czwartek, 13 grudnia 2018

Co mi, Losie, chcesz powiedzieć?

Głupia jestem, jeśli myślałam, że rekordy skali bólu znosiłam w ubiegłym roku podczas rzutu w szpitalu. Zaprawdę, powiadam Wam, kiedy kość jest już tak zniszczona, że ścieram okostną, a ściana panewki pęka od nacisku wzdłuż, Ból jest jak ocean.
Dzisiejszy poranek należałoby zaliczyć do jednego z najbardziej przerażających i porażających w mojej historii. Miałam udać się na badania krwi i moczu - bo obiegówka do operacji. Nasikałam do pudełka pod prysznicem, ale nie wiedziałam, że napięcie mięśni ud, jednoczesne ich odwiedzenie i trwanie na ugiętych kolanach przed 20 sekund będzie dyscypliną olimpijską. Kolejną dyscypliną olimpijską jest umycie stóp. Użyłam w tym celu szczotki do pleców, którą na nowe mieszkanie dostałam od Babuni i śmiałam się, że do taki Biskupin w Warszawie. Odechciało mi się śmiać, jak się okazało, że nawet jak stanę na zdrowej nodze, lewej nogi nie jestem w stanie zgiąć inaczej niż w kolanie, stojąc na wprost. Chwała Babci za tę szczotkę.
Za to skarpetki lewej już nie włożyłam. Umarł tym samym mój numer popisowy, kiedy w celu założenia skarpetki na lewą nogę siadałam na łóżku, podwijałam lewą stopę pod prawe kolano i ściskając stopę lewą pomiędzy udem a łydką nogi prawej, regulowałam jej wysokość. Prawą ręką w tym czasie nakładałam na stopę skarpetę. Robię tak od lat, ale jak ktoś to zobaczy po raz pierwszy, ma oczy jak talary. Sorry, dzisiaj nawet tego nie byłam w stanie zrobić.
Kupiłam nowy lek przeciwbólowy, Trosicam, który rozpuszcza się w ustach i popija 240 ml wody. Ale lek działa dopiero po godzinie. A tu pojemnik z moczem trzeba zawieźć na Marokańską (pożegnałam się z ideą jazdy na Koszykową, bo jazda przez Śródmieście w godzinach szczytu to samobójstwo). Kiedy wsiadłam rano do Pandy, byłam mokra z bólu i wysiłku, choć na zewnątrz minus 2 i pada delikatny śnieg. Ale jazda zaczęła się, kiedy musiałam zgiąć nogę do sprzęgła. Przy każdym ruchu wrzeszczałam. Uznałam, że skoro to najbardziej atawistyczna forma wyrażania emocji i sprzeciwu wobec niesprawiedliwości świata (vide: niemowlęta), i ja mogę. Pomyślałam o Zojce, która też w ten sposób komunikuje, że nie zamawiała kształtowania się jelit tak bolesnego i raptownego. Musiałam drzeć się nieźle, bo na światłach ludzie patrzyli na mnie przez okna. Taki mam zasięg.


W przychodni wzbudziłam sensację. Sami emeryci. Przepuszczają mnie tylko po to, żeby potem próbować na schodach wyprzedzić i przy tym popchnąć (winda nie działała, oczywiście). I te skanujące spojrzenia - część z nich litościwa, część przerażona, część, najbardziej przeze mnie akceptowalna, obojętna. Zerkną i elegancko odwracają wzrok.
Mimo że nie uzyskałam zgody na pracę zdalną, sama sobie jej udzieliłam. Pomalutku poruszam się po mieszkaniu, żeby porządkować różne rzeczy. Jestem załamana, bo co roku wysyłałąm Ani na Wyspy dziesięciokilową paczkę pełną wszelakcih dóbr, które udało mi się zgromadzić: książek, płyt, gazet, słodyczy, dzierganych szalików. W tym roku paczka jest żałośnie mała. A i tak boję się, jakim cudem doniosę ją na pocztę.
Pakuję obrazy od Wojtka, żeby podczas remontu się nie zakurzyły. Pakuję najcenniejsze książki i albumy. Wszystko idzie mi w tempie żółwim. Wiem, że i to odchoruje. Każdy krok.

Ale to jeszcze nic. To wszystko nic. Teraz będzie najlepsze. Wymyśliłam, że wezmę plecak i zejdę do piwnicy, żeby przynieść sobie w nim cieplejsze kozaki. Plecak jest must have osób poruszających się o dwóch kulach (teraz już muszę, Ból mi na jedną kulę nie pozwala). Słyszę, że z góry człapie dziadunio. Jest taki sąsiad, który mieszka piętro wyżej. Nie dosłyszy, ma etapy skrajnie dementywne (kiedyś przyszedł do mnie z zegarkiem i pyta, czy godzina 1 oznacza noc, czy dzień i czy można już obiad; albo pokazuje mi kulki Chocapic i pyta, czy to dla kota, czy dla człowieka). Jego brat mieszka z żoną pode mną. To bardzo dziwne małżeństwo pewnie po 70. Pani jest zadbana i elegancka, ma siostrę całkiem sprawną (zresztą, okazuje się, że nawet siostra mojej Babci lat 98 zakłada skarpetki sama. I chodzi lepiej ode mnie. To o czym my mówimy). Do szału za to doprowadza mnie jej mąż. Kiedyś jechałam windą z Krysią, a pan był uprzejmy zauważyć, że "młoda dziewczyna, blondynka, nie powinna mieć czarnego psa; ja na to, że może mu się będzie nie podobać, jak będę miała chłopaka Murzyna; a jak Krysia dorzuciła: "a może Żyd?", pan sąsiad w okularach jak denka od węgrzyna dostał szału, wrzeszcząc na cała windę, że "Żydy to nie ludzie". Po kilku dniach, kiedy zagadał do mnie w windzie, odwarknęłam: "z antysemitami nie rozmawiam". I nie żałuję. I ten Dziadunio dementywny i samotny jak palec z piętra wyżej to brat tej glisty ludzkiej, która nosi błękitne piankowe klapki damskie i wciska je na skarpety frotte w kolorze spranej i zmechaconej szarości. No dobra, zarzyganej szarości. Brat się nim nie zajmuje. Nieraz słyszałam, jak dobija się do brata, a ten nie otwiera mu drzwi.

Dziadunio miał już wiele odsłon dziwacznych, ale niezmiennie mnie roztkliwia. Dzisiaj jednak przeszedł samego siebie.
Człapię do windy, ma plecach mam pusty plecak, w ręku niosę torbę foliową z kilkunastoma wydaniami gazety, dla której pracuję od 7 lat. Wynoszę je do piwnicy, żeby robić miejsce na książki. Idę o jednej kuli, bo jak z dwoma nieść ciężką siatkę. Nagle słyszę wołanie za mną: "halo, proszę pani, pomocy!".
Odwracam się i zamieram.
Dziadunio pędzi po schodach z szóstego piętra, ma na sobie tylko spodnie na szelkach. W ręce jak oręż dzierży otwartą butelkę Amolu.
Podbiega do mnie z gołą klatą i pokazuje, gdzie go na plecach posmarować. Jestem w kurtce, bo przy wejściu do piwnicy zawiewa. Waham się tylko chwilę. Odkładam kulę i smaruję mu obolały bok. Wystaje mu żebro, jakby było złamane. Może się przewrócił? A może to napięcia mięśniowe od przeciążeń kręgosłupa? Starcze nerwobóle? Smaruję jego cienką jak papier skórę Amolem wylanym na rękę. Dziadunio syczy z bólu i woła Matkę Boską, ale ta nie nadchodzi. Ściągnął szelki, więc spodnie opadły do ziemi, pokazując zwiotczałą skórę na udach i łydkach. Nie słyszy, jak pytam, czy się przewrócił. A w zasadzie: drę się z pytaniem. Pojękuje tylko, że dobrze go smaruję. Wrzeszczę jeszcze głośniej, że skończyłam i że niech leci na górę się ubrać, bo płuca przeziębi.
Dziadunio sprawdza pod światło, czy Amol jeszcze został, czy nie wypaprałam całego.
Po czym chwyta mnie za rękę i w nią całuje. Mówię, że to niepotrzebne i schylam głowę, żeby pokryć łzy złości, że tak wygląda ludzka starcza samotność. Tak jest z godności odarta, tak pełna bólu i upokorzenia. Chwytam kulę i siatkę z moim dorobkiem zawodowym, którego nikt nie czyta, a naczelny twierdzi, że nazbyt literackiego stylu nie godzi się używać w opowieściach o biznesie.

Kiedy wchodzę do windy, Dziadunio pomyka jeszcze po schodach, widzę jego pochylone plecy, na których odciskają się szelki.
Rękaw śmierdzi mi Amolem.

4 komentarze: