piątek, 20 stycznia 2017

Ból robi "Ała"

Kostek ma taką książeczkę z Wydawnictwa Dwie Siostry. Ilustrowaną, kolorową. Na pewno bardziej atrakcyjną niż wiersze Brzechwy, które mu przyniosłam, ilustrowane drobnymi ilustracjami, które młodym oczom trudno ocenić i docenić.
W tej książeczce pszczoły robią bzzz bzzz, muchy - tse tse, butelka ze smoczkiem - cium cium. A ból robi "ała". Na rysunku jest pinezka. Jak mocno dotkniesz pinezki, ukłujesz się. Ból ci zrobi ała.

Dzisiaj Ból robił mi ała przez kilka godzin. Pani doktor zdecydowała jednak o wlewie, mimo że powiedziała, że to niepoważne z mojej strony, że przyszłam. Nie miałam już objawów, uznałam, że mogę.
W gabinecie wlewów - nowa pielęgniarka, młoda dziewczynka, Karolina. Ładnie się uśmiecha, choć widać, że stresuje się nieskończenie. Toot tak zawsze mówi: "porozmawiaj ze mną, bo mnie to stresuje, jak ze mną nie rozmawiasz. Zestresowałam się, bo nie wiedziałam, dlaczego moja szefowa ma zły humor. Zestresował mnie ten koncert, bo zastanawiałam się, czy gapią się na mnie, bo jestem ładna, czy dlatego, że coś im się we mnie nie podoba". Tylko że jak pani Karolina źle się wkłuje, pacjent ma święte prawo nawrzeszczeć na nią i jeszcze złożyć skargę. Jeśli ktoś na koncercie ma zastrzeżenia do urody Toot, musi bodaj stworzyć instytucję, do której będzie składał zażalenia co do jakości dzieła bożego.
Pani Karolina rączo podskoczyła do mnie i dalej szukać mi pięknej żyły. Podsunęłam taką przy prawym nadgarstku, z brzegu dłoni. Nerka, wenflon, plaster, zatyczka, środek odkażający, staza. Znajome ukłucie. Szczypie.
- Oj, strzeliła.

Żyła strzeliła. Strzeliła żyła. Strzeliła z łuku. Z procy. Z broni gładkolufowej. Z bata. Z broni ostrej. Z liścia. Z półobrotu.
Patrzę na mój nędzny, mikry nadgarstek w kolorze kredy, który wygląda, jakby w życiu nawet podłogi nie umył. Skóra wokół czerwieni się, jakby wystąpiła na nią wysypka. Pani Karolina wyciąga wenflon. Na końcówce z żyły drży rubinowa kropla mojej tętniczej krwi.
Podskakuje druga pani pielęgniarka, pewna, że przecież moje żyły zna. Teraz ona. Ona teraz. Ona da radę. Jak nie ona, to kto.
Chwyta mnie za drugą rękę. Lojalnie przestrzegam, że w tę rękę poprzednio kłuły, był wlew do żyły przy nadgarstku, może być osłabiona.
I znów. Nerka, wenflon, plaster, staza, psik, gazik.
- Ojej, pękła!

No ojej. O, Henryku. O rany boskie. O matko jedyna. Jak to: pękła? Czy miała prawo? Kto jej dał? Może to zamach? Zamach na wizerunek pielęgniarki? Może to zaplanowane? Pacjentka może to zaplanowała? Ukartowane? Miało być tak?
- No nie, nie pójdzie, bo już widzę, że tu wokół jeziorko się robi.
Jakie jeziorko? - myślę zła, przestraszona, zmęczona, chociaż nie ma jeszcze dziewiątej.
- No, spróbujemy solą, jak wytrzyma, to może i wlew wytrzyma.
Strzykawka wlewa do mojej pękniętej żyły sól fizjologiczną. Czuję, jakby rozlewała mi się po ręce, zimna woda ściekała po nadgarstku.
- I co? Czuje pani? Co pani czuje?

Wie Pani, co czuję? Że jestem małą, przerażoną, znękaną i śmiertelnie zmęczoną dziewczynką, która już nie chce. Która mówi: idźcie już sobie wszyscy. Idźcie stąd sobie. Nie chcę nikogo. Nie chcę nikogo i niczego już. Boli mnie, teraz jeszcze bolą mnie wszystkie żyły. Boli mnie każda igła, każdy plaster, który szarpię moją coraz cieńszą skórę. Nie chcę już żadnych pytań. Nie chcę żadnych zastrzyków. Nie chcę żadnych terapii. Chcę już umrzeć, proszę. Czy jest taka możliwość? Gdzie mogę wypełnić jakiś dokument? Może pani Mirka ma druki w sekretariacie? Na pewno ma. Ona ma wszystko. Na wszystko się zgodzę. Tylko niech to się już skończy. Ja podpiszę. Podpiszę wszystkie zgody. Weźcie wszystko, co wam potrzebne z mojego ciała. Pokrójcie, rozdysponujcie, podzielcie, przejrzyjcie. Tylko mi już nic nie każcie. I mnie nie karzcie. Dajcie mi już odejść. Proszę. A może ktoś byłby tak uprzejmy i mnie wyręczył? Może ktoś zabierze mi moje życie? Czy znajdzie się ktoś tak miły? Jakiś dżentelmen? Teraz? Gdzieś tu, w tym pomieszczeniu?
Więc jeśli mnie pani pyta, co czuję, to czuję właśnie to. Że ból mi zrobił ała.


Siedem razy. Siedem razy strzelała żyła. Ręce miała krwią zalane, we krwi unurzane. Skóra pachnie tą krwią, jak unurzana w miedzianej woni. Jestem coraz słabsza, coraz mniej odporna, coraz mniej wytrzymała. Moje żyły coraz cieńsze, coraz bardziej kruche, coraz bardziej zapadnięte.

Na fotelu obok siedziała młodsza ode mnie kobieta, na którą na korytarzu czekała córeczka. Miała bodaj z dziewięć lat. Potem przyszedł nieco starszy ode mnie chłopak. Przywiozła go dziewczyna. Trzymała go za rękę, pomogła założyć bluzę, jak już miał wenflon. Podała mu herbatę w termosie. Potem na zastrzyki wchodziły dziewczyny w moim wieku. Przyprowadzali je ojcowie, matki, przychodziły z przyjaciółkami. Przyglądałam się wszystkim z zainteresowaniem. Matczyne oczy śledziły każdy ruch pielęgniarki, żeby tylko jak najmniej bolało, żeby zastrzyk podskórny był szybki i bezbolesny. Myk i po krzyku. Trzymają za rękę, pomagają się ubrać, obierają banany.
Kiedy już zmęczyłam się przyglądaniem się innym i znajdywaniem różnic pomiędzy mną a innymi pacjentami, poczytałam o zapomnianych słowach. Bardzo wolno kapał dziś Infliksimab. Bałam się ruszać ręką, żeby znowu nie pękła kolejna żyła. Żeby nie zrobiło się jeziorko. Żeby nie było śladów. Żeby nie narobić kłopotu.
W końcu zasnęłam, śniąc o tym, że i na mnie ktoś czeka, że zawiezie mnie do domu i poda mi ciepły obiad. Że nie jadę czterema autobusami, bo przecież Pandę zostawiłam u mamy w garażu, bo nie mam siły odśnieżać i odladzać samochodu.
Że ktoś mi mówi, że byłam dzielna, mimo jeziorka, mimo strzałów, mimo szczypania plastrów, mimo że nie odpisuje Pan Fi, mimo że dyrektor finansowy ma do mnie pretensje o to, że zgubił trzy faktury, mimo że nie mam siły się z nikim widzieć, ale za to wszyscy naraz chcą mi składać wizyty.
Obudziła mnie jakaś chwacka emerytka, która rozdarła się w gabinecie wlewów jak na żylecie na Legii.
Infliksimab spłynął, wenflon pielęgniarka wyjęła, dostałam wypis i mogłam pójść do domu.

Na zewnątrz czekał na mnie tylko mróz. 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz