piątek, 3 kwietnia 2015

Tato nie wraca

Tak bardzo za nim tęsknię.
Tak nieprawdopodobnie jestem go ciekawa. Szukam go w przechodniach na ulicy, w spojrzeniu siwego pana w autobusie, w cybuchu fajki, którą ten pan w Instytucie włożył przy mnie do ust. Tato, gdzie jesteś? Kim jesteś? Czy też masz puste ręce? Takie lekkie, jak wtedy, kiedy Bogna mnie o to zapytała, a mnie się wydawało, że mam ręce ze styropianu?

Co czytasz? Co pijesz? Czym pachniesz? Czy przeglądasz wyniki ekstraklasy? Którego radia słuchasz najchętniej? Po którą gazetę sięgasz najczęściej? Wolisz jaśmin, czy bez? Czy jesteś nocnym markiem? Wolisz czyste lody waniliowe, czy śmietankowe z piegami z czekolady, która chrupie w zębach w czerwcowe popołudnie? Płakałeś, czytając Remarque'a? Jakiego koloru masz buty? Wiesz, jak mnie wścieka czasem ten wychowawczy ton Beaty Michniewicz? Naprzeciwko firmy magnolia chyba zmarznie. Za wcześnie trochę ruszyła wegetacja. A wiesz, dzisiaj na masce samochodu, kiedy już dojechałam do domu, przysiadła jakaś skandalicznie bezczelna kawka i patrzyła na mnie kpiąco przez szybę. Kiedy machnęłam ręką w obawie i lakier, rozdarła się szyderczo, a ja dostałam ataku śmiechu. Bo to wszystko takie mądre. Mądrzejsze od nas samych. I to wszystko będzie trwać, nawet jak nas nie będzie. I świat by sobie poradził, nawet gdybyśmy się nie urodzili.
I właśnie tak sobie radzę bez Ciebie. A Ty beze mnie. A jednak tego jednego serca, jednego głosu i jednego spojrzenia tak bardzo mi brakuje. Tak bym chciała mu powiedzieć, że zaczęłam w sklepach oglądać zupełnie inne buty. Bo wreszcie mnie nie boli. Buty na obcasie, czółenka z kokardką, beżowe, antracytowe, ze wzorkiem, z kokardką, torby szanelki, chustki kwieciste. Bo wiesz, Tato, ja teraz mogę PÓJŚĆ do sklepu. Sama i nawet mnie to nie męczy. Bo nie boli. Takie ładne tulipany na rogu Zwycięzców wystawili. Mają takie soczyste, jędrne pąki.
Ty wiesz, Tato, jaka ja dzielna jestem? W Instytucie nie płakałam, tylko broniłam mojego lekarza. W domu też nie płakałam. W ogóle płaczę tylko czasem, w celach terapeutycznych. Już się nie użalam nad sobą.

Dzisiaj widziałam się z Jeanem Reno w Aninie. We wtorek będzie miał eksperymentalną operację. Bardzo trudną. Takiej jeszcze nie robili. Z zewnętrznej ściany serca skroją mu go kawałek, przeszczepią do środka, żeby zastawka miała się czego trzymać. W tym czasie włączą mu krążenie pozaustrojowe. Na chwilę umrze, żeby potem móc żyć. Ale rozmawiał ze mną dzisiaj tak, jak byśmy już mieli się nie zobaczyć. Dał mi telefon do matki jego najmłodszej córki i do jednego z synów. Opowiedział o swoich dzieciach. Próbowałam wyciągnąć od niego jakieś dane o sensie życia. Sensu sens. Powiedział, że życie globalnie nie ma sensu i wydało mi się to tak nieskończenie głupie. A potem powiedział, że on nadaje sam swojemu życiu sens. No to już było żałosne, bo czy tylko on tak robi? A potem zapytałam go, co najbardziej lubi robić w życiu. A on na to, że pisać i czytać.
Ja też tak mam. A Ty, Tato? Tez najbardziej na świecie lubisz pisać i czytać? A gdybyś miał się raz jeszcze urodzić, to czym chciałbyś być? Bo ja słuchaniem i patrzeniem. Słucham i patrzę, oddycham i chodzę. I nie ma zachwyt mój granic i końca. Wszystko jest jasne, wszak nawet cień w drodze jest synem blasku. Pochodzi ze słońca.

Wiesz, po wlewie, który się nie odbył, opowiedziałam Jeanowi Reno, co i jak było. I że broniłam Majkela. A wiesz, co on wtedy powiedział? "Jestem z ciebie dumny, Katka, bo postąpiłaś godnie. Tak się powinno postąpić, po ludzku".
I wtedy pomyślałam sobie, że może on tylko jedną nogą stał tam, gdzie stało ZOMO? Może ja byłam wobec niego niesprawiedliwa? Owszem, rzeczy są, jakimi są, a nie takimi, jak nam się wydaje.
Mama zaczęła mi mówić, że jest ze mnie dumna, jak skończyłam 28 lat. O 28 lat się z tym komunikatem spóźniła. Bo teraz to, że ona jest ze mnie dumna, nie jest dla mnie żadną wartością. Bo od początku miałam wrażenie, że jestem warta niewiele i moja obecność, moje istnienie, przynoszą jej wstyd. Więc chciałam zniknąć, zmienić się w parę wodną, stopić się z tapetą, żeby tylko nie było jej przykro, kiedy była w urzędach pytana o imię ojca dziecka.
A Ty? Byłbyś ze mnie dumny? Bo mi się wydaje, że ja bym z Ciebie była. Choć trochę. trudno powiedzieć. Myślę, że mama nie wybrała Cię przypadkowo. Coś musiało w Tobie być nadzwyczajnego. Tak bym chciała ten cud w Tobie zobaczyć.

któregoś dnia wybrałam się z Iwonką na inaugurację sezonu biegowego. Co brzmi tak samo surrealistycznie, jakbym poszła pograć w polo. Stałam na rogu Krakowskiego Przedmieścia półtorej godziny i patrzyłam na biegaczy. Nie chciałam mówić Iwonie, że to mnie męczy i nuży, bo ile można patrzeć na spoconych i wykończonych ludzi, stojąc na obcasach na rogu ulicy? Ale nie chciałam robić jej przykrości, tym bardziej, że Iwona świata poza tym biegiem nie widziała.
W pewnym momencie obok nas stanęła dwunastoletnia dziewczynka. Chuda, wysoka, o bystrym spojrzeniu, takim, jakie w tym wieku mają zazwyczaj dzieci. miała ze sobą jakąś przerażającą plastikową trąbę na wzór jerychońskiej, w którą dęła przy każdej możliwej okazji. Przyglądała się bacznie poszczególnym biegaczom, próbując z tłumu wyłowić pewnie jakąś znajomą twarz.
Aż nagle z jej wnętrza, z jej głębi, z tego chudego, dojrzewającego ciałka wydobył się dźwięk, o który trudno posądzić ludzką istotę. Z taką mocą, siłą i dumą, że aż krew mi w żyłąch zastygła, oddech na chwilę wstrzymała, owym głosem spod serca, gdzieś z trzewi wrzasnęła: "MÓJ TATA biegnie!"
Dziwiłam się, że czas się nie zatrzymał.
To znaczy wydawało mi się, że się zatrzymał, ale tylko dla mnie.
Dwunastoletnie chuchro puściło się pędem równolegle do trajektorii biegu ojca. Biegła w stronę Placu Piłsudskiego, przekręcając głowę w jego stronę, rozbijając po drodze tłum spacerowiczów bez wyobraźni, którzy tej dziecięcej dumie i córczanej miłości powinni z drogi schodzić. Powinni na kolana przed nią paść. Przepuśćcie ją, ludzie! Ona za tatą biegnie! Ona jest z taty dumna! Ach, jaka dumna, że to jej tata! Czułam, że z wrażenia otwierają mi się usta. Okrągleją i wilgotnieją oczy. Poczekaj, dziewczynko, pobiegnę z tobą, choćby boso. Też chcę zobaczyć, jak to jest. Jak to jest: biec za tatą?

A zawsze tak samo daleko
dzwonią na widnokręgu
maleńkie archipelagi,
które dosięgnąć ręką. 




Maleńkie archipelagi
zawsze tak samo daleko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz