czwartek, 15 września 2016

Jaki jest pani postęp w pracy z chorobą?



Takie pytanie padło w ramach warsztatów, na które się ochoczo zapisałam. Będę przez sześć kolejnych tygodni pędzić na urokliwą żoliborską ulicę Kozietulskiego, w zaciszu której dwóch sympatycznych, emanujących spokojem psychologów przygląda się reakcjom młodych na przewlekłe choroby. Odpowiedź psychiczna. Tak, jakby choroba zadawała pytania.

Przekrój iście Spartański: tocznie, miastenie, fibromialgie, RZSy, postępujące twardziny układowe. Jest nawet moja jednostka chorobowa w osobie ślicznej jak obrazek Pauliny. Zwróciłam uwagę na to, jak kolorystycznie dobrała bluzkę do kwiecistych spodni. Jak to jej ładnie się połączyło: ta oberżyna z łąką. I te włosy kasztanowe, które wysuwały się nad czołem spod spinki. Jak w jakimś filmie. Małe, czujne oczy zaznaczone pewnie ciemną kredką. Jak ja bym chciała być taka ładna. Nie widać po niej choroby. Jull twierdzi, że po mnie też nie, ale nie dałam mu szans przyjrzeć się moim plecom. Widać, Mistrzu. Widać.

Siedziałam pomiędzy Toczniem a Fibromialgią. Toczeń - drobny, filigranowy, niższy ode mnie, wolny od bólu, ale o oczach przerażonych jak mysz laboratoryjna.
Fibromialgia - Waligórzanka. Łyda Kariatydy. Twarz rozlana sterydami. Tematem numer jeden uczyniła dla wszystkich swój tatuaż z dwoma motylami, który nijak nie pasuje do jej zwalistości. A może to emanacja pragnień? Mówiła, że kościół ją wykluczył, że nikt tego nie rozumie. Ale mówiła to z dumą. Z emfazą. Chwaliła się wykluczeniem.
Ja też tak miałam.
Myślałam o tym, jaka byłam i o czym mówiłam dwa lata temu. Byłam chorobą. Nie byłam Kasią, byłam chorobą.
Myślałam o tym, przyglądając się przydługim paznokciom u stóp Waligórzanki. Znam to. Pewnie nie może sobie poradzić sama z ich obcięciem. Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię rozumiem.
Ja też mówiłam tylko o tym, że cudem przeżyłam. Że kuracja to piekło. Że piekło to szpital. Że proces diagnostyczny to kara za grzechy, których nie popełniłam. A strach na widok karty z wynikami badań jest nieprzenikniony jak Szeol.  
Teraz słucham. W zasadzie tylko słucham. Jestem tłem. Ale cudze historie nie osiadają na mnie jak stada żółtych biedronek. Nie jestem już filtrem Brity na ludzkie bóle. Jestem przepuszczalną błoną, która łowi tylko to, co chce.
Dzięki spotkaniom z Bogną zintegrowałam chorobę. Przynajmniej częściowo. 

Mówię: częściowo, bo Iwonka powiedziała mi, że mam Eugenię zabić. A Łukasz powiedział, że mam w sobie zabić figurę Ojca. Jak mam w sobie zabić coś, czego nigdy nie było? Przecież już wiem, jak Eugenię boli moje odtrącenie. tylko, skoro ją wyodrębniłam, jest ciałem z mojego bólu, to jak mam ją od siebie odciąć? Wyrzucić? Albo jak przyjąć do siebie, wciąż oddzielną?
Wciąż jednak pełnego porozumienia z Eugenią nie mam. Wnoszę to po tym, że w dwunastoosobowej grupie zauważyłam jedną panią, która siedziała w fotelu skurczona, z pochyloną głową. Wiało z tamtej strony inną energią, ale część tego przekazu wzięła na siebie Waligórzanka.
A potem zaczęliśmy się przedstawiać. Każdy miał coś o sobie do powiedzenia. Ja powiedziałam: "jestem Kasia, mam ZZSK i uczę się niczego od życia nie oczekiwać". Moja wypowiedź spowodowała drgnięcie u prowadzących. Ciekawe, co pomyśleli.
A potem usłyszałam Ewę. O chrapliwym, metalicznym głosie pełnym skargi i żalu. "Jestem Ewa i zdiagnozowano u mnie czternaście jednostek chorobowych". Wtedy na nią spojrzałam. W gardle poczułam ścisk. Ona tu jest. Siedzi dwa fotele dalej. Patrzy na mnie. Wie, że tu jestem. Już się nie ukryję.

Gdyby Eugenia nadużywała tytoniu i alkoholu, jej profil wyglądałby właśnie tak, jak profil Chrapliwej Ewy. Ostry, ziemisty, okrutny, z wąskimi, zaciśniętymi ustami i oczami w kolorze węgla, ciskającymi na prawo i lewo odłamki gniewu. Biedna Ewa, cała jest ze złości. 
Drugi profil Eugenii odsłania kości, bo gnije. Jedna twarz Eugenii - elegancka i zimna. Druga - w rozkładzie.
Serce mi przyspieszyło. Przypomniałam sobie głos Bogny, który mi podpowiada, co mówić: "proszę, Eugenio, nie podchodź za blisko. Tam, gdzie jesteś, jest dobrze. Proszę, pozostań tam. Jeśli już musisz na mnie patrzeć, patrz. Ale nie podchodź. Mam odwagę spojrzeć Ci w oczy, ale proszę, pozostań tam, gdzie jesteś". Bólu mój, Losie niezawiniony, Historio, która nie wybierałaś.

Mówiłam to w myślach, a wtedy Ewa spojrzała na mnie. Błysnęła w moim kierunku kawałkiem węgla. Położyłam ręce na kolanach. "Nie boję się Ciebie. Jestem silna Twoją siłą. Im trudniejszy przeciwnik, tym większe zwycięstwo. Jeden oddech w zamian za dwie sekundy Twojego spojrzenia. Wytrzymam ten wzrok, bo chcę zostać tutaj."

Chcę żyć.
Chcę się trzymać tego, co oddycha.
Chcę być tam, gdzie Kostek chwyta źdźbła trawy i podnosi do buzi. Gdzie odkrywa, że zgięte kolana mogą prowadzić do wstania. Gdzie nogi potrafi zarzucić sobie nad głowę, a z dużego palca zrobić sobie smoczek. Chcę być tam, gdzie Kostek śmieje się z naszych tańców i śpiewów. Gdzie ręce Agnieszki intuicyjnie wiedzą, czego mu potrzeba. Gdzie Marcin nachyla się nad Kostkiem i nagle przestaje analizować strategicznie stan faktyczny. Sam staje się czystą radością i czystym zdziwieniem.  
Chcę czuć to obezwładniające ciepło, kiedy Kostek się do mnie uśmiecha, chociaż nie wie o tym, że Polityka nie przyjęła mojego tekstu, Szczygieł nie odpowiada i Newsweek milczy.
Chcę być tam, gdzie na rogu Zwycięzców pani Maria sprzedaje ostatnie maliny, a w wazonach zaczepiają przechodniów mieczyki. Chcę być tam, gdzie dziewczyna przed przejściem dla pieszych ściąga buty na wysokich obcasach, żeby zdążyć dobiec na 509 w kierunku Nowodworów. Chcę być tam, gdzie nad rzeką pachną ogniska i młodzi ludzie licytują się, kto szybciej wypije piwo. Chcę być tam, gdzie na paletach przyjeżdża właśnie pierwsza paczka nowej książki Springera, pachnąca odurzająco farbą drukarską. Gdzie piekło małych miasteczek podnosi się do rangi metropolii. Chcę być tutaj, gdzie rano po trawniku skaczą sroki, a pan Janek pyta, kiedy mnie jakiś chłop adoptuje. Tutaj, gdzie latem o 5 rano słońce nakazuje mi wstać, bo inaczej przyrządzi ze mnie duszoną potrawkę mięsną. Chcę być tam, gdzie Natalia śmieje się w głos i trzęsie się na myśl o jajkach po benedyktyńsku. Gdzie Bałtyk zostawia na ustach słoną mgłę. Gdzie gofry za siedem złotych i obleśny deptak. Gdzie pachnie werniksem i terpentyną, a york usiłuje obsikać dzieło sztuki warte dwóch moich mieszkań.
Tutaj, gdzie patos i humor, marchewkowe ciasto od Afgańskiej Siostry, ścisk w tramwaju i pęd do pracy. Gdzie kolejka do mięsnego, wysuszona ściółka i kornik drukarz.    
Chcę być tu, gdzie Kropka szczeka na babie lato, a Mama odkrywa, że w Dino można kupić najlepsze ogórki w mieście. A potem przyrządza z nich koktajl, zalewając je chrzęszczącymi brokułami. Tutaj, gdzie Babcia nie odróżnia pór roku i jest przekonana, że Janusz Lewandowski to jej uczeń z fabryli na ulicy Obrońców Stalingradu. Chcę być tu -na grani światów, na moment przed wpadnięciem do Króliczej Nory, niepewna, czy czas mam i co mnie jeszcze czeka.

Nie wiem jak gdzie,
ale tutaj na Ziemi jest sporo wszystkiego.
Tutaj wytwarza się krzesła i smutki,
nożyczki, skrzypce, czułość, tranzystory,
zapory wodne, żarty, filiżanki.

Może gdzie indziej jest wszystkiego więcej,
tylko z pewnych powodów brak tam malowideł,
kineskopów, pierogów, chusteczek do łez.

Jest tutaj co niemiara miejsc z okolicami.
Niektóre możesz specjalnie polubić,
nazwać je po swojemu
i chronić od złego.
Może gdzie indziej są miejsca podobne,
jednak nikt nie uważa je za piękne.

Może jak nigdzie, albo mało gdzie,
masz tu osobny tułów,
a z nim potrzebne przybory,
żeby do dzieci cudzych dodać własne.
Poza tym ręce, nogi i zdumioną głowę.

Niewiedza tutaj jest zapracowana,
ciągle coś liczy, porównuje, mierzy,
wyciąga z tego wnioski i pierwiastki.

Wiem, wiem, co myślisz.
Nic tutaj trwałego,
bo od zawsze na zawsze we władzy żywiołów.
ale zauważ - żywioły męczą się łatwo
i muszą czasem długo odpoczywać
do następnego razu.

I wiem, co myślisz jeszcze.
Wojny, wojny, wojny.
jednak i między nimi zdarzają się przerwy.
Baczność - ludzie są źli.
Spocznij - ludzie są dobrzy.
Na baczność produkuje się pustkowia.
Na spocznij w pocie czoła buduje się domy
i prędko się w nich mieszka.

Życie na ziemi wypada dość tanio.
Za sny na przykład nie płacisz tu grosza.
Za złudzenia - dopiero kiedy utracone.
Za posiadanie ciała - tylko ciałem.

I jakby tego było jeszcze mało,
kręcisz się bez biletu w karuzeli planet,
a razem z nią, na gapę, w zamieci galaktyk,
przez czasy tak zawrotne,
że nic tutaj na Ziemi nawet drgnąć nie zdąży.

No bo przyjrzyj się dobrze:
stół stoi, gdzie stał,
na stole kartka, tak jak położona,
przez uchylone okno podmuch tylko powietrza,
a w ścianach żadnych przeraźliwych szczelin,
którymi by do nikąd cię wywiało.

2 komentarze:

  1. Droga Kasiu, jaki piekny ten dzisiejszy wpis, tzn. nie dzisiejszy tylko czwartkowy, ale przeczytalam go w niedzielny wieczor. Jak zwykle czekam na kazda Twoja kartke z pamietnika, bo wszystkie sa takie piekne poetycko, a jednoczesnie glebokie i czesto jakze optymistyczne, jak ta dzisiejsza notka. Pamietaj, ze nawet jesli inni nie komentuja to na pewno czytaja Cie z przyjemnoscia, jesli tylko uda im sie trafic tutaj. Trzymam kciuki, zeby Polityka i Newsweek przyjely Twoje teksty.
    A malutki Konstanty juz troche podrosl?
    Sciskam, Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, rozpogodziłaś mi poranek :) Jest już Was dwoje, bo zawsze myśl o Kostku chmury nade mną przegania. Nie znajduję nawet słów, żeby opisać, jaki jest rezolutny i bystry. Staram się nie dzielić z Agą i Marcinem moimi obawami, ale coś mi mówi, że jeszcze nieraz będziemy musieli się zrzucać, żeby przebić jego IQ, bo widać, że to niezwykły chłopiec o nadludzkich wręcz możliwościach rozumienia rzeczywistości i tego, co pomiędzy jej podszewkami. Rośnie jak na drożdżach! Jest już naprawdę długi, z wielką przyjemnością się prostuje jak struna, waży zacnie, ale też rośnie. Nie jest z gatunku tłuścioszków, ale tych rozkosznie miękkich w dotyku dzieci, które mają skórę jak jedwab i uśmiech jak wyrośnięte drożdżowe ciasto. Oprócz tego jest po prostu śliczny. Odkąd przyszedł na świat, zaglądam do wózków matkom na ulicach i obiektywnie stwierdzam, że tak ładnego dziecka od marca nie spotkałam, a może nawet i nigdy. Nie mam pojęcia o jego wychowaniu, czasami robię z siebie pośmiewisko, starając się Agę wspierać dobrymi radami, chociaż więcej w tej chwili wiem o konstelacji Oriona niż wychowywaniu i pielęgnacji niemowląt. Dlatego kilka głupich wejść już mam na koncie, ale powoli szukam swojego miejsca w szeregach królewskiego orszaku Kostka. Może kiedyś nauczę się mądrze milczeć. Bezapelacyjnie dzieci są cudem. Kostek - Najwspanialszym z mi z znanych.
      Jeśli opowieści o Żoliborzu brzmią optymistycznie, to dobrze. Jeśli poetycko, to adekwatnie - bo to jedna z najpiękniejszych ulic, jakie w Warszawie udało mi się przedreptać. I będę to robić przez najbliższych sześć tygodni! Pod rudziejącymi drzewami, w ciszy, bo wtedy już wszyscy w domach, szykują kolacje i ubrania na następny dzień. Kozietulskiego przypomina mi uliczki na Kensington - wąskie, ale pojemne. Ludzie zostawiają otwarte drzwi do mieszkań, szeregowe domki zapraszają do środka. W jednym takim domku przy wejściu jakiś nastolatek zostawił jasnobeżowy plecak, z którego wystawały niedojedzona kanapka i podręcznik do przyrody. Aż mi się moje młode lata przypomniały.
      Aniu, dziękuję. Dobrze wiedzieć o Aniołach Stróżach.
      ukłony dla Ciebie i podziękowania z jesienne, słonecznej, choć o poranku rześkiej Polski :)

      Usuń