czwartek, 5 maja 2016

Dar

Zasypiałam, słuchając starej audycji w Tok FM z udziałem Kołodziejczyka. I zastanawiałam się, co trzeba zrobić, co przeczytać albo na co się napatrzeć, żeby zdobyć tak nieprawdopodobną biegłość w precyzyjnym opisywaniu rzeczywistości, jaką on ma. A może z tym się trzeba urodzić? A może trzeba to w sobie mieć i pod czujnym okiem jakiegoś mentora, opiekuna to kształcić, szlifować, jak ten diament Lesedi la Rona, co w lokalnym języku tswana oznacza "nasze światło" i ma 1109 karatów. Oszlifować tak, żeby stracił jak najmniej, a jednak wciąż użytecznie świecił.
Z głupia frant rozesłałam na oślep teksty. Do Julka - Rosenthala. Jeśli już ktoś ma mnie spałować za relację z Berlina, niech to będzie Jul. Przynajmniej zrobi to przez aksamitną szmatkę.
Tekst o Pani od serca wysłałam Szczygłowi. Bo w ostatnich wywiadach on taki jakiś smutny i zrezygnowany. Szkoda mi się go zrobiło, wydaje mi się, że znam taki stan, w jakim on się znajduje, chociaż o swoim prywatnym życiu mówi niedużo.
No i tak sobie w objęciach Sulika i Kołodziejczyka zasypiałam wczoraj, a przed odpłynięciem zupełnym wyobrażałam sobie, że jadę na Vespie brzegiem morza, a na ustach czuję sól i piasek.
Julek załadowany dobrą zmianą, Szczygieł w Nowym Jorku. No przecież, że nikt nie napisze. Jakby na co dzień swojego życia mieli mało. I jakby roboty im ubywało. Mają przecież swoje ulubione czynności, albo chodzą na spacery, albo czytają listy od czytelniczek. Co ich obchodzi dziewczyna bez nazwiska?

Przebudził mnie rano aksamitny głos Marcina Łukawskiego. Kibicował maturzystom. Przez okno zaglądało słońce, ale nie chciało mi się wstawać. Sięgnęłam po ryczący w smartfonie budzik. Patrzę: Krysia napisała. O mojej recenzji, że dużo myśli błyskotliwych, ale dużo też nadmiaru i nieuporządkowania. Cóż, trudno się dziwić: książka Asi Lech naprawdę mi mózg przeorała. Ale Krysię zesłał Bóg, jeśli istnieje, więc dostałam bezcenne wskazówki. Przekręciłam się na bok i już od rana zaczęłam kombinować: jak tu w pracy zepchnąć serwis na dalszy plan, a zając się szlifowaniem recenzji.
Wtem: mejl. Niby jeden z wielu, ale to nie poranny serwis ani informacja o nowościach wydawniczych Znaku. Ani promocjach PWN. Ani kiermaszu PIWu.
Napisał do mnie Mariusz Szczygieł.
No nieźle - pomyślałam - chyba oko trzeba jednak operować niezwłocznie, a i Xanaksem się wspomóc, bo już mam zwidy. Spojrzałam jeszcze raz. To odpowiedź na mejl, który wysłałam trzy dni temu.
Czytam:
"Fantastyczne!
Może ja to wyślę do Dużego Formatu koleżeństwu? Nie pracuję już tam na etacie, ale czasem im podsyłam.
Wprawdzie tekst krótki, ale może się zachwycą jak ja.
Co Pani na to?
Pozdrawiam z Nowego Jorku, dlatego tak enigmatycznie."

Mrugnęłam czterdziestokrotnie. Pod głowę podłożyłam misia Franciszka. Trzeba otrzeźwieć, bo niepokojąco dla psychiatry wyglądałby taki poranek. Czytam raz jeszcze. Faktycznie. To odpowiedź na mój mejl. Napisałam trzy dni temu. Odpisał pół godziny temu.
Odpisał.
Mi.
Mariusz.
Szczygieł.
Bóg do mnie napisał.
Bóg reportażu.
Jezusmaria.

Poderwałam się z łóżka jak człowiek, który w życiu nie słyszał nawet o spondyloartropatii seronegatywnej osiowej.
To znaczy tak się poderwałam, że sturlałam się z łóżka. No i co, Doktorze Michale? Gdybym się tak odchudzała, jak Pan zalecał, żebro złamałabym na bank. A tak to mnie moje pulchne boczki zamortyzowały.
Wstałam, czytając po raz sześćdziesiąty.
Ręce mi drżały. I dolna szczęka. Jak Kostkowi, kiedy krzyczy wniebogłosy.
Pierwszy numer, który wybrały moje rozdygotane palce, to był numer Afgańskiej Siostry. Zaspana, dopytywała, czy to ten Szczygieł. Kurczę, trudno to potwierdzić. Bóg chyba miewa coś na kształt sekretarek.
A potem zadzwoniłam do Mamy Ali. W tle darł się kot Antonio. Mama Ala śmiała się z radości w głos.
A potem do Cioci Ambasadorowej. Wszystkich zdarłam jeszcze przed siódmą z łóżek.

Oddycham. Przecież to, że Mariusz Szczygieł wyśle tekst do Dużego Formatu, nie oznacza, że ktoś to opublikuje.
To, że Julek przeczyta tekst o Rosenthalu nie oznacza, że nadaje się do tego, żeby patrzyły nań czytelnicze oczy.
To, że Krysia daje mi wskazówki, nie oznacza, że ta recenzja ma szansę się obronić.
Nisko przy ziemi. Znaj swoje miejsce. tekst o rynku jogurtów sam się nie napisze.

Pięć lat temu o tej porze dostałam zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną - aplikowałam na staż do "Polityki". Dostałam się na staż 26 maja i nie miałam komu o tym powiedzieć. Poszłam więc na ulicę Akademicką i powiedziałam popiersiu Narutowicza. Przyjął tę wieść z milczącą godnością.
Za oknem na Sadybie piekące majowe słońce, zapach głogu i płatki jabłoni przykryły smutną szarość kostki Bauma.


Dzień taki szczęśliwy.
Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie.
Kolibry przystawały nad kwiatem kaprifolium.
Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć.
Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć.
Co przydarzyło się złego, zapomniałem.
Nie wstydziłem się myśleć, że byłem kim jestem.
Nie czułem w ciele żadnego bólu.
Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz