niedziela, 8 maja 2016

Kiedy wszystko wolno



Dziewięć godzin na nogach wczoraj dało mi się we znaki. Cała stolica w marszach i maju. Pachną bzy, biegają dzieci, na każdym rogu pełno autentycznie zakochanych. Pootwierały się na powrót lodziarnie, ludzie stoją w wielometrowych kolejkach po mrożone jogurty i lody schładzane ciekłym azotem.
Ulica Francuska zamieniła się już w imprezownię, wszędzie knajpy i udawane włoskie jedzenie. Przy Walecznych grają somalijskie bębny, trudno już przejść ulicą. A jeszcze pamiętam ten czas, kiedy na wiosnę zmuszałam się do chodzenia, mimo bólu i Francuską szłam bez problemu jak szeroką ławą. teraz albo ktoś na mnie wjeżdża rowerem, albo muszę sobie zafundować dziki slalom pomiędzy konsumującymi. Nic to. Każdy przecież chce zaznać dobrodziejstwa Saskiej Kępy. Żal mi tych ludzi, którym nieustannie dudni prosto w okna, ale cieszę się też, ze mieszkam na Brazylijskiej, która nie przez wszystkich jest postrzegana jako część Saskiej Kępy, bardziej jako gocławska słoikownia albo wykwity kamionkowskie. Najważniejsze, ze z mojego okna widać teraz kurtynę liści, po drzewach ptaki ganiają się jak oszalałe i od 5 rano można sobie oglądać kino darmo. Sąsiedzi z naprzeciwka piorą na potęgę wszystko, zastanawiam się, czy tapety również wypiorą. Oraz tego biednego wyżła, który na dźwięk syreny pogotowia wyje z bólu uszu.
Na czwartym piętrze nowi lokatorzy. Kolorowi i interesujący. Całkiem pokaźna blondynka z zawsze fluorescencyjnymi paznokciami wyprowadza na spacery pit bulla, którego głównym zadaniem jest poznawać świat przez pryzmat ubrań sąsiadów. Trudno się dziwić. Może mieć osiem miesięcy, a przecież Kropce nawet po dziewięciu latach życia taka właściwość nie minęła. Pani Ania z dołu za wszelką cenę chciała mi się poskarżyć na tych właśnie sąsiadów, ale, zgodnie z prawdą, wykręciłam się manifestacją. Spojrzała na mnie cierpko i powiedziała, machając ręką: "no niech sobie pani lata, ja o politykach wiem wszystko, ja o kraju wiem wszystko, bo wiem swoje". No i słusznie. Taka perspektywa zadziałała na mnie kojąco, nawet przy świadomości, że z pedagogiki byłam całkiem dobra. A pogarda w spojrzeniu pani Ani uchroni mnie jeszcze przez wiele tygodni przed koniecznością wysłuchiwania o tym, że współczesna polska literatura to emanacja szatana.
Dzisiaj pit bull tak przywitał panią Anię, że z dwiema zakurzonymi łapami w obu klapach prochowca ecru kroczyła do kościoła na Saskiej, klnąc pod nosem, na czym świat stoi. Ale za to jakie miała oryginalne broszki-unikaty, tak popularne w tej chwili wśród niezbędnych akcesoriów damskiej garderoby.



Rano nieskończenie bolały mnie mięśnie po wczorajszym wielokilometrowym dreptaniu po mieście. Po marszu widziałam się z Toot. Coraz trudniejsze dla mnie to spotkania. Mimo że staram się przygotowywać się do nich odpowiednio, podchodzić do Magdy z pełnym życzliwości zaciekawieniem, to jednak z każdą minutą rozmowy czuję, że jesteśmy na coraz bardziej odległych planetach, rozdzieliły się nasze konstelacje. Magda mówi nieustannie o sobie, a ja nie posiadam się ze zdziwienia. Nigdy tak nie było. Oczywiście mówiłyśmy o sobie, ale każda miała dla drugiej słowo zrozumienia albo komentarza. Albo chociaż pełne zrozumienia milczenie. Magda stosuje teraz wobec mnie techniki, skądinąd skuteczne, z gabinetu psychoterapeuty. Pyta zawsze o to samo: jak oko? Jak Babcia? Odpowiadam więc, zgodnie z prawdą, że dramatycznie. Na co Magda na Messengerze odpowiada "przykro mi". Potem następuje kilka minut krępującej ciszy i jestem zarzucana opowieściami o imprezach w mieście i o tym, któremu chłopakowi się spodobała i co na jej temat powiedział. Już nie opowiada z takim ogniem o nowych zespołach i nowych muzykach, podsyła tylko link do nowej piosenki z komentarzem standardowym, czyli "sztos".  
Wczoraj kilkanaście razy zapytała mnie, czy przytyła, chociaż na powitanie powiedziałam jej, że jest calineczką. W końcu zorientowałam się, że chodzi jej o pean na cześć jej figury i stwierdziłam, że już mnie to zmęczyło. Odpowiedziałam, również językiem terapii, że "dawno Cię nie widziałam, trudno mi to stwierdzić". Widziałam, że była niezadowolona.
Przecież od tylu lat powtarzałam jej, że jest piękną kobietą, co jest prawdą i nadal to podtrzymuję. Chciałabym jednak, żeby przestała mnie traktować jak lusterko na rączce, w którym można się przeglądać, kiedy tylko się chce, a ono potwierdzi: "tak, to ty, królowo, jesteś najpiękniejsza na świecie". Potem to lusterko odkłada się. Ono się kurzy. A jak pozostałe koleżanki znudzą się opowieściami o spektakularnym wyglądzie Magdy, zdmuchuje się z lusterka kurz i znów je pyta. Mam wrażenie, ze jeśli któregoś dnia lusterko odpowie, że "owszem, jesteś piękna, ale też irytująco próżna", rozbije je.
Do Pio nie zdzwoniła, bo, jak sama się przyznała "nie chciało jej się". Zdumiało mnie to, bo pod względem rzetelności w oddzwanianiu i pielęgnacji relacji Magda zawsze była prymuską, a już na pewno radziła sobie z tym lepiej niż ja.
W którejś w miałkich konwersacji, którą wymieniłyśmy na Messengerze w środku zapracowanego tygodnia (jak ona to robi, że ma czas na całe debaty, podczas gdy ja nie wiem, w co ręce włożyć) napisałam jej: "wydałam sześć stów na książki i nie żałuję". Magda odpisała: "a ja jeszcze więcej na buty." Też zawsze wydawałam dużo na buty, szczególnie odkąd do szału doprowadzam obsługę w sklepach, bo na stopy i na oczy szczególnie uważać muszę, więc oglądam, przeglądam, mierzę, sprawdzam, wydziwiam, robię w butach różne skomplikowane figury (oczywiście na moją miarę) i sprawdzam potencjał wypierwiaszczenia się.  Ale w sumie to pieniędzy na ciuchy i buty wydawać nienawidzę, bo zawsze myślę, ile książek można za to kupić i uznaję, ze równie dobrze mogę chodzić boso, bo to przecież zdrowo.
Zastygłam, czytając wpis Magdy o butach, a potem ona sama napisała: "sama nie wiem, kiedy się nasze priorytety tak rozminęły".
No właśnie. I ja tego momentu nie złapałam. Może to był moment, kiedy umierałam w Instytucie, a Magda przybiegała na Spartańską, żeby opowiedzieć o Stjupie, a przy okazji naładować odtwarzacz mp3? Chociaż mimo wszystko miałam wrażenie, że mnie widzi, że mnie rozumie, że jest jeszcze blisko. Kiedy Magdę straciłam? Kiedy odpłynęła na inną planetę? Kiedy z rąk wypadł mi sznurek, na którym trzymałam ten zgrabny balonik wypełniony helem muzyki, teatru, nowych trendów w modzie i gorących nowości o wegańskich foodtruckach?
Przeczytałam kiedyś, że kiedy człowiek mówi, powtarza tylko to, co wie. A kiedy milczy, ma szansę dowiedzieć się czegoś nowego. I tak słuchałam Magdy i nie wiem, czy działał mój wewnętrzny krytyk, czy może obudził się we mnie dziennikarski zew, bo odkryłam, ze większość wypowiedzi Magdy jest sprzeczna. Z jednej strony mówi na przykład o tym, że nie planuje wakacji, a za chwilę, że terminarz ma ściśle wypełniony. Potem pyta mnie, czy powinna jechać na stopa na Bałkany. Zanim jej odpowiedziałam, odpowiedziała sobie sama. Również sprzecznie. Pochyliłam głowę i stwierdziłam, że nie będę próbowała przeforsowywać moje zdania z dwóch powodów: po pierwsze Magdy moje zdanie obecnie w ogóle nie interesuje, a po drugie, cokolwiek bym jej nie poradziła, nie usłyszy tego. Nie daj Boże, zebym cokolwiek skrytykowała. Natychmiast na mnie wsiądzie.
W przypływie nadziei, że może jednak mnie usłyszy, usiadłam z nią na bulwarach na Powiślu. Skupiłam się na szajce rezolutnych kawek, które, nie wiadomo skąd i jak, porwały komuś torbę nachosów, rozerwały ją i rozsypały, żeby cała ptasia brać mogła się częstować. Cóż to było za widowisko! Nawet wróble miały gastroużywanie. Magda w tym czasie opowiadała o kolejnych kolegach, znajomych i innych zupełnie nieznanych mi postaciach szołbizu, którzy mają trudne do zapamiętania, najczęściej animalne ksywy i ich funkcje nic mi nie mówią. łączy ich wszystkich jedno: są pełni podziwu wobec urody Magdy i jej niewątpliwych walorów intelektualnych. Słuchałam aktywnie, chociaż nieurzeczona. Przecież to wszystko wiem. A to, co mówią jej inni, powtarzałam jako pierwsza wiele lat temu.
Zaległa cisza, więc wydobyłam telefon. Przeczytałam jej osiem zdań, z których składał się mejl do Szczygła. Po pierwszym zdaniu Magda zaczęła się niecierpliwić. Kręcić. Pokazywać, ze boli ją kręgosłup i niewygodnie jej na betonowych blokach Powiśla. Nie mam pojęcia, czy zarejestrowała, co ja napisała i co odpisał na to Bóg Reportażu. Ku mojemu zdumieniu, uznała za stosowne zwrócić się do mnie jak Pani od serca do samej siebie ("źle przypięto"). "Kurwa, jak mnie denerwuje, że ludzie tak obniżają swoją samoocenę, jakie to jest beznadziejne, po co to w ogóle piszesz? Ej a tak w ogóle to napisał do mnie Piaszczyk i zaprosił mnie na spacer do Międzylesia i ja się tak przestraszyłam, że wyłączyłam internet w telefonie".
Wpatrywałam się w nieruchomą Wisłę. Już od dłuższego czasu mam taką refleksję, że siebie nawzajem nie widzimy, jak w "Mieście ślepców" Saramago, ale że to jest taka reakcja ochronna. Bo żeby zobaczyć drugiego człowieka, trzeba najpierw zobaczyć siebie. A nie jest to ani łatwe, ani przyjemne.
Do niedawna Magda czytała wszystkie moje teksty udające nieco literaturę, był czas, że nawet opatrywała je obszernym komentarzem, za co byłam jej niezmiernie wdzięczna i starałam się odwzajemniać, chociażby kierując się jej muzycznymi rekomendacjami i komentując laicko, choć z zaangażowaniem. W pewnym momencie zrobiło mi się tak nieskończenie przykro, że nie zapytała nawet, co to za tekst i czy ona też by go mogła przeczytać. No ale czy musiała? Teraz znów odzywa się mój narcyzm.
Jakkolwiek by było, miałam wrażenie, że spotkanie ze mną to sobotni zapełniacz czasu w oczekiwaniu na wieczorny koncert w Hydrozagadce. Tym bardziej, ze Magda kilkakrotnie podkreśliła, że nie jest w stanie przebywać sama w domu i nieustannie albo chodzi po mieście, albo z kimś się spotyka. Ponieważ z jednej strony wymaga ode mnie terapeutyzowania, z z drugiej - karci mnie za to, postanowiłam w ogóle tego tematu nie poruszać i nie zwracać uwagi na to, że ciągle odwraca się od bólu i straty. Nigdy jej nie oceniałam, ale naprawdę życzliwie starałam się jej doradzać. Odnoszę wrażenie, że na moje rady też już nie ma miejsca. mam być ścianą odosobnienia, która przyjmie monolog, pozwoli się oczyścić, dzięki czemu Magda nabędzie energii, żeby iść dalej i dalej uciekać od samej siebie.
Po powrocie do domu walczyłam z przekonaniem o tym, że mam za sobą stracony czas. Walczę do tej pory. Odpycham od siebie myśl, że straciłam przyjaciółkę. 
Na pocieszenie, że życie zawsze zwycięży, dostałam zdjęcie rączki Kostka. Będą z niego ludzie.



Dziś pognałam do Muzeum Narodowego na finisaż wystawy "W muzeum wszystko wolno". Od lutego nie mogłam się zebrać, to u mnie normalne. Jak ja to robię, że zawsze wszystko zostawiam na ostatnią chwilę?
Do magazynów muzealnych kilku opiekunów artystycznych wpuściło dzieci. Te wybrały niepopularne i w oczach dorosłych mało zajmujące eksponaty, po czym opatrzyły je ożywczym spojrzeniem małych odkrywców i kapitalnymi komentarzami.  Stali się kuratorami wystawy. Czego tam nie ma! Nawet chińskie buciki na miniaturową nóżkę, jest i tabakiera z Miśni, są indyjskie figurki przedstawiające boga Ganesia, nawet dla Beksińskiego miejsce się znalazło, a i tkanina średniowieczna nie umknęła uwadze dzieci. Zachwyciła mnie świeżość spojrzenia i odwaga wyrażania swojego zdania. I ten brak zahamowań społecznych, obudowań kulturowych, czysty odbiór, trwanie w sztuce.
Dzieci potrafią sobie nawet poradzić z tym, czego nie lubią. I potrafią to, czego dorośli nie: wybierać pomimo. Jak tu na przykład.


I ta niepohamowana, a jednak spójna wyobraźnia nieznająca granic. Bóg, Piłsudski, Pola Negri, Penderecki z dzieckiem na ręku, studium świnek morskich i scrabble. Odwaga w stawianiu czoła śmierci. Do Pokoju Strachów wchodziła na bezdechu. Stanęłam naprzeciwko szkieletu uciekającego przed własnym cieniem i zamarłam. Stałam naprzeciwko własnej śmierci i poczułam się taka mała i bezradna. Aż tu nagle pod moimi nogami z prędkością bolidu wyścigowego przemknął jakiś czteroletni młodzian, drąc się wniebogłosy: "mamamamaAleTuJestSuuuper!".
No i co, głupia Kasiu? nie jest super? Ciesz się tym, że widzisz, że możesz tej śmierci na płótnie spojrzeć śmiało w oczodoły i powiedzieć: jest super, bo jeszcze jestem. A jak przyjdziesz, to też będzie super, bo już nie jesteś dla mnie nowością. Zaprzyjaźniłyśmy się.


Pomiędzy eksponatami krążyły dzieci, wchodziły na drabinki, waliły lepkimi łapkami w szyby eksponatów, na co stetryczałe panie gotowe wyciągać kij bejsbolowy za każdym razem, kiedy w muzeum zbliżałam się do eksponatów, dostawały palpitacji, ale nic nie mogły zrobić. Bo w muzeum wszystko wolno.  
Oglądałam też jeden z filmików z dziećmi, które opowiadały o tym, czym jest skarb i jak definują skarbiec. Prawie położyłam się ze śmiechu na muzealnej ławeczce. Obejrzałam film dwukrotnie, zajmując kolejkę, ale nie mogłam się oderwać.
Hitem absolutnym byli dla mnie Felek lat 9 i Milan lat 11. Felek miał kapitalną kitkę wywiązaną nad czołem i wyglądał jak nordycki szogun. Milan z pietyzmem dobierał słowa do definicji skarbu, ale była w sumie standardowa, sztampowa. Całemu obrazowi za to uroku dodawało to, ze Felek każde słowo powtarzał po Milanie, a efekt był po prostu nieskończenie komiczny, bo Felek nadążał tylko za końcówkami. W efekcie powstał dwugłos, wypowiedź z echem, świetnie przez operatora złapała na tle mądrych ksiąg o historii sztuki.
Dla dzieci skarbem są ich kochający rodzice i przyjaciele, a także przyroda - "przecież dzięki drzewom oddychamy" - powiedziała rezolutna dziewięciolatka. Z eksponowanych skarbów jednak dziewczynka wybrała tabakierę z Miśni. Opiekun zapytał ją, czy nie wolałaby kanapki, bo ta niejednokrotnie może być większym skarbem niż tabakiera. Dziewczynka błyskawicznie odpowiedziała: "wolę tabakiera, bo rodzice robią niedobre kanapki".
"Dla mnie największym skarbem jest mój pies Śliwka, bo to mój wspólnik zbrodni. Dzisiaj na śniadanie nie mogłam już zjeść drugiej parówki i dałam mu tak, żeby tata nie widział".
Jeden chłopiec z nieskończoną powagą odpowiedział: "sam jestem dla siebie skarbem".
Czy istnieje mądrzejsze zdanie na dzisiaj?

4 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy opis Twojej relacji z Magda Toot, byc moze dlatego, ze twoja Magda bardzo mi przypomina moja przyjaciolke, z ktora siedzialam w lawce w liceum, rowniez Magde. Po maturze nasze drogi sie rozeszly. Zawsze byla miedzy nami jakas niezdrowa rywalizacja, ktora z przyjaznia nie ma nic wspolnego, ale jakos w szkole tego tak wyraznie nie widzialam bo bylysmy bardzo zzyte, dopiero potem. Jednak, mimo wszystko, zawsze ciagnelo mnie do Magdy, bo byla ciekawa osoba choc o skomplikowanej osobowosci. Trzydziesci lat po maturze, w 2008 roku odnalazlysmy sie przez "Nasza Klase" i zaczelysmy bardzo intensywnie korespondowac, bo kazda chciala sie dowiedziec o zyciu drugiej, a juz zapomnialysmy co nas rozdzielilo. Potem bylo spotkanie klasowe z okazji 30 rocznicy matury, ktore to spotkanie wspominam bardzo milo. Po kilku miesiacach pisania zaczelysmy sie z Magda znowu nie rozumiec, zaczely sie pretensje ze cos napisalam nie tak, ja z kolei sie obrazilam, bo mialam szczere intencje i znowu sie rozwialo.Chce sie z Toba podzielic "madroscia zyciowa", ktora wtedy ubralam w slowa: nalezy sie przyjaznic tylko z osobami, ktore sa ci zyczliwe i z ktorymi spedzasz czas z przyjemnoscia. Sama o tym juz wiesz, choc, jak piszesz, jeszcze nie przyjmujesz do wiadomosci, ze stracilas przyjaciolke. Przyjaciele przychodza i odchodza, zostaje tylko kilka osob, do ktorych sie zawsze wraca.

    Z innej beczki, nie wiem co znaczy "sztos"; internet mowi ze to mniej wiecej to samo co "spoko" ale nie jestem pewna.

    Pisz jak najwiecej, bardzo lubie czytac co napiszesz.
    Pozdrawiam i "badz sama dla siebie skarbem".
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  2. Aniu Droga, a jednak czytasz. Mimo że do Paula się nie odezwałam. Nie ma odwagi chyba. W przyszłym tygodniu są targi Książki, może chciałby się ze mną wybrać na spacer po stadionie wśród książek? Tylko jak ja go zapytam? Chyba się pod ziemię ze wstydu zapadnę.
    relacja z Toot martwi mnie, bo naprawdę to bardzo mi bliski cżłowiek, przywiązałam się do niej bardzo. Ale teraz zastanawiam się, czy ta relacja nie była obecna bardziej w mojej głowie niż w rzeczywistości. I boję się też, ze konsekwentnie bedziemy się od siebie oddalać, tak, jak Ty oddalałaś się z Twoją Magdą. Bo Toot nie znosi jakiejkolwiek krytyki, choćby najdelikatniej i z wielką troską podanej. natychmiast wszczyna awanturę. Dlatego wolę w ogóle takich tematów nie poruszać. A przecież prawdziwa bliskość i relacja polega na bezkompromisowej szczerości, prawda?
    No i w ogóle ten wpis był chyba o stracie. O odchodzeniu. O tym, ze trudno nam złapać moment, w którym przestaliśmy być dziećmi.
    "Sztos", czyli coś nawet więcej niż spoko, pocisk, petarda, coś wyjątkowo mocnego - ale kombinujesz dobrze! polszczyzna bardzo się zmienia. Ja ciągle jeszcze jestem w określeniach gitowców i regionalizmach bałuckich, jak "muka" albo "klawo". Stacha nauczyła mówić "byczo", choć to przedwojenne i uznał, że takim określeniem można posłużyć się na katechezie, oceniając dekalog i jego przydatność dla ludzkości. Miał do mnie uzasadnione pretensje.
    Aniu Kochana, dziękuję. Postaram się napisać więcej o tym, jak wygląda teraz Warszawa, bo ulica Koszykowa na przykład tak błyskawicznie się zmienia, że kiedyś złapałam się na tym, że nie byłam pewna, gdzie jestem. Tyle się buduje w Warszawie, tyle zmienia. Muszę więcej o tym opowiadać.
    Jakie to przyjemne, jak znaki dajesz. Zupełnie jakby Ktoś nade mną czuwał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu, Nic na sile. Paul ma zreszta zajete popoludnia bo pracuje, ma teraz wiecej zajec plus korepetycje prywatne, a weekendy zapewne zaplanowane. Nawet do mojej siostry nie jezdzi co weekend. Moze jeszcze za miesiac czy dwa zadzwonisz. A nawet jesli nie, to nic sie nie stanie.
      Usciski.

      Usuń
  3. Witam!
    Chciałabym Cię serdecznie zaprosić na mojego bloga.
    Adres: zpk13.blogspot.com
    Inaczej ,,Zapomniana przez kłamstwa"
    Mam nadzieję, że jak znajdziesz odrobinę czasu to wpadniesz, poczytasz i skomentujesz ;)
    Pozdrawiam, życzę weny i czasu w pisaniu kolejnego rozdziału! ;*

    OdpowiedzUsuń