środa, 2 marca 2016

Tak to może być

Budzę się jak zapuchnięta panda i wstaję tylko dzięki temu, że budzi mnie głos Marcina Zaborskiego, który poleca w porannej prasówce tekst mojego nauczyciela z "Polityki". A później słyszę jeszcze Marcina Łukawskiego i myślę sobie, że świat nie może być taki zły, jeśli są na nim ludzie, którzy mają taki piękny tembr głosu jak ten człowiek. I taką dykcję.
Potem przypomina mi się powód mojego porannego zapuchnięcia i znajduję komentarz pod postem. Komentarz zza Oceanu. I wtedy jakby ktoś rolety w pokoju podniósł do góry i słońce włączył.
Tyle w tym komentarzu ciepła, jakiejś matczynej troski. Bronię się przed nią i jednocześnie czuję, jak mi od niej lepiej, bezpieczniej, pełniej. Chociaż z taką czułością jest jak z nadprogramowym prezentem o dużych gabarytach - nie wiadomo, jak go uchwycić, żeby było zgrabnie. W każdym razie ja nie umiem. Mam wrażenie, że wszyscy patrzą na ten prezent, a mnie go trzymac na widoku nie wypada.
Nie mniej niż sam znak od Ani ucieszyło mnie to, że śledzi moje propozycje kulturowych przystanków. Naprawdę ktoś się sugeruje moim wyborem! Jakie to jest pyszne!
Dojechałam w zziębniętych częściach do pracy i miałam minę średniowiecznej męczennicy połamanej kołem, bo dzisiaj naczelny miał ze mną jechać na jakieś biznesowe spotkanie, czego nienawidzę. Nudzę się zawsze, kręcę, denerwuję, nie mam co ze sobą zrobić i zastanawiam się, czy nie warto byłoby w życiu być kimś lub czymś innym niż broszką. I oto stał się cud. Naczelny mnie zobaczył i huknął: "marsz do domu, bo wyglądasz jak pruty sweter! nie potrzebuję, zebyś mnie tu jakimś syfem zaraziła!"
O, dzięki Wam, łzy zbawienne, żeście mnie dzisiaj pobledziły i zapuchły! Ja się oczyściłam, lepiej mi po wypłakaniu było, a jeszcze oprócz tego uniknęłam beznadziejnej nudy spotkania!
Wyprułam z pracy jak osoba zupełnie zdrowa i popędziłam na Marszałkowską. Na cześć Złotosercnej Ani zza Oceanu kupiłam sobie trzy książki. A po drodze odebrałam paczkę z pięcioma innymi zamówionymi jeszcze w ubiegłym tygodniu. To lepsze niż sernik jaglany z wiśniami i niż karmelowa czekolada, co ją Wedel wymyślił, bo kakao na rynkach zagranicznych drożeje. Oraz lepsze niż racuchy z serem i krewetki z sosem pomidorowym z Wołoskiej. I niż herbata z rumiankiem, kardamonem i miodem manuka. O rany, jak się cieszę!
Siedzę sobie w domu i klepię serwis z Saskiej Kępy. W nosie mam darcie japy w newsroomie, bluźnierstwa kolegi z biurka lewego i szpilki działu reklamy na schodach.
Poczułam przed sobą takie wielkie wyzwanie, żeby polecać naprawdę ważne tytuły i dobre książki. A ja przecież każdego dnia czytam coś nowego albo odkrywam coś pięknego. Czym się tu z Anią podzielić?
Drżącą ręką napisałam mejl, nie wiedząc, o co zapytać, o czym powiedzieć - do tej pory nie jestem pewna, czy to wszystko mi się nie śni.
Jakkolwiek by było - jaki to piękny dzień dzięki Ani! I kto by się spodziewał takiego obrotu sprawy? Lubię, jak mnie zaskakujesz, Życie.

2 komentarze:

  1. Kasiu, zawsze podziwialam takich ludzi jak Ty; ludzi, ktorzy nie tylko swietnie opisuja swoje zycie ale tez umieja opisywac uczucia, ktore towarzysza temu zyciu. To musi byc bardzo ciezko ubrac w slowa swoje mysli i odczucia, a Ty robisz to tak szczerze i otwarcie i w zasadzie jakby bez wysilku, a efektem jest jakze pasjonujaca lektura.
    Mialam okazje osobiscie poznac osobe, ktora, jak mi sie wydaje, jest troche podobna do Ciebie. Swoja droga, ma na imie Kat, zdrobnienie od Katleen. Kat i jej chlopak, Sean, odwiedzili mojego syna Jaska we wrzesniu zeszlego roku. Mialam przyjemnosc goscic ich przez tydzien wiec spedzalismy kilka ladnych wieczorow przy kolacji i winie, i rozmowach.
    Kat i Sean studiowali na University of Colorado poezje. Jasiek mial to szczescie ze mieszkal z nimi, wynajmowali razem dom w Longmont. Jasiek pracowal w Boulder jako programista ale tak sie zlozylo ze mial takich artystow jako roommates. W czerwcu 2015 Kat and Sean skonczyli studia i wrocili do swoich domow w Midwest, Kat jest z San Luis, Missouri a Sean z Detroit. Jasiek tez wrocil do domu do Kalifornii. Ale bardzo sie ucieszyl gdy po kilku miesiacach przyjechali zeby Jaska odwiedzic. Dalam Kat w prezencie ladny notatnik w sztywnej oprawie, zeby mogla w nim robic notatki do ksiazki, ktora chce napisac. Kat ucieszyla sie i nawet poprosila o dedykacje, a ja nie wiedzialam co napisac. Bo co tu mozna napisac mlodej pisarce, zeby nie zabrzmialo glupio. W koncu napisalam jakies tam zyczenia powodzenia i szczescia. Ale pomyslalam tez wtedy, ze sa tacy wrazliwi, a taki ciezki zawod sobie wybrali.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aniu Kalifornijska, zawsze kibicuję wszystkim piszącym, może dlatego, że wiem, że sama mogłabym jednak pisać lepiej. Nie umiem chyba tworzyć literatury, za to intensywnie ją odbieram. Chociaż, z drugiej strony: cóż to jest literatura?
    Ale wiesz, to takie miłe dowiedzieć się, że mikroodwierty z nudnawej rzeczywistości są dla kogoś przyjemną lekturą. Jak mi wieczór umaiłaś! Dziękuję!
    Notes? Produkt pierwszej potrzeby - szczególnie dla tych, za którymi zdania kroczą. Trzeba mieć je w co złapać. Notes od Ciebie to trochę totem, a trochę dreamcatcher. Masz Ty nosa! ;)

    OdpowiedzUsuń