czwartek, 22 września 2016

I rodzi się człowiek, pisklę i lew

No, no tak, zdecydowanie. I zgadzam się z polemiką Łukasza, powiem więcej: czekałam na nią.
Oczywiście, że każdy ma w sobie jakąś figurę ojca. Ja, choć go na oczy nie widziałam, też. Uplotłam ją, utkałam, z tęsknot, z żalów, z samotności, idealizmu, potrzeby bliskości i wszystkich zaprzeczeń powyższych. Nie widziałam Cię na oczy, a jednak tyle od Ciebie wzięłam, Tatusiu. Nie miałam dowodów na to, że jesteś zły, więc wyobraziłam sobie, że jesteś dobry. Czuły, uważny, choć nieco nieobecny. Moja Mama mówi za czworo, więc Ty milczysz za dwoje. Żeby sobie Ciebie zwizualizować, zszyłam Twój obraz ze skrawków opowieści o Dziadku. Że milczący, że spokojny, że dużo się uśmiechał i najbardziej na świecie lubił ciężką pracę. Ubrałam Cię w szarą marynarkę, dałam do ręki znoszony skórzany neseser, który pachnie tytoniem i rozlanym atramentem. Do ręki dałam oręż w postaci czarno-srebrnego pióra. Przyodziałam w czarny prochowiec. Zawiązałam pod szyją zielony szalik. Nie wiem, czemu zielony. Może dlatego, że zielonego nie lubię. Przecież o coś się z Tobą pokłócić muszę.
Pijasz tylko czarną kawę, paruje nad poranną gazetą. Czytasz te tradycyjne, papierowe. Po drugim śniadaniu palisz papierosa. Masz całą półkę książek, portret Kartezjusza na biurku, a w szufladzie cchroboczą szklane kulki, które potajemnie kolekcjonujesz. I lornetka. Wyciągasz ją popołudniami, żeby podpatrzeć na Kościuszki, co robią ludzie w biurze naprzeciwko. Po drugiej stronie ulicy. Albo śledzisz poczynania tego młodego wilczka, maklera, który tędy przemyka.
Co to znaczy: zabić w sobie figurę ojca? Jak to zrobić? Czy mam się pozbyć tęsknoty za nim? Jak? Skoro ja cała z tęsknoty jestem? Co mam z siebie wyrwać, co wyodrębnić, co zdusić? Czego się wyprzeć? Co sobie odpuścić, co przebaczyć?
Odszedłeś, bo tak wybrałeś. Albo tak Ci kazano, a Ty nie miałeś siły inaczej. Albo odwagi. Zrobiłeś to, do czego byłeś zdolny. Jakoś trudno mi uwierzyć w to, że o mnie nie myślisz.
Nawet jak próbuję wzniecić w sobie gniew, próbuję wrzasnąć: "jak mogłeś mnie zostawić?!", to głos więdnie mi w krtani. Jakbym to nie ja chciała krzyknąć. Tak, jakby ten żal nie należał do mnie.

Nie umiem się również rozwścieczyć na Mamę. Na jej niedorzeczne, infantylne zachowania, foszki, sapania, przewracanie oczami i teatralne przykładanie ręki do piersi. Mam wrażenie, że nie mam przy niej rąk. Wyrastają dopiero, kiedy przybiega Kropka i domaga się suszonego mięsa z kaczki.

Wczoraj druga odsłona warsztatów na Żoliborzu. Przy furtce dopadła mnie Waligórzanka. Długo nie czekała: "ej, ty tez się tak źle czujesz? Boże, jak ja nienawidzę wilgoci! normalnie już i cała popuchnięta jestem, już włosy mam nie takie, a najgorzej, że już muszę buty zakryte nosić, no dzisiaj mam jeszcze sandały, ale już te helanko musiałam se założyć, bo normalnie aż ciągnie od nóg."
Weszłyśmy do ośrodka, witają nas obaj prowadzący zajęcia, nieco przerażeni kobiecą obecnością, Flip i Flap. Uśmiecham się, pytam o samopoczucie, Flap mówi, że musi zamknąć okno, bo zimno, Flip przeprasza, że długo domofonu nie dobierał. Wchodzimy do sali, wybieram fotel w jasnobłękitnym kolorze, Waligórzanka depcze mi po piętach w beżowych sandałkach i skarpetach helanko. Kładę na fotelu Tygodnik Powszechny ze Smarzowskim na okładce, znaczę teren. Patrzę przez okno, chmurzy się, będzie deszcz. Przeciągam się, bo przede mną trzy godziny siedzenia. po sali kręci się Flap, wyraźnie chce do mnie zagadać, ale krępuje go obecność Waligórzanki Helanko. Im bardziej próbuję pozostać jeszcze w swoim świecie, tym bardziej zabiega o moją uwagę. Widzę, Flap zmierza ku mnie, dzierży porcelitowy kubek z kawą. zabiega mu drogę Helanko: "Ej, a ty też tak masz, że podczas okresu to cię bardziej boli?"
Flap wycofuje się pospiesznie.
"Tak, oczywiście" - odpowiadam.
"No bo ej ja to już sama nie wiem, co mam robić, no tak mnie rwie, że ja już garściami te leki jem, jak najwięcej, a teraz dostałam takie nowe, że mi od tego włosy na twarzy rosną, widzisz? O, patrz, tutaj to mam więcej nawet. Ale mi się nie chce depilować, no już niech będzie. I no dzisiaj to mam tak, ze kolana, kolana. A kostki mi popuchły, ledwo w ogóle wstałam. A ty jeździsz Polskim Busem? Ja sobie zawsze biorę to miejsce dla niepełnosprawnych, to mam dla siebie trzy siedzenia i tak sobie jadę i każę się jeszcze tam posadzić i żeby mi torbę włożyli do kufra. A jak mam więcej miejsca, to i zjem, i wypiję, tak to ja mogę podróżować."
Przypomniało mi się, jak Polskim Busem, z plecakiem i torbą podróżną oraz parą kul jechałam prosto z redakcji po dyżurze na operację biodra. Dojechałam na Kaliski, Ciocia Asia mnie odebrała. Odwróciła głowę, bo łzy jej w oczach stanęły na mój widok. Taka przekrzywiona byłam, złamana, bolało mnie jak jasna cholera. Ale torbę mam, plecak mam, kule pod pachą, na razie jeszcze je niosę, od pojutrza one poniosą mnie.
- Ja wolę pociąg. Mogę wstać, przejść się, posłuchać ludzi, popatrzeć przez okno - ostatnich słów już nie słyszy, bo opowiada, że nadgarstki też ją bolą.     
Kiedy wzdycham, bo już ten nadmiar relacji bólowej mnie męczy, Waligórzanka mówi: "a ty przypadkiem włosów nie obcięłaś?"
Zamurowało mnie. Zauważyła! Jako pierwsza tego dnia - a któż inny miał zauważyć, jeśli prosto od Ingi pojechałam do domu, a potem na Żoliborz? Zatonęłam w lekturze skryptu o wpływie nieświadomości na symptomy ze strony ciała.

Zaczynamy, przedstawiamy się ponownie. Coraz więcej imion pamiętam. Zaczyna Toczeń, tym razem w biało-czarnej sukience. Też usiadła obok mnie. Mamy powiedzieć o tym, co niezwykłego nas dzisiaj spotkało. Toczeń opowiada, jak zawiózł dzieci do teściów do Kutna i jechał na warsztaty prosto stamtąd, a po warsztatach do Kutna wraca. A ja tę opowieść rozumiem, bo tak jak kiedyś jechanie na pace na Krym było dla mnie oczywistością i codziennością, tak dzisiaj wycieczka do Torunia nieraz jest dla mnie wyprawą stulecia.
Wcześniej o sobie opowiadali Flip i Flap. Flip, że zaczęły go od pisania przy komputerze boleć plecy, więc doszedł do wniosku, że jego ciało chce mu coś powiedzieć. Flap był wyraźnie zmęczony, cały dzień musiał dać mu w kość. A potem moja kolej. Wypalam:
- Mnie codziennie spotyka coś niecodziennego. Cieszy mnie teraz to, że zaczęły się wybarwiac klony (świadomie zapożyczam tę frazę od Mamy Ali), a ja mam szczęście mieszkać na Saskiej Kępie. I widoki każdego dnia wokół mnie inne. Więc cieszę się, że mogę chociaż oczy nakarmić, chociaż chłodu nie lubię, jak większość z nas. Cieszyłam się z poprzednich zajęć, na te też czekałam z radością. niecodziennością było dla mnie to, że Kasia zauważyła, że obcięłam włosy, choć fryzurę zmieniłam nieznacznie. To było bardzo miłe. A, no i mam na imię Kasia.
Sprawdzam w sobie, Pani Bogno. Serce mi nie wali. Nie trzęsą się ręce. Nie dobieram w głowie słów rozpaczliwie. Powiedziałam po prostu.
Uważnie patrzą na mnie wszyscy. Najuważniej Miastenia rodzaju męskiego, siedząca na jedenastą ode mnie, pod ścianą, na krześle. Widziałam podczas poprzednich zajęć, że boli go lewe udo. To znaczy czułam, ze go boli. Na pytanie, z czym kojarzy mu się słowo "zdrowie", odpowiedział: "mięśnie".
Po mnie mówi Waligórzanka:
- No ja to w sumie nie mam zadnych przemyśleń po tamtych warsztatach, no fajnie, że były, że mogłam opowiedziec o mojej chorobie. No i od tamtej pory mój tatuaż lepiej wygląda. No i też, że jak wilgoć, to ja już teraz ledwo, no boli mnie jak nie wiem, tyle leków już wzięłam, że przestałam liczyć. Jestem uzależniona od pięciu. Jeden odstawiłam, ale chyba jednak do niego wrócę. A teraz to bym chciała na basen, ale jak to ludzie będą na mnie patrzeć, jak ja mam port do leku tak na wierzchu. A to jest dla mnie katastrofa, bo ja jednak mam potrzebę bluzki z dekoldem (sic!). A, no i ty, Kasia, to jakaś dziwna jesteś z tymi kolorami. Jakieś drzewa widzisz, jakieś coś. Ja tam tak nie mam. Ja tylko patrzę, czy deszcz jest, bo to znaczy, że mam leki naszykować. W sensie więcej wziąść. A nie jakieś tam liście.
Sprawdzam w sobie, Pani Bogno. Nie patrzę na nikogo. Sprawdzam, czy w środku coś mi zafalowało chociaż. nie, nic. I wie Pani, co widzę? Te liście klonu wielobarwne, spokojne, wysokie, dostojne, na widok których uśmiecham się, chociaż boli. I wie Pani co? Nie patrzę na nikogo, ale sie uśmiecham. Uwaga Waligórzanki o dziwności to tylko opinia.    
I każdy coś mówi: że przeziębiony, że zimno, że ciuchy trzeba zmienić, leki nie działają. Tak bym chciała się dowiedzieć, co dzisiaj czytali, co ich rozbawiło, czy hodują koty i czy dojeżdżają autobusem, czy tramwajem.
Spóźniona o 40 minut wchodzi Ta, Która Mnie Wkurza. Ma bardzo łądnie skrojoną letnią sukienkę, o ładnym wzorze, beżowej w fuksjowo-brązową kratkę, do której założyła kryjące rajstopy w paskudnym kolorze szaroburym i brązowe botki. Ponieważ jest 8 stopni na zewnątrz, okutała się pomarańczowym szalem z niebieskimi wzorami, pod spód założyła jeszcze czarny sweter, zupełnie niszcząc wrażenie, które pierwotnie robiła sukienka. Trochę mi jej żal. Rozumiem, że chciała wyglądać ładnie. Też tak mam czasem. Ale coraz częsciej mam to w nosie.

Dowiadujemy sie dużo o Mindellu, a do mnie dokapuje, że Bogna Wszechmogąca właśnie przy pomocy jego metody ze mną pracuje. To znaczy między innymi przy pomocy tej metody, bo używa jeszcze miliarda innych, o których nie wiem. I to jest dobre, że nie wiem. Oczywiście, jak dojechałam do domu, zamówiłam wszystkie dostępne na polskim rynku ksiązki Mindella, jedną czytałam w nocy. Odpadłam w połowie. Pozwoliłam sobie zasnąć.
Boże, jak to dobrze, że Bognę poznałam, że Ona tak rozumie, że jest taka cierpliwa, że wie tyle o religiach, o Wschodzie, o taoizmie, buddyzmie, propriocepcji, przemianach chemicznych, antygenach, diecie i użyciu mączki kasztanowej. Jezu, jak dobrze, że ja nie muszę, bo Bogna wie, a ja na Nią trafiłam. Ewa ostatnio zapytała mnie tonem account managera: "ok, teraz powiedz mi, jaki jest plan pani Bogny wobec dalszej terapii? Czy wyznaczyła ci jakiś deadline na działania? Czy pracujecie zadaniowo? Czy na przykład wyznaczyła ci już termin, że dajmy na to do marca masz w sobie uporządkować kwestie choroby? A że do maja masz uporać się ze swoją mamą w głowie? No bo wiesz, no, terapeuta musi być uczciwy, tak? ma ci wyznaczyć termin, względem którego pracuje. I ty masz się dostosować, pracować w takim rytmie, tak?"
I co ja robię? Roześmiałam się w głos. To było zanim pojechałam na warsztaty i dowiedziałam się, ze ktos taki jak Mindell istnieje. Zapytałam Ewę: "a do której tabelki w Excelu bardziej ci pasuję, Ewuniu: do tej poziomej, czy pionowej? A może rozłożysz moją psychikę na poszczególne formularze? Bo wiesz, jak co dwa miesiące dostaję z Komitetu Badań Radiowych takie dane. O radia słuchalności. W Excelu. To bardziej bym ci pasowała do pierwszego arkusza z danymi poszczególnych stacji, czy w tabelce o sieciach byś mnie jednak rozmieściła?"
ewunia, swoim sposobem, odpowiedziała: "nie rozumiem". No pewnie, ze nie rozumiesz. Bo zrozumieć nie chcesz. A ja już nie będę się trudzić i tłumaczyć ci tego, ze natura nie czyni skoków. I że proces to nie to samo, co przejście na inne oprogramowanie w firmie. 

Pracujemy w grupach, mamy odpowiadac na pytania, jak się czujemy ze swoim ciałem i w swoich ciałach. Pytań jest dziewięć. Każde pojemne. Na przykład o tym, w jaki sposób próbujemy dyscyplinowac nasze ciała. I jak ciała na to reagują. Albo kiedy czujemy się swobodnie ze swoim ciałem? Natychmiast wpisuję odpowiedź: "sama w domu". Dosiadam się do trzech innych dziewcząt, w tym Waligórzanki. Znów opowiada o basenie, o tym, ze ją boli, że ona już tego znieść nie może, że nikt jej nie rozumie, że dekoldy i tatuaże. Mówi kolejna dziewczyna, ma gęste kręcone, czarne włosy poprzetykane srebrnymi nitkami. Mówi o tym, że dzięki chorobie zaczęła ćwiczyć i wreszcie schudła - to takiego etapu, który wreszcie pozwala jej byc zadowoloną ze swojego ciała. Opowiadamy o tym, jak radzimy sobie w autobusach i tramwajach. mówię, że był czas, że przygotowywałam cały scenariusz wyjścia i z perspektywy czasu wydaje mi się to zabawne. To całe planowanie autobusowe. Śmiejemy się, oswajamy chorobę. Dziewczyna w środku mówi, że umówiła się na randkę, a tego dnia miała potwornie spuchnięte dłonie. umalowała z trudem paznokcie, na czerwono, żeby machac nimi nieustannie przed oczami chłopaka. Po randce nie wytrzymała i napisała do niego sms: "czy widziałeś, zebym miała spuchnięte dłonie". Odpisał, w bezmiarze szczerości: "nie, widziałem głównie twoje cycki xD".
Śmiejemy się jeszcze głośniej, przypominam sobie, że dekolt mogę nosić do pępka, bo i tak nie mam biustu. Nie przeszkadza mi to, tylko czasem krawcowa musi dopasowywać sukienki. Kostek za to jest moją klatką piersiową zainteresownany, mimo że tu akurat jadłodajnia nieczynna.
Rozmawiamy długo, dochodza do mnie strzępy innych rozmów: "a ty też tak masz...?", "co ci wtedy lekarz mówi?", "nie wypadły ci włosy?", "bałaś się?"
I czuję, że spływa na mnie spokój. Nie jestem sama. Jest wielu takich, jak ja. Zauważam, ze moja mania polegająca na dobieraniu słów z jak największą dokładnością, z pietyzmem wręcz, jest moim piekłem, ale i wybawieniem. Kiedy ja szukam czterdziestu przymiotników, innych dławią frazy: "no nie wiem, jak to określić, to jest takie... dziwne? e... no.. że boli?" A ja w gabinecie u Doktora Michała mówię: w górnej części gluteus maximus powoduje kłująco-piekący ból pulsujący, który nasila się po spoczynku. Sztywnieje mięsień gruszkowy, szczególnie po długim siedzeniu. Obręcz barkowa tkliwa, czuję ucisk w lewej częsci klatki piersiowej przy oddychaniu."
U Bogny mówię, że słyszę w sobie świst, a w głowie widzę obrazy przysypane pyłem, jak po wybuchu bomby. Mówię, że wokół mnie rozpościera się teren bez smaku, o gęstej konsystencji, jak hummus. A kiedy coś próbuję zablokowac, mam wrażenie, że staje obok mnie postać w brązowym habicie, która kładzie rękę na ustach i pochyla głowę. I Bogna wcale nie mówi, że trzeba ze mną na Sobieskiego. Tylko słucha, słyszy, przetwarza, zadaje pytania, na koniec przytula.
siadamy na swoich miejscach i dzielimy się wrażeniami i wnioskami. Na głos. Mówię jako czwarta. Po przedszkolance, która na RZS choruje od 20 lat. I mówi, że lubi swoje ciało, nawet, kiedy utyka. Że choroba nauczyła ją sobie odpuszczać. Że przy dzieciach to trudne, ale dzięki chorobie również jej dzieci uczą się odpowiedzialności.
Wcześniej Toczeń opowiadał o maleńkim dziecku, do którego musi wstawac w nocy, karmić i przytulać. A starsze prowadzać do przedszkola, prać, robić z nim rysunki na plastykę i że choroba czasem jej to utrudnia. Ktoś inny mówi, że porównuje sobie siebie sprzed choroby do siebie teraz i nie czuje żalu, ze tamtej dziewczyny już nie ma.
Nagle słyszę swój głos:
- Jestem wdzięczna mojej chorobie za to, że dzięki niej stałam się bardziej sobą. Przestałam całemu światu udowadniać moją omnipotencję, przestałam sobie wmawiać, że wszystko muszę. Zauważyłam, że moje ciało nie słucha mnie, kiedy ja nie słucham jego. Jesli zlekceważę znaki, które mi daje, kolejne symptomy przyjdą z potrójną siła, która mnie zatrzyma, zahamuje, zrujnuje moje plany. Nauczyłam się planować,mając na uwadze moje możliwości. Jesli nie okażę szacunku mojemu ciału i jego potrzebom, nie będę w stanie wymagać szacunku od mojego otoczenia. Moja choroba jest dla mnie tarczą, bo w skrajnych sytuacjach mogę się za nią schować.
- Ale ta tarcza kaleczy - mówi Flip.
- Dlatego trzeba ją umiejętnie trzymać - odpowiadam niezwłocznie.
zapada cisza. Znów wszyscy na mnie patrzą. Ta, Która Mnie Wkurza zacisnęła pięści. Zmrużyła oczy. Ciekawe, dlaczego. Dziś nie ma Ewy z atramentową energią, ale jej rolę przejęła właścicielka brązowych botków. Oddycham. prostuję się. Jestem pewna, ze to, co powiedziałam, jest zgodne ze mną w środku. patrzę każdemu osobno w oczy. Dziewczyny uśmiechają się, ale bardzo nieznacznie. Nie wytrzymuje Paulina, chora na to samo, co ja:
- A nie masz tak, że cię wkurzają te wszystkie modelki na plakatach, w reklamach? Że one są takie proste, gładkie, idealne, a ty taka krzywa? No nie mówi mi, że w ogóle ignorujesz kulturę?! - oburzyła się Śliczna jak obrazek w białych Conversach.
Uśmiechnęłam się na wspomnienie książki Rusinka w moim plecaku, wywiadu okładkowego ze Smarzowskim i wyciętego z gazety wiersza Irit Amiel w moim kalendarzu. Przypomniało mi się, że zasnęłam po lekturze nowej powieści Liliany, ale dałam jeszcze radę przeczytać dwa rozdziały Haupta. Słuchałam fragmentów "Czarodziejskiej Góry" Mykietyna i jadłam gruszkę w occie. Reklama? Tak, napisałam wczoraj siedemnaście newsów i skomentowałam dwa działania ambientowe. Z tego wszystkiego najwięcej osadu zostawiła we mnie powieść Lil i legato sopranowego śpiewu. Na ścianach mam zdjęcia, które przypominają mi dobre chwile, ale też prace Kuby, tkanego Anioła od Ewy, opbrazek od Mamy Asi, reprodukcję Millaise'a i fotomontaż z aukcji charytatywnej. Zdjęcie Prababci Marianny i mojego Dziadka - w tym objawia się moja kultura wizualna. W taki właśnie sposób ignoruję kulturę mainstreamu.
- A czy zdjęcie modelki na plaży jest ideałem estetycznym, do którego autentycznie wewnętrznie zmierzasz? Jeśli tak, to rzeczywiście musisz być w trudnej sytuacji - miałam powiedziec, ale zawiesiłam się na tej Mykietynowskiej frazie, która we mnie drga od niedzieli. Tak bym chciała tę operę na żywo usłyszeć. Odpowiedziałam jej uśmiechem. Pani Bogno, sprawdzam w sobie. Cisza. Spokój. Kołysanie.

Miastenia płci męskiej z jedenastej patrzy na mnie jeszcze uwazniej. Usmiecham się do niego. Na widok wafelka Prince Polo, którego wyciąga, również się uśmiecham.

Potem są ćwiczenia w skupieniu. badammy kanały przekazu. Nie słysze nic oprócz odgłosów żoliborskiej ulicy. W ogóle w dużej grupie ludzi trudno mi się skupić. Ale widzę fragmentarycznie. Brzegi, kanty papieru, jak stosy akt, z którymi Mama przychodziła do domu. Brzeg kryształowej popielniczki. po jednej i drugiej stronie sali słyszę miarowe tykanie zegarów, które brzmią po jakimś czasie jak bicie serca. Widzę siebie leżącą na leżance na Spartańskiej, gdzie pani kardiolog włączyła na głos bicie mojego serca, a ja się tak wzruszyłam, ze ono takie pracowite. Widzę dwoje ludzi wyciętych z papieru. To do nich należą te miarowo bijące serca, ale stoją do siebie plecami. Czuję ucisk w prawej dolnej części pleców. A potem nad chorym biodrem. Jakby z jednej strony ktoś mnie ciągnął do przodu, a drugi do tyłu. Cztery wielkie łzy wytaczają mi się spod powiek. Stopy mam zimne, nie czuję kontaktu z mienią. Mam wrażenie, że nie mam ramion.
Inne dziewczyny opowiadaja, że widzą rozgwieżdżone niebo, a gwiazdy spadaja prosto na bolące stawy.

Wychodzę z zajęć na deszczowe ulice Żoliborza. Za zimno już na trampki. Jeszcze tydzień temu było na nie za gorąco. Naciągam kaptur, cieszę się, że załozyłam softshell. Schodzę ostrożnie do metra, trampki są śliskie, Eugenia tego nie lubi. W wagonie siadam, otwieram plecak, wyciągam Smarzowskiego. Naprzeciwko mnie siada Miastenia płci męskiej. Chyba za mną biegł, bo sapie. Niesmiało spogląda pytająco na siedzenie obok mnie, czy może się dosiąść. Nie wykonuję żadnego gestu, tylko się uśmiecham, piastując Smarzola. Siada w końcu.
- No i jak ci się podobało?
- podobało - odpowiadam.
- Wierzysz w te wszystkie sny i symptomy?
- Myślę, że one bardziej wierzą we mnie.
Cisza.
- A Ty? Chyba studiujesz na politechnice, dobrze zapamiętałam? Umysł ścisły?
- No, automatykę i robotykę.
- O, rany, to powaznie brzmi. Nie dziwota, że psychologia to dla Ciebie nowość.
- No, wcześniej była telekomunikacja. No ale przyszedłem, bo sobie nie radzę z chorobą.
- Jak widzisz, wielu z nas sobie nie radzi. Brawa dla Ciebie, bo jesteś jedynnym mężczyzną, który się zdecydował na te zajęcia. Dobrze, że dla siebie to zrobiłeś.
- No, fajnie jest posłuchać, że kogoś coś boli, że nie tylko mnie.
Kręci się na miejscu, zadowolony, że go pochwaliłam.
- A, no i jeszcze to est tak, ze chyba teraz mi łatwiej na te zajęcia pójść. No bo znam takie starsze osoby, które skończyły trzydzieści lat, i one już nie chcą na takie zajęcia chodzić.
Policzyłam szybko, że mam 31. Pokiwałam głową.
- A Ty jesteś dziennikarką, tak?
- Tak?
- I co? Piszesz artykuły? Czy jak to się nazywa?
- Tak, piszę. Artykuły też.
- Boli cię teraz?
- Tak.
- Nie wyglądasz. Uśmiechasz się.
- Gdybym się do ciebie nie uśmiechnęła, to byś nie podszedł?
- No nie podszedłbym.
Cisza. Zagaduje raz jeszcze:
- A gdzie wysiadasz?
- Politechnika.
- A, ja Wilanowska. No ale chyba warto jednak przejechać całe miasto na skos, żeby posłuchać, że kogoś coś boli - mówi zupełnie poważnie, a ja wysiadam na Trasę Ł.

Będę to do śmierci powtarzać. Błogosławię Cię, Losie, za Bogny profesjonalizm, opanowanie, spokój. Za to, że trafiłam w Jej dobre ręce, które prowadzą mnie przez meandry procesu. za to, że to właśnie Ona mi towarzyszy. Bez względu na to, kiedy terapia się skończy, zawsze Bogna pozostanie dla mnie Wszechmogącą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz