wtorek, 31 grudnia 2019

Litania wdzięczności

Wpis w blogu z ubiegłego roku z sylwestra był co najmniej rozpaczliwy. Kiedy wspomnę, jak potwornie mnie bolało i jak drastycznie szybko gasło we mnie wszystko, co o nadzieję się opierało, nie mogę uwierzyć, że wciąż jestem.

 Pamiętasz, Kasiu? Dokładnie tak wyglądałaś. A w każdym razie czułaś się jak ten odarty ze skóry człowiek na obrazku Oli Waliszewskiej. Podziękuj, że już tak nie leżysz. I nie zapominaj, że jeszcze możesz.

Tyle mi dałeś, roku trudny, długi, bolesny i ważny.
Przez Twoją połowę byłam zahibernowana. Uwięziona w domu albo w ciele.
Rok 2019 przyniósł mi jednak nowe życie, bo nowe biodro to nowe życie oznacza. Okupione ciężkim rzutem, ale jednak.
Ilu cudownych ludzi mi przyniósł, ile dobroci i wsparcia od ludzi otrzymałam. Na ile nie potrafię dotąd odpowiedzieć.
Ilu błędom zadośćuczynić nie potrafię.
Tyle jeszcze przede mną nauki.

W tym roku "Pismo" opublikowało moje opowiadanie. Przeszło bez większego echa, ale zostawiło we mnie rezonans. Że mogę. Że mój głos pojedynczo, ale się liczy. Że kiedy się odważę, jestem widoczna. I wcale nie wymaga to ode mnie szczególnego zachodu. Tylko odwagi. Ona w moim życiu wciąż w deficycie.

Pozbyłam się złudzeń co do Niedźwiedzia. Niedawno powiedziałam: stop traktowaniu mnie jak zlew na odpadki. Wypisuje do mnie w nocy, kiedy jest pijany. Wówczas jego poziom zamoniezadowolenia sięga zenitu. Nie udała mu się jakaś operacja biodra. Napisałam, że przykro, ale że tak bywa i niech to potraktuje jako lekcję od losu. Zresztą, sam napisał: "zgubiła mnie pycha". Odpowiedziałam, że tylko porażki nas czegoś uczą i sama zdumiałam się tym, co napisałam, bo wobec tego powinnam być najmądrzejsza na świecie, a jednak mam wrażenie, że u mnie działa wszystko na opak wobec tego. Niedźwiedź zaczął się nakręcać, co jest charakterystyczne zarówno dla narcyzów, jak i osób z zaburzeniami typu borderline. Myślę, że elementy tych straszliwych mózgowych errorów Niedźwiedź w sobie ma. Żeby nie było: ja pewnie też. No ale:
Pomyślałam, że może naprawdę to jego coming out, co by tłumaczyło jego niewybredne wycieczki homofobiczne i ciągłe komentarze typu "pedaliada", jak coś mu się nie spodobało.
Więc napisałam mu, że to nie jest przecież koniec świata, że na pewno to dla niego trudne i jeśli coś będę mogła dla niego zrobić, niech pisze. A tak w ogóle to tragedią jest przecież nie orientacja seksualna, tylko to, że ktoś nasze uczucia depcze, więc jeśli jakiś kolega z zespołu szczególnie wysyconego testosteronem jest mu bliski, to rozumiem, że może to być skrajnie trudna sytuacja.
O ja durna, z pijanym się nie dyskutuje, powinnam się już na Michale tego nauczyć. Niedźwiedź pojechał szybkim i konkretnym:
"Ciągnij się".

Odpisałam tylko, że nas, Bałuciary, to się szanuje i takie teksty można wysyłać do kolegów z oddziału, jeśli wyrażają zgodę na taki język. Po czym Niedźwiedź napisał, że nic nie rozumiem, bo on wstaje rano, bierze ciężar na klatę, walczy z systemem, walczy z życiem, a potem wraca do domu i dopiero w domu zrzuca ten ciężar.
Biedny orzeszek, tylko on ma tak na świecie. Kompleks Boga, w który się wpędzają chirurdzy, to chyba ciężar jeszcze większy niż rzut choroby autoimmunologicznej. I końca jego nie widać. Najgorzej, że na ten kompleks akurat można mieć wpływ, na autoimmunologię - w większości nie. 

 Może to wszystko właśnie tak miało być? Musiała go kosmetyczka rzucić przez sms, a moje serce miało być złamane. Może miał mi naprawić biodro, żebym teraz jeździła do Adasia do szpitala po operacji bypassów i niosła to dobro, które dostałam, dalej. Może właśnie przez to, że nasiąkłam dziesiątkami historii o ludzkim cierpieniu, nie pozostaję wobec cudzego bólu i osamotnienia obojętna? Bo Sebastian z połamaną w wypadku samochodowym miednicą czeka w Otwocku na operację drugiego biodra. W jednym już mu siedzi szczęśliwa endoproteza. W miednicy ma łańcuch stabilizujący. Nie zastanawiałam się ani chwili. Jadę do niego jutro, zawiozę mu klin, który pomaga w stabilizacji miednicy. Biedny, jest z Torunia, jak Miłosz. Nikt go nie odwiedzi. Jutro do pacjentów przyjdą goście, a on będzie sam, obolały, przerażony i oczekujący na operację. Nie umiem go zostawić. Mnie też nie zostawiono samej sobie.

Te wszystkie zdjęcia maleńkich dzieci, których sama mieć nigdy nie będę, musiały mnie podnieść i do teraz doholować. Zojka o spojrzeniu małego, słodkiego nicponia, która jako jedyna znana mi na kuli ziemskiej istota potrafi przekonująco pokazać, jak robi goryl. No, umiecie? Właśnie. Pewnie dlatego, że jej Mama ma urodziny w sylwestra. Jej życie musi być niezapomnianą imprezą.
Basia, córka Beaty, ma AZS, ale za to ruchomość kręgosłupa, jakby była z gumy. W owijce do spania wygląda jak kolorowa gąsienica i do tego Basia ślicznie się uśmiecha na mój widok, chociaż widziała mnie raptem dwa razy. Kostek ma trzy lata, a wygląda na dziewięć. Moi siostrzeńcy z Magdalenki zaskakują mnie regularnie swoją elokwencją, erudycją, oczytaniem i biegłością techniczną dla mnie niedosiężną. Na telefon w Otwocku dostawałam nawet zdjęcia dzieci Jowo i też na ich widok się uśmiechałam.
Poznałam Rodziców Ali, Witek i Ala się zaręczyli, udowodnili mi wielokrotnie, że potrafią mnie wspierać i niosą mi cudowną bezinteresowną pomoc. Wciąż nie umiem jej przyjmować i na nią odpowiedzieć. Ale nigdy nie zapomnę ich widoku na korytarzu szpitala w Otwocku, gdzie świeciły zimnym światłem jarzeniówki, a oni pojawili się śliczni, młodzi, pachnący i szczerze stroskami, chociaż po pracy zmęczeni nieskończenie. Tylko po to, żeby zdjąć ze mnie strach. Choć kilka gramów strachu. Myślę, że będę im to pamiętać do śmierci.
Bolało mnie w tym roku nieraz tak, że chciałam wybiec na ulicę prosto pod rozpędzony samochód. Dotad nie wiem, co mnie po tej stronie przytrzymało. Może kołysanie Bogny w gabinecie Cukinii i pięciogodzinna sesja, podczas której wypłakałam więcej łez niż kiedykolwiek. 
Na szczęście wszystko na świecie mija. A nasze genialne mózgi są zbudowane tak, że usuwają natychmiast to, co złe. Życie zawsze wygrywa, bez względu na to, w co wierzymy. Ile to spokoju daje.

Przeczytałam w tym roku mnóstwo pięknych książek, mimo że brain fog nie pozwolił mi większości z nich zapamiętać. Końcówka roku obfituje w cuda: "Mapa" Barbary Sadurskiej zasługuje sama w sobie na Nagrodę Literacką Gdynia, Nikę i Nagrodę Conrada, "Wszystkojedność" Grzegorza Sobaszka wchłonęłam jak szalona, zachwycona, że mężczyzna może mieć wrażliwość i mądrość kobiety, przewałkował mnie "Gad" Pawła Kapusty, wzruszył "Smutek mamuta" Jałochowskich, "Zimowlę" czytam od kilku miesięcy, bo wcale nie chcę jej skończyć, najnowsza książka Filipa Zawady jest gotowcem do nauczenia się na pamięć. Mnóstwo cudowności. Ale i tak "Głód" Hamsuna przeczytałam w tym roku siedem razy, czyli już w sumie czternaście. 

Być może w tym roku uda mi się zacząć wymarzone studia, na które coraz trudniej zbierać mi pieniądze. Wszystko, co udało mi się zgromadzić, pochłaniają Indie. Bardzo by mi się przydały pieniądze od mamy, ale nie, nie dostarczę jej kolejnego pretekstu do dojeżdżania mnie. Nie będzie mną manipulować. Sama na wszystko zarobię.
Od połowy stycznia zaczynam kolejne kursy na uniwersytecie otwartym: z podstaw biochemii i z budowy i reakcji mózgu autoimmunologicznego. A nuż kiedyś ta wiedza będzie komuś pomocna. Wtedy też zaczynam kolejną edycję zajęć u Mikołaja. Być może po niej uda się opublikować kolejne opowiadanie. Może kogoś ucieszy.

Nowy rok zacznę na pełnej petardzie. 3 stycznia na Widzewie albo przyjedzie po mnie brygada antyterrorystyczna, albo trafię z atakiem serca na pogotowie, albo będę musiała przyjąć, że jestem niepokalanie poczęta. Wielka przede mną przygoda intelektualna. Bo jeśli ten pan, którego o sprawstwo mojego zaistnienia podejrzewam, będzie posługiwał się wyuczonymi do perfekcji sztuczkami z sali rozpraw, trudno będzie mi go złapać na kłamstwie. Sprawia wrażenie niebywale sprawnego intelektualnie.
Wczoraj, kiedy leżałam na leżance u Daniego, powiedział mi: Jadwiniu, twoje ciało przygotowuje się do walki. Co się dzieje, że aż tak się zbroisz?
Nic mu nie powiedziałam. On o tym przecież nie wie. A jednak moje ciało samo mówi pod jego rękami.
Zatem: jeśli to Ty, Tato, stanę na palcach, żeby pokazać Ci, że jednak wiele straciłeś. Że możesz żałować. Każdym receptorem zmysłów będę Cię badać, choćbym później ze zmęczenia miała zasnąć na ławce na stacji Łódź Fabryczna. Wychwycę wszystko. Umiem wyczuwać fałsz przecież. Nie oszukasz mnie. Nie wtedy, kiedy powiem, że przychodzę, bo chcę żyć, a nie dlatego, że należą mi się dwie kamienice, maserati i apartament w Krynicy (no dobra, to też).
Wyprałam czarną sukienkę z białym kołnierzykiem. Założę na nią złoty łańcuszek, który podobno od Ciebie dostałam. Jeśli to Ty, twój wzrok się po nim ześlizgnie, ale na ułamek sekundy zatrzyma. I ja to zarejestruję. I to wykorzystam.
To nic, że nie będę miała ze sobą armii fizycznej. Żebyś Ty wiedział, jacy ludzie za mną stoją. I jaka nadludzka siła mnie tutaj przytrzymała. Dużo silniejsza niż upór Twój i mamy.
I choćby nie wiem co, udowodnię, że nie wiesz, nie masz pojęcia, co znaczą słowa w tym logotypie:

Dziękuję za morze - znów je w tym roku mogłam zobaczyć.
Dziękuję za słońce - witało mnie po powrocie ze szpitala, jakby był środek wiosny.
Dziękuję za instytucję kwiatów w wazonie.
Dziękuję za wybarwione klony w Arboretum w Rogowie.
Za zimne nóżki, galaretki, wysokobiałkowe napoje i bigos na anemię.
Dziękuję za każdą minutę w salach fizjoterapeutycznych i na matach w szkołach jogi.
Za to, że pełen szacunku i czułości dotyk Daniego przywraca mi zdrowie.
Za to, że Niedźwiedź zawiózł mnie na grób Babci, mimo że mnie nie kocha.
Za to, że na świecie istnieje Hania Rani i jej muzyka dociera wprost do okostnej, żeby ją pogładzić.
Za to, że znów mogę chodzić w sukienkach w kwiatki.
Za to, że Zojka wie już teraz więcej niż ja będę wiedzieć kiedykolwiek.
Za to, że wygłuszacze dla dzieci przydają się również w salach szpitalnych.
Za to, że w Instytucie znają mnie wszyscy, a nikt oprócz Montera nie reaguje wysypką na mój widok.
Dziękuję za smak bezy z mango i krewetek w tempurze.
Za to, że prawdziwa pizza nie łamię się, kiedy jej trójkąt podnosi się do ust.
Za to, że Afgańska Siostra ma intelekt jak czołg i złotymi zgłoskami potrafi się zapisać w historii anegdot słowami "syn Durczoka".
Za to, że Quasimodo jest bezdomny, ale wciąż żyje.
Za to, że nawet Kazimierz potrafi się wyleczyć z rany po Izabel.
Za to, że ciepły letni deszcz działa na skórę lepiej niż najlepszy farmaceutyczny płaszcz lipidowy.
Za to, że Bogna wychodzi z roli, ale nie boi się pokazać, że kocha mnie jak matka córkę.
Za to, że Żydzi z Falenicy traktują mnie jak swoją, chociaż jestem gojką.
Za to, że Wojtek mówi o mnie, że jestem zawsze jak z żurnala, nawet jak przychodzę oglądać do niego obrazy ubrana w legginsy i nieuprasowaną dresową bluzę.
Za cudowne prozdrowotne właściwości samogonu przygotowanego na wesele Michała według receptury mojej Babci.
Za to, że Pilch nam "Żółtym światłem" jesienią przypilszył.
Za to, że Niedźwiedzia mogłam odebrać Pandą z żałosnej imprezy u prokuratorów na Wawrze.
Za to, że Michael J. Fox nigdy się nie dowie, jaki to kolor: fuksjowy.
Dziękuję za to, że Magda weszła ze mną do sauny w hotelu w Sopocie, bo sama się bałam, że ze zmęczenia w niej zasnę i się ugotuję.
Za to, że nie przywaliłam w łeb panu na stacji benzynowej, który uznał, że nie odróżniam lampki od oleju od lampki od hamulca ręcznego.
Za to, że na urodziny mogłam podarować niedźwiedziowi płytę Bajora.
Za to, że leki psychotropowe na mnie nie działają - bo widać tak ma być, że tylko przez czucie można wrócić do zdrowia.
Za to, że nad Świdrem wiosną zakwitają połacie zawilców i powietrze pachnie jak w Lisim Jarze w Jastrzębiej Górze.
Za to, że Mama Alicja była u mnie w styczniu tak długo, jak było trzeba i bólu nie musiałam jej tłumaczyć.
Za to, że Sznurek już nie marznie w budzie i z jego żółtego futerka nie zwisają zimą sople lodu.
Za to, że istnieją koce elektryczne.
Za to, że nie spadłam ze stołu operacyjnego, chociaż było blisko.
Za to, że Pan Zbyszek Brudownik robił za mojego tatę wtedy, kiedy było mi to potrzebne.
Za to, że Panu Piotrowi urodzi się wnuk albo wnuczka.
Za to, że J. wychowuje i Maszę, i Bruna.
Za to, że Cukiernia Wanda z Otwocka produkuje najlepszą rzecz na świecie - kule na maślance.
Za to, że opaska na moim nadgarstku pokazuje, że chodzić mogę dużo, coraz więcej i mierzy jakość mojego snu.
Za to, że Olga Tokarczuk dostała Nobla na pohybel wątpiącym w to, że literatura może zmienić świat.
Za to, że Krysia wydała w tym roku tyle cudownych książek.
Za to, że Matylda tyle czyta o patomorfologii i wcale się nie boi.
Za to, że Staś już nie chce zostać prezydentem, teraz wystarczy mu placówka dyplomatyczna w Szwecji.
Za to, że Basia umie włożyć stopę do ust.
Za to, że Natasza nauczyła mnie jeść zupy.
Za to, że ktoś kiedyś wymyślił termos.
Za to, że ciprofloksacyna nie uszkodziła mi ścięgna Achillesa.
Za to, że Brokat u mojego chrzestnego na Śląsku jest kynologiczną wersją mnie: kiedy się go trzyma w uścisku, sztywnieje na beton - postawiony na ziemi cały drży i każda jego część wrócona jest w innym kierunku.
Za to, że Babcia siedziała obok mnie, kiedy dzwoniłam do pana mecenasa, żeby umówić się na spotkanie.
Za to, że z trzeciego rzędu w teatrze mogłam podziwiać talent aktorski Bartosza Bieleni, bo za trzy tygodnie, kiedy ogłosili nominacje do Oscara, na bilety już mnie nie było stać.
Za to, że w Boga mogę nie wierzyć, a wciąż, nieustannie w czymś go dostrzegam.
Za to, że Tadzik był Chrystusem zaiste.
Za to, że Dani śmieje się najpiękniej na świecie i razem z nim mogę strzelać z gumy do żucia balony.
Za to, że już umiem zauważyć, że tak wiele jeszcze przede mną nauki.
Za to, że ministra Szyszkę porasta już las.
Za to, że w książce Agnieszki Pajączkowskiej śliwki w świeżym placku drożdżowym parzą w podniebienie.
Za erytropoetyczne armaty, asany mocy, metamorfozy ciała, upadki ducha, podszepty Huculaka i Wielki Gdańsk.
I za Waszą tu obecność nieustanną.

dziękuję Ci Panie że stworzyłeś świat piękny i różny

a jeśli jest to Twoje uwodzenie jestem uwiedziony
na zawsze i bez wybaczenia

4 komentarze:

  1. 2019 rok był dla mnie raczej spokojny, bez większych emocji. Wczoraj zaraz po przebudzeniu o 6 rano podsumowałam te 365 dni i pomyślałam że w zasadzie to nawet mało płakałam w porównaniu do poprzednich lat. I wiesz co? Nadrobiłam w jeden dzień, a jakże! Rano idę do warzywniaka po koszyk kiwi, stoję w kolejce, za mną dwie starsze kobiety. Jedna mówi do drugiej "Wszystkiego dobrego w nowym roku, żeby był lepszy niż poprzedni" na co ta druga odpowiedziała "Wie pani, ja mam świadomość że nie będzie lepszy, chciałabym tylko siłę żeby wszystko przetrwać, tego sobie bym życzyła" a mnie coś ścisnęło w sercu i łzy popłynęły.
    Wychodzę z warzywniaka, spiesznym krokiem idę do paczkomatu żeby odebrać spóźniony świąteczny prezent (ode mnie dla mnie, ha ha! innego nie dostałam) i wtedy widzę jak kobieta w średnim wieku zaczepia ludzi. Nikt nie zatrzymuje się nawet na chwilę, każdy omija ją szerokim łukiem. Już wiem, że zaczepi również mnie. I że się zatrzymam. Panów koczujących pod Dworcem Śródmieście też nie omijam, może z grzeczności?
    Kobieta podchodzi do mnie, grzecznie się wita, pada pytanie "Czy może mi pani kupić coś do jedzenia?" a ja odpowiadam że tak, musimy tylko iść do najbliższego sklepu. Oczywiście w pobliżu nie ma żadnego sklepu, jak na złość na tej ulicy są same bary, salony Play i Orange, sklepy odzieżowe...i Żabka. Przy drzwiach zatrzymuję się, patrzę na kobietę. Ubrana raczej czysto, lekko spuchnięta twarz, ale nie wygląda na pijaną. Pytam, czego potrzebuje. "Chlebek i coś do chleba... Ja naprawę nie chcę pieniążków"
    Otwieram szeroko drzwi, pewna że wejdzie do sklepu ze mną. Wtedy ona spuszcza głowę i mówi cicho "ja tutaj na panią poczekam, nie będę wchodzić". Wpadam więc do Żabki, do koszyka wrzucam chleb, paczkowaną wędlinę, dżem z czarnej porzeczki, konserwę, kabanosy i kilka innych rzeczy. Po wyjściu ze sklepu rozglądam się zdziwiona- nie widzę jej. Czyżby poszła? Nie, jest. Stoi za rogiem budynku, ze spuszczoną głową. Na mój widok podchodzi, wręczam jej torbę z zakupami. "Dziękuję pani, bardzo pani dziękuję, wie pani ile ludzi na mnie nakrzyczy, zwyzywa?" Czuję, jak zaciska mi się gardło a do oczu napływają łzy. Już mam odejść, ale łamiącym się głosem pytam "Ma pani gdzie mieszkać?" Znów spuszcza głowę "Nie bardzo, ale mieszkam. W pustostanie" Nie wiem co powiedzieć więc odpowiadam głupio "Życzę pani wszystkiego dobrego, szczęśliwego nowego roku" i odwracam się, nie chcę by widziała moje łzy. Słyszę "nawzajem" i coś jeszcze, ale nie wiem co- łzy leją się po szaliku, kurtce, rękawach.
    Późnym wieczorem wybieram się na plac miejski z moim Nie-Mężem. Nie-Narzeczonym. Nie-Ukochanym. Kilkanaście minut przed północą, gdy czekamy na pokaz sztucznych ogni w tłumie ludzi zebranych na placu podchodzi do nas nieznajomy wesoły jegomość pod wpływem alkoholu. "Szczęśliwego nowego roku pięknej parze życzę"- posyła mi sympatyczny, szczery, bezzębny uśmiech. "Pani, ja wieeeem, wyyypityy jesstem, naebałem siem, ale wie paaani, w tej jebannej Polsce nie da się innnaczej. Ale powim tak: fajna z wass para, miłość jesst" a ja myślę w duchu jak to strasznie pozory mylą i chociaż znów ściska mnie w gardle obiecuję sobie że tego dnia, w tym roku nie będę już płakać, o nie, za 12 minut wybije północ, już dość.


    11 i pół minuty później, gdy zaczyna się odliczanie sekund do końca roku a grudniowe niebo rozświetla blask sztucznych ogni a ja tradycyjnie, jak w każdego Sylwestra mówię w myślach "Szczęśliwego nowego roku Mamo, Babciu, Dziadku, gdziekolwiek jesteście" znów łykam łzy.
    Inga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ingo! Jak mną Twój wpis szarpnął. Tak bym chciała coś dla Ciebie zrobić. Nic nie jestem w stanie - tylko mi łzy w oczach stanęły. Też kiedyś z fantomem bliskiego człowieka oglądałam fajerwerki, wiem, jak każdy ich wystrzał trafia prosto w serce.
      Tulę to Twoje obolałe Złote Serce i przytulam. Moja Babcia na pewno też do Ciebie zajrzy, bo ją poproszę. Pamiętasz, co powiedziała w Szwecji Tokarczuk? "Jak się za kimś tęskni, to on już jest". Oni są, Ingo, są z Tobą. W Tobie. Tobą.
      Niech to będzie dla Ciebie łaskawy rok. Niech choć częściowo zrekompensuje Ci ciężar po ziemi chodzenia. Myślę o Tobie ciepło i znad Hapta przesyłam ukochania serdeczne. A w tle Top Wszech Czasów w Trójce - audycja samotnych wrażliwców. Włącz, posłuchajmy razem.
      Przytulam, Ingo Cudowna. Jak to dobrze, że w minionym roku się do mnie odezwałaś. O ileż bym była uboższa myśląc, że tylko ja nieraz łykam tego dnia z tęsknoty łzy.

      Usuń
  2. A Tobie Kasiu Niezwykła, życzę aby w tym nowym roku świat uwodził Cię każdego dnia. Tyle jest małych "cudów"... Skrzypiący śnieg, blask latarni, dobre słowo od nieznajomego człowieka, deszcz nad Warszawą, tęcza, zapach konwalii, Lisi Jar w Jastrzębiej Górze- w czerwcu byłam tam pierwszy raz w życiu, szłam na piechotę z Władysławowa. Zamykam oczy, wspomnienia wracają, czuję zapach Lisiego Jaru, coś wspaniałego <3
    Inga

    OdpowiedzUsuń
  3. <3 zbieraj to, zbieraj te perły, Ingo Cudowna - tylko te krótkie momenty skupienia pozwalają dalej się turlać; dzisiaj po południu śniło mi się, że Natalia ma dwie córki. Siedziałam z nimi na Placu Grzybowskim i miałam ich pilnować. Podszedł do nas Edward Norton (!) i od młodszej dziewczynki próbował koniecznie loda spróbować. A roczne dziecko płynnym angielskim odpowiedziało mu: "You must be fuckin' kidding me!". A na koniec starsza powiedziała mi, że sprawdziłam się jako opiekunka i to dobrze, że nie mam swoich dzieci, bo mogę je bardziej kochać. Taki to sen! A obudziłam się zachwycona i szczęśliwa. Niech Ci świat piękne sny zsyła, a potem je urzeczywistnia!

    OdpowiedzUsuń