piątek, 12 lipca 2013

Sedes experientiae

Zaprawdę powiadam Wam: nie przekonacie się, co dla człowieka znaczy tak prosta i pozornie prozaiczna czynność, jak załatwianie swoich potrzeb fizjologicznych tak, jak robią to normalni ludzie, czyli na sedesie, w pozycji wertykalnej, jeżeli nie będzie Wam dane robić tego inaczej. Polecam rozważyć tę kwestię szczególnie paniom.
Po raz pierwszy odczułam dyskomfort oddalenia od muszli klozetowej, kiedy byłam dzieckiem. Na wczasach rodzinnych okazało się, że na całe piętro przypada jedna łazienka. Moja mama do dziś z lubością opowiada, jakie to salwy radość wywołałam, kiedy po powrocie ze wspomnianych czasów jako rezolutna i szczera trzylatka padłam na kolana, objęłam z czułością klozet i zakrzyknęłam pełnym tęsknoty głosem: mój kochany sedesik!
Nigdy nie lubiłam chodzić siku w krzaki (komar tylko czyha na moje zaproszenie, prawda?), nie lubiłam nawet korzystania z cudzych łazienek, z restauracyjnych toalet, w ogóle czynności fizjologiczne lubię najbardziej załatwiać w swoim własnym mieszkaniu, w znanym mi otoczeniu. O ile na obozach, wycieczkach (szczególnie po Ukrainie) pewne uniedogodnienia są częścią podróżniczej zabawy (nie zapomnę komentarza uczestniczki wycieczki na widok bezbrzeżnej Sahary: "ojaciejakawielkakuweta!"), o tyle z basenem, czyli nocnikiem szpitalnym związane są moje najgorsze wspomnienia. Jako 12-latka po raz pierwszy przykuta do łóżka wstrzymywałam się z oddaniem moczu przez półtorej doby po operacji z narkozą, znosząc nieprawdopodobne męki ze strachu przed tym, że jakaś przerażająca salowa będzie na mnie krzyczeć i wtedy już na pewno siku zrobię dopiero za miesiąc (kto przeżył, wie, o czym mówię, a dla niewtajemniczonych - narkozę trzeba jakkolwiek wydalić - albo zwymiotować, albo wydalić z moczem. Im szybciej, tym lepiej).
Po miesiącu leżenia plackiem w końcu oswoiłam się z tym, że muszę załatwiać się na basenie. Koszmar wrócił po 16 latach, czyli po mojej ostatniej operacji.

Kiedy znieczulenie miejscowe zaczęło powoli odpuszczać, czułam tak nieprawdopodobny ból w nadbrzuszu, że myślałam, że mnie rozerwie. Świadomie nie zdecydowałam się na cewnik - głównie po lekturze tekstu Pawła Walewskiego o zakażeniach wewnątrzszpitalnych. Naprawdę, jeszcze galopującego zapalenia pęcherza mi brakuje.
Wijąc się na łóżku jak piskorz, zadzwoniłam po jakąś siostrę miłosierdzia, która głosem irytującym jak lektorka z GPS-u oznajmiła: "niech się nie denerwuje, że boli. Zastrzyk w kręgosłup dostała, to ją boli. Ucisk na pęcherz jest, to boli. Salową zawoła, mocz odda, to boleć przestanie. Na basen zrobić musi. Tylko głowy od poduszki nie odrywa". Głos osiągnął już takie rejestry, że o znieczuleniu usłyszały już delfiny na Florydzie.
Osoba po operacji zrozumiała, że piguła równie dobrze może do nie powiedzieć "pierdol się". Boli, bo boleć musi.
Żeby położyć się na basenie, należy unieść dość wysoko biodra i idealnie wycelować w tzw. przerębel. Nie wiem, czy tak się nazywa otwór w basenie, ale z tym mi się kojarzy. Skoro jeszcze nie do końca odzyskałam czucie w nogach, niby jak mam się unieść? Ponieważ miałam wrażenie, że mój brzuch eksploduje, zadzwoniłam po salową.
Do łóżka zbliżyła się pani po siedemdziesiątce, cuchnąca papierosami z przemytu i lizolem. Nachyliła się nad moim łóżkiem i wycharczała: "siku chce?"
Zaczęłam się jej zwierzać, że nie mam pojęcia, jak to zrobię, skoro nic nie czuję. Kątem oka zarejestrowałam, że jej szczękę zdobi słowie jeden ząb - górny kieł po lewej stronie. Doświadczona i spokojna niczym joginka pani Czesława (to na pewno skutek tych papierosów bez banderoli), nachyliła się nade mną i teatralnym szeptem zapewniła mnie o swoim profesjonalizmie:
"Nie boi się. Ja tak jej basen podłożę, że się nie obejszczy".

Czesława błyskawicznie odczytała jej obawy i strachy skryte. Tak jej basen podłożyła, że ta osoba dzisiaj w komputer klepie. I pod niebiosa wychwala tego, kto sedes jednak opatentował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz