czwartek, 15 września 2016

Światło-czułość




Dziś na warszawskiej Ochocie pożegnaliśmy tłumnie Krzysia Millera.
A jeszcze w czerwcu palił dwa papierosy naraz i próbował udowodnić, że mostek robiony ze stania może uchronić mnie przed najgorszym zrośnięciem się kręgosłupa.
"Nigdy i nigdzie wojny" - powiedziałeś do mnie po raz ostatni.
Po wiadomości o Twojej śmierci otworzyłam książkę z dedykacją od Ciebie: "Dla Afgańskich Sióstr - autor".

Nie mogłam przez chwilę oddychać, kiedy się dowiedziałam.

Tylko nie Ty. Każdy, tylko nie Ty - z Twoimi dłońmi ciepłymi i dobrymi jak bochny domowego chleba, z Twoim uśmiechem serdecznym, jasnym jak promienie słońc, które rysowałeś w Twoim słynnym równaniu, z Twoją dziecięcą radością na widok każdego innego uśmiechu, z Twoją ufnością w oczach, która nie pasowała do tego świata. Była spoza niego.

Jak to jest, że bez Twojej wrażliwości nie byłoby tych zdjęć. Gdyby nie było tych zdjęć, wciąż byś żył.

Technika mokrego kolodionu pomagała Ci zmory pamięci oswajać. Azotan celulozy, eter, etanol i jodek potasu. Z tej mikstury powstawały dzieła sztuki. Ale można było z niej również wytworzyć broń, która zabija. Na wojnach ożywano jej jako środka opatrunkowego.
Tak jak ręce. Te same dłonie pielęgnują broń. Te same niosą pomoc, przytulają dzieci, podają chusteczkę i pomagają wysiąść z tramwaju.

Potem pomyślałam, że teraz śmierć Cię wyzwoliła. Już Cię nie boli. Już Cię nie męczy. Już nie podążają za Tobą wizje zagłodzonych Murzynków na tekturowym pudle z logiem Unii Europejskiej. Już nikt do Ciebie nie mierzy, nikt Cię nie goni, nic za Tobą nie wybucha. Już nie musisz filtrować przez siebie tego, że człowiek to najgorsze z istniejących zwierząt na ziemi.

Jak Cię pięknie, Krzysiu, żegnali. Ojciec Oszajca, redaktor Kurski, rektor Filmówki. Stałam z tyłu, przy konfesjonale, gotowa choćby i kogoś wyspowiadać, żeby tylko dać ulgę nogom buntującym się przeciwko butom na obcasach po kilku miesiącach wolności w sandałkach. Co to jednak znaczy wobec innego znanego mi bólu. Nie znałam Twojego. Ale kiedy zadałam sobie pytanie, dlaczego odszedłeś, przypomniało mi się, jak bardzo ja swego czasu tego pragnęłam. Niczego tak nie pragnęłam, jak wyzwolenia się od bólu. Nie myślałam o tym, jak to zrobię. Czy to estetyczne, czy to dla kogoś kłopotliwe. Najważniejsza była dla mnie skuteczność. Żeby to się wreszcie skończyło. Jeśli Ci teraz dobrze, to i ja jestem spokojna. Wielką pracę wykonałeś dla nas wszystkich.

Śmieszni jesteśmy z tą naszą ziemską żałobą. Nieociosani jacyś. Jakaś pani obok mnie pociągała nosem, kiedy usłyszała

chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć
kochamy wciąż za mało i stale za późno

Jakiś pan obok mnie chwalił się tubalnym teatralnym szeptem, że słabo słyszy, a w zasadzie to słyszy tylko to, co chce usłyszeć. W kolejnej odsłonie ławkowych zwierzeń zakomunikował sąsiadowi, że lekarz go uspokoił: głuchota to naturalna bariera ochronna organizmu przez narzekaniem żony. A potem dodał, że może i rektor Filmówki nieprzygotowany, ale żona za to uprasowała mu marynarkę.
Byłam na niego trochę zła. Jak tak można? Ludzie też się oglądali. A potem pomyślałam, że Ciebie by to rozbawiło. Pewnie byś mu zrobił zdjęcie tym głośnym Canonem, niezniszczalnym, z zacinającą się migawką. I stałby się nieśmiertelny, tak jak rzesze Twoich bezimiennych bohaterów. To nieprawda, że im nie pomogłeś. Oszukałeś dla nich śmierć.

Tylko dla siebie tego nie umiałeś. Pamięć nie utrzymuje przy życiu. Tylko spowalnia tracenie, umieranie, brak.

Przed mszą dziennikarze gromadzili się przed malutkim kościółkiem na Włodarzewskiej. Palili wszyscy. Dosłownie wszyscy. Wejście do kościoła wyglądało jak spowite mgłą. Albo jak by ksiądz palił liście. Jesień już. Wieczory zimne. Pewnie na Wiktorskiej fotografowałbyś liście i pajęczyny.

Po mszy wszyscy rzucili się na pamiątkowe kartki z Twoim zdjęciem. Ja też. Jesteś na nim taki zmęczony, smutny, przygnieciony. Pochyliła Cię ludzka podłość.
Już nie boli, Krzysiu.
Wreszcie możesz spać.  

W autobusie kierowca włączył radio. A tam muzyka z filmu "Alicja w Krainie Czarów". Już za Tobą przejścia z króliczą norą. Już wiesz, co jest po drugiej stronie. Urosłeś albo zmalałeś. Już jesteś w innym ogrodzie. Grasz w krykieta z Królową.

Myślałam, że w kościele był ścisk. Za to przed kościołem ustawili się spóźnialscy. Wysypywali się na ulicę. Nie dało się przejść. Wszyscy przyszli dla Ciebie, Krzysiu.

Kiedy schodziłam po schodach, prosto w twarz świecił mi najpełniejszy księżyc, jaki widziałam w życiu. Patrzył mocnym, srebrzystym światłem. Gwiazdy widać, bo wieczór pogodny.

Dziś jest Międzynarodowy Dzień Kropki. Dzień Zamkniętych Wypowiedzeń.

                             Nie mam żalu do wiosny,
                             że znowu nastała.
                             Nie obwiniam jej o to,
                             że spełnia jak co roku
                             swoje obowiązki.

                             Rozumiem, że mój smutek
                             nie wstrzyma zieleni.
                             Źdźbło, jeśli się zawaha,
                             to tylko na wietrze.

                             Nie sprawia mi to bólu,
                             że kępy olch nad wodami
                             znowu mają czym szumieć.

                             Przyjmują do wiadomości,
                             że - tak jakbyś żył jeszcze -
                             brzeg pewnego jeziora
                             pozostał piękny jak był.

                             Nie mam urazy
                             do widoku w widok
                             na olśnioną słońcem zatokę.

                             Na tyle Cię przeżyłam
                             i tylko na tyle,
                             żeby myśleć z daleka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz