niedziela, 23 czerwca 2019

Karma is a bitch

Długi weekend jest dla mnie zaskakująco łaskawy, a z drugiej strony pełen zwrotów nieoczekiwanych i wydarzeń prosto spod kuchennego blendera.
Wczoraj odjechali ode mnie Ala z Witkiem. Zorganizowali mi niezapomniany weekend i udowodnili, że, mimo że nie pokończyli szkół holizmu i zaawansowanego postępowania z potłuczonymi psychicznie, potrafią być przyjaciółmi chorego. Największą niespodzianką była dla mnie trzymana do ostatniej chwili w tajemnicy wyprawa do rodziców Ali pod piękny Przasnysz.
Przez większość dnia było nade mną czyste niebo. Niepoprzecinane trajektorią drapaczy chmur i postkapitalistycznego kiczu. Woda, las, najpyszniejsze jedzenie z grilla, jakie kiedykolwiek jadłam, serdeczna, szanująca się rodzina, która przyjęła mnie jak swoją i zasnute łagodnym nimbusem czerwcowe słońce - żeby nie poparzyć. Wczoraj znów uświadomiłam sobie, że choroba więcej mi daje niż zabiera - po prostu nie zawsze mentalnie jestem w stanie to spostrzec i docenić, bo nie mam wpływu na biochemię autoimmunologicznego mózgu; to znaczy miałabym wpływ, gdybym przyjęła leki, które przepisała mi niespełna rozumu pani psychiatryczka, ale wtedy ani bym się nie cieszyła niczym, ani nie smuciła. Lek zabrałby mi wszystkie kolory. Byłabym malarką z akwarelą w kolorze czerni.Póki co mam swoją skromną, ale własną paletkę, z której a to mi się coś zgubi, a to wysunie, a to z nieba chlapnie mi nań niespodziewanie szlachetny cynober albo świecący kobalt. Wszystko na swoim miejscu. Bo tylko tak mogło być.



W piątek, kiedy Ala i Witek spali, pognałam na rehabilitację, bo chcę ją wykorzystać do ostatniej chwili. Ruchomość kręgosłupa jest całkiem niezła, a w każdym razie nie mam już problemów z wyjęciem kubka z szafki. Całkiem zgrabnie również siadam na sedesie. Rozcięgno podeszwowe wciąż udowadnia mi z satysfakcją, że nie ma takiego fizjoterapeuty na świecie, który miałby na jego poczynania sprawdzone metody, ale układ między nami jest całkiem dyplomatycznie poprawny i tylko czasem, nad ranem dociera do mnie, że to jedna z najważniejszych w naszym ciele taśm, a chwilowo ogłosiła we mnie wściekły bunt.

W piątek przed ćwiczeniami u niezawodnej pani Sylwii dostałam wiadomość od Edyty z Otwocka. Pamięta o mnie, myśli, odpisałam na szybko, że jakoś się turlam i ćwiczę jak podłączona do generatora prądu. Coś mnie tknęło i napisałam, że martwi mnie Niedźwiedź, bo napisał, że u niego "chujowo na maxa", a ja nie wiem, co to znaczy. Postanowiłam ukryć informację o domniemanym zakażeniu hiv+. Bo może on nie chciałby, żeby o tym rozmawiać. A tu Edyta pisze:
"Ja daję radę, zaraz urlop. Wyrzuty sumienia mam. Aneta doszła do wniosku, że zbyt wiele ich różni, ale myślę, że nie oswoiła brzucha Niedźwiedziowego i rzuciła go przez SMS. Załamka, wstyd mi za nią. Rozumiem, że może coś nie chodziło, ale forma... Był u nas wczoraj, pogadaliśmy trochę, ale przybity strasznie".

Teraz, mili Państwo, warianty są różne. Bo pamiętajmy, że wszyscy kłamią i należy wyjść właśnie z takiego założenia. Dlatego ustalenie stanu faktycznego jest niezmiernie trudne. Wymyśliłam takie możliwości:

a) Aneta dowiedziała się, że Niedźwiedź zakaził się podczas operacji i wykorzystała ten moment na zerwanie relacji; ja bym tak nie zrobiła, ale może ona ma więcej oleju w głowie i potrafi się chronić przed uwikłaniem w niekończącą się toksyczną orkę na ugorze; może i niegrzecznie to wyszło, ale przecież każdy się zachowuje, jak umie;
b) Niedźwiedź tak zawsze pewny siebie i przyzwyczajony do łamania serc na oślep nie spodziewał się, że ktoś może mu przyłożyć z półobrotu w najmniej oczekiwanym momencie; rzuciła go, a on w swoim gawrze został opsikany aerozolem strachu i szoku, że można dostać od życia to, co się samemu daje i że to robi ała; że złamane serce boli znacznie bardziej niż przerżnięta piłą kość; i nie działają na to złamanie morfina, pyralgina, ani toczenie krwi; rana tętni, pulsuje, podsącza; w wyniku szoku, że jak to tak, że jak tak może być, jak ona, ta zła kobieta mogła mnie, idealnemu facetowi, Thorowi ortopedii, TO zrobić, ręka mu zadrżała i chlasnął się podczas operacji; rezultatem jest combo, którego już Niedźwiedź dźwignąć samodzielnie nie potrafi; bo, jak twierdzi Wit: "myślę, że nawet w jednej dwusetnej rozstania z Anetą nie przeżywa tak jak chlaśnięcia; ale ten zbieg okoliczności to już za wiele";
c) biorę również pod uwagę trzecią ewentualność, ale sama przed sobą trochę się wstydzę, że w ogóle Niedźwiedzia o takie podłe kłamstwo podejrzewam; jednak kobiety kłamią, żeby inni poczuli się lepiej, ale mężczyźni po to, żeby lepiej wypaść; na podstawie takich wniosków z podręcznika psychologicznego pomyślałam, że może Niedźwiedź wcale się żadnym hiv nie zaraził; że może wymyślił owo chlaśnięcie tylko po to, żeby samemu uwierzyć w najczarniejszy z możliwych scenariuszy jego życia (już nie tylko przecież zawodowego), żeby inny scenariusz - bycia porzuconym jak znudzona zabawka - zbladł i wysechł jak stary post it; żeby łatwiej było mu przyjąć to, że kobieta poczęstowała go taką taktyką, jak on do tej pory raczył kobiety; ale czy wtedy nie okazałoby się, że jest więcej niż kłamcą polifonicznym? że jest psychopatolem skrajnym? tak bardzo skrzywdzonym dzieckiem, że nieustannie przetwarza konieczność bycia ofiarą? że zasłania się murem choroby, żeby broń boże ktoś nie poddał w wątpliwość jego postępowania etycznego? No i, kurwa, jakim w ogóle prawem pisze od razu do mnie? Z tym hivem? Bo nie napisał mi, że "laska rzuciła mnie tak jak ja rzuciłem ciebie i jest mi z tym megachujowo", tylko strzyka na mnie najgorszą z możliwych wiadomości. I na co liczy? Że nad nim zapłaczę? Że w głowie wybielę jego dotychczasowe ekstrema? Czy sam przed sobą chce się wybielić?

ad. c) wątpliwości związane z tym, czy o hiv Niedźwiedź mówi prawdę, biorą się stąd, że Edyta słowem się nie zająknęła o jego skaleczeniu; może to oznaczać trzy rzeczy: albo Edyta nie wie, że to miało miejsce (myślę, że to mało prawdopodobne - jeszcze tego samego dnia wiedział o tym cały szpital w Otwocku); albo Edyta jest etyczna i nie mówi o tym (to całkiem możliwy scenariusz, ale mówi mi o Niedźwiedziu dużo i szeroko, poza tym: po co miałaby to ukrywać? To żaden wstyd, na co dzień zdarzają się takie rzeczy); albo Edyta została przez Niedźwiedzia oszukana - albo nie; tu trudno stwierdzić fakty;  

Sąd zważył, co powyżej, ale wniosków nie mam i tak jednoznacznych. Bo nie wiem wzorem Poncjusza, co jest prawdą.
Najważniejsze jest to, że "you only get what you give", ale "you can't always get what you want".
Edyta mówi, że Niedźwiedź "cierpi okrutnie i będzie potrzebował dużo czasu, żeby się otrząsnąć". I że razem z Darkiem starają się Miśka trzymać za uszy i tłoczą mu do ograniczonego łba, że wszystko jest po coś. Ale mam wrażenie, że to nie jest dla niego komunikat. To nie jest człowiek, który wyjdzie poza przestrzeń swojego zatęchłego gawra i spojrzy na niebo. Kiedy palec wskazuje niebo, tylko głupiec patrzy na palec. Ale dalej Niedźwiedź nie jest w stanie spojrzeć.
Biedny, ślepy na siebie Niedźwiedziu, który robisz wszystko, żeby siebie nie pokochać. Żeby sobie nie wybaczyć. tego Twojego wielkiego brzucha, tych Twoich słabości. A kiedy nie rozumiesz, że ktoś cieszy się, że kanapka z ogórkiem ma śmieszny kształt, mówisz, że jest pokurwiony. Jak Ci musi być w życiu źle. Jest mi przykro, że tak masz, bo ja mam na szczęście zupełnie inaczej. Bez względu na to, co na mnie spadnie, do tej pory udało mi się - samodzielnie albo z pomocą Dobrych Duchów z całej Polski, a nawet zza oceanu - przeczekać moment totalnego zakurzenia gruzowiska, żeby potem a to jednym palcem, a to mikroruchami stopy wydobywać się spod betonowej ściany, która wprasowała mnie w podłoże. Tak bym chciała przekazać Ci choć trochę tego szczęścia i takich dziwacznych umiejętności.
Scenariusz c) jest najbardziej przerażający i obciążający mnie jako podejrzliwą, wredną sukę, ale dla Ciebie najlepszy - gdyby się okazało, że jednak żadnego skaleczenia nie było, a tylko rzuciła Cię przez sms dziewczyna, to oddycham z ulgą. Złość Ci przejdzie, ból minie, wniosków pewnie nie wyciągniesz i będziesz ranił dalej, ale przynajmniej będziesz mógł wykonywać swój zawód, który kochasz najbardziej na świecie. Może któregoś dnia, kiedy przyjdzie odpowiedni czas, zobaczysz siebie w całej okazałości, takiego, jakim jesteś i ten widok Cię nie przygniecie do ziemi. Doznasz metafizycznego olśnienia, wybaczysz sam sobie, sobie zadośćuczynisz, a świat przyjdzie Ci z pomocą i pieśnią. Życzę Ci tego z całego serca. Życzę Ci dobrze.

Dziś jest Najtrudniejszy Dzień w Roku. 
Tato, życzę Ci tego, czego życzę Niedźwiedziowi. Wybacz sobie, bo ja Ci nie muszę. Niczego nie muszę.
Ileś Ty stracił, że mnie nie poznałeś. Wiesz, jak czasami coś powiem, to zapada na chwilę ogólna konsternacja, a potem wszyscy wybuchają śmiechem. Bo mam tak, że najpierw robię, a potem się zastanawiam. I z tego są same cyrki. Mam jednak wiele szczęścia w życiu i najczęściej nie spotykają mnie z powodu tego bezmózgowia represje. No tak, jestem nieuleczalnie chora, ale z każdej niedziałającej kosteczki i z każdego zmienionego chorobowo stawika robię przypowieść. Taka kość na przykład łódkowa nocą, kiedy śpię, podróżuje po Mazurach i nie musi kłaść masztu. A kości mam pneumatyczne, jak ptaki, takie lekkie i chorobą podziurawione, dzięki temu w snach latam, ale kiedy chodzę po ziemi, to kuleję. Czereśnie jem bez umiaru, garściami, a potem mam wrażenie, że pęknę z nadmiaru dobra. I tak samo mam z truskawkami, że nie mogę przestać ich jeść, dopóki nie zobaczę dna sitka. Czytam po dwanaście książek naraz, czasem żadnej nie skończę, uśmiecham się do psów na ulicy, a ignoruję właścicieli. Nad ranem śniła mi się Urszula Sipińska, a obudził mnie smak knedli ze śliwkami, zupełnie nie a propos. Płaczę, kiedy słucham Hani Rani, ćwiczę przy składance dance, a w przerwach płynnym ruchem sięgam po pisma filozoficzne. Ostatnio zajmujące "Podnieść na siebie rękę: Dyskurs o dobrowolnej śmierci" Jeana Amery'ego. A potem na przykład książkę o genotypach ludzkich i błedach cywilizacji. I poprawiam bajką dla dzieci. Tak osiągam równowagę.

A jak Ty masz?  

Nie oszukujmy się. Straciłam i ja, bo pewnie rozbawiłby mnie kołnierzyk Twojej koszuli, zaschnięta plamka po espresso na Twoim podbródku, rozczuliłby mnie kształt kości jarzmowej albo uderzył widok znajomego nosa.
Może byś mi opowiedział o jakiejś skomplikowanej sprawie, może o tym, co w ogrodzie owocuje. A potem byśmy poszli sobie niespiesznie, przez park, na spacer. Słuchałabym, jaki masz tembr głosu, czy Ci nie drży. Jak budujesz zdania, co w świecie spostrzegasz. Jaki masz kolor butów i czy nosisz garnitury. Czy guzik od koszuli pod szyją rozpinasz, czy jesteś dżentelmenem do końca. Czy jagody z tatą rwałeś i jaki ten mój dziadek był. I jaka była babcia. Czy taka jak ta, która mnie wychowała? Czy surowsza i nieobecna?
I może byś mi coś o postępowaniu Niedźwiedzia powiedział, bo przecież Ty postępowałeś pewnie w życiu bardzo podobnie, a może nawet jeszcze gorzej. I może bym miała szansę zrozumieć, dlaczego Niedźwiedź tak ma i dlaczego Ty tak miałeś, że przede mną uciekłeś, choć ważyłam półtora kilograma i potrzeba było wielu par oczu, żeby mnie dostrzec. I może byś mi choć prawniczym językiem wyjaśnił, dlaczego mężczyźni boją się kobiet i jedyna droga, którą wybierają w obliczu konfrontacji z samym sobą - to tchórzliwa ucieczka? A może nic, absolutnie nic byś o tym nie mówił i ja przyjęłabym Twoje milczenie z podobnym szacunkiem i wdzięcznością. A potem poszlibyśmy na lody, a ja bym drżała z ciekawości, czy weźmiesz owocowe, czekoladowe, orzechowe, czy konserwatywnie śmietankowe. I patrzyłabym na kształt Twoich palców, zarys podbródka, rozkład oczu i ich osadzenie, półksiężyc macierzy paznokcia i zbłąkaną nitkę przy brustaszy.
 
A mogliśmy dziś świętować razem.


3 komentarze:

  1. Kasiu, wszystkiego najlepszego, właśnie dziś...
    Co do niedźwiedzia- czytając a i B miałam, nadzieję, że będzie też c- dokładnie to właśnie przyszło mi na myśl w pierwszej kolejności i czuję przez skórę, że bardzo trafna analiza Ci wyszła.
    Ściskam czule- dziś wyprawiłam dzieci więc wkrótce napiszę obszerniej.
    Buziaki A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Jowo, boję się, że to może być prawda. Ten najgorszy scenariusz, w którym wypadam jako zła kobieta. Ale za dużo w Edycie prawości i szczerości, żeby taki fakt ukrywać, poza tym - po co? Dziś już nawet kiła takim wstydem nie jest. Tym bardziej wypadek przy pracy. Ale i Ala Witka pomyślała podobnie. Czy to możliwe? Że on tak rozpaczliwie nie jest w stanie przyjąć faktu, że i on może ponieść porażkę, że aż tworzy tak porażające kłamstwa? I tak słabo je tworzy? Przecież to jak patostreaming, w czasie rzeczywistym - to wszystko można sprawdzić w trzy sekundy. Z drugiej strony - jeśli tak jest - brak świadomości o konsekwencjach swoich działań być może go dodatkowo chroni. Że tak się odciął od rzeczywistości. Gdyby zobaczył siebie w pełnej krasie (i nie mam tu na myśli tuszy), może by tego nie zniósł? Ludzka konstrukcja jest tak nieskończenie mądra i robi wszystko, żebyśmy przetrwali... Tak mocno Cię ściskam!

      Usuń
  2. Nie wypadasz jak zła kobieta, tylko wyjątkowo mądra i przenikliwa.
    Widzisz więcej niż byś chciała Kochana...
    Śpij spokojnie i bez bólu.
    A.

    OdpowiedzUsuń