodziny, mam tylko walkę z chorobą i pracę ponad siły. I złudzenie, że jestem komukolwiek potrzebna. Nawet jeśli kiedykolwiek zakończę terapię u Bogny i będę gotowa zbudować cokolwiek, fizycznie nie będę miała na to siły. Albo, zwyczajnie, będzie już za późno. Więc teraz zrobię coś dla siebie i dla ciebie, zamknę ten przeklęty krąg i wjadę w te ekrany. Mnie już nigdy nie będzie bolało, a ty już nigdy nie będziesz się skarżyć, nie będziesz mnie obwiniać i nie będziesz na mnie strzykać jadem złości na cały świat. Który tak naprawdę jest złością na siebie, że nie chcesz i nie potrafisz inaczej.

Ale przecież z tyłu była Kropka.
Siedziała grzecznie w oczekiwaniu na zapach domu. Na swoją suszoną kaczuszkę. Na swojego dyndołka piszczącego.
Nie, Piesku Kochany, nie zrobię ci tego. Tak kochasz życie w najczystszej postaci. Tyle mnie nauczyłaś: że może cieszyć trawa, że może cieszyć słońce, że można szczekać na wiatr. Będę dbała o Twoje Życie. Do jego albo mojego końca.

Tego lata Mama jeszcze kilka razy powiedziała mi coś, co spowodowało we mnie pojedyncze umierania. Kiedy celowo robiła mi na złość, nie wytrzymałam. Przypomniałam sobie słowa Bogny. Zrobiłam tadasanę. Zaparłam się, pobrałam siłę z ziemi. I powiedziałam:
"Mamo, mam wrażenie, że celowo robisz mi na złość. Denerwujesz mnie. Chcesz mi zrobić przykrość. Widzę to i denerwuje mnie to, a nie chcę ci odpowiadać tym samym, choć mnie próbujesz swoim zachowaniem do tego zmusić. Chcę, żebyś wiedziała, że w tej chwili jestem na ciebie wściekła. Ale wciąż cię kocham."
Mama parsknęła śmiechem szyderczym, zimnym, lodowatym. Tak się śmieją czarne charaktery Disneya. Oczami zimnymi jak lód wysyczała, podchodząc z każdym słowem coraz bliżej: "A co ty możesz wiedzieć o miłości? Przecież jesteś sama i zawsze będziesz. Bo nikt cię nie chce".

Poczułam, jak po przełyku przesuwa mi się kostka lodu. Powolutku. Zabiera krew z twarzy. Tkanki miękkie tężeją. Kostka spływa powoli, drażniąc po drodze serce. Osiada na biodrze. Opada na biodro wapienną falą martwego bezruchu.
To wtedy. Wtedy Eugenia zwinęła się na panewce, wżarła się w nią, odgryzła jej kawałek, a potem wbiła obcas w głowę kości udowej. Dla pewności obok - drugi obcas. Tak powstały sławetne geony o imionach szlachetnych jak greckie nimfy. Zostawiła swój ślad. Kość nie jest już odżywiana. Obumierają więc przyczepy ścięgniste. Zanikają mięśnie. Kość od panewki w dół zasypywana jest gaszonym wapnem martwicy.

Po kawałku umieram.

2 komentarze:

  1. Pieknie napisalas, uwielbiam cie czytac, chociaz to wszystko takie smutne!

    Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Aniu, każda wiadomość od Ciebie mnie cieszy. W psychologii mówi się o kategorii widzenia. Myślę, że ta słyszenia jest nie mniej istotna.
      Pewnie tak, pewnie smutne, ale nie bardziej niż jakakolwiek inna ludzka historia, jak się jej z bliska przyjrzeć. Za to przyznasz, że kolorytu nie brakuje. Mam w życiu dużo szczęścia. Wszystko rekompensuje. Dziś pada. Duszno. Będą grzyby :)
      Przytulam i dziękuję, dziękuję!

      Usuń