niedziela, 6 stycznia 2019

Orszak chorobowy

Trzech Króli. Babcia kochała to święto. Nie wiadomo, czy dlatego, że nie przepuściła żadnej okazji, żeby umalować usta, czy dlatego, żeby puścić oko do proboszcza. Nie bez znaczenia była również możliwość śpiewów tak donośnych, że zagłuszała organistę.
Wybacz mi, Babuniu, że nie pojechałam dziś na Twój grób. Śnieg i mróz nie pomagają obolałemu biodru. Tak chciałam przed operacją położyć jeszcze rękę na krzyżu, do którego przytwierdzona jest wyblakła już tabliczka z Twoim nazwiskiem. Wczoraj w Rembertowie prowadzić mi było bardzo trudno, mimo odwilży. Biodro boli coraz bardziej. Niedźwiedź wzrusza ramionami i mówi: "będę szarpał in situ". Kiedy go zapytałam, co to znaczy, odesłał mnie go Google'a. Sprawdziłam, że u normalnych ludzi głowę kości udowej usuwa się z panewki przez zwichnięcie. U mnie, jeżeli głowa wrosła w panewkę, będzie się ją ciąć piłą na cztery (zupełnie jak chirurg szczękowy mój ząb numer osiem na dole!), po czym szczypcami kość będzie się wyszarpywać. Wydłubywać. Po kawałku.



Po poetyckiej, acz gorzkiej sms-owej wymianie zdań o odchodzeniu i porzucaniu następnego dnia przywiózł mi skierowanie na rehabilitację. Woził je od początku grudnia w samochodzie, po czym je zgubił. Musiał je wystawić ponownie. A jak przywiózł, nie chciał w ogóle wejść. Jak już wszedł, opowiadał o tym, że boli go kręgosłup piersiowy, starł się z anestezjolożką i operował zropiałe biodro. Po czym widzę, że chce się pochwalić:
- Wypisałem sobie receptę na azytromycynę.
Mrugam.
Mrugam raz jeszcze.
W końcu decyduję się zapytać:
- Tak, zdaje się, że powinnam pogratulować.
- No widzisz, bo tak się umawialiśmy.

Ojacieżpierdolę, jak mawiała onegdaj Anita, kiedy się do mnie jeszcze odzywała i nie uważała mnie za zdrajczynię, bo nie mogę spędzać z nią większości doby.
Ależ, niech będę pochwalony!
Wypisałem sobie receptę na antybiotyk, bo na mnie nakrzyczałaś. Jestem posłuszny i dzielny, ugiąłem się, ukorzyłem i wypisałem receptę. Jestem również dojrzały i rzetelny - nie masz się do czego doczepić. Patrzcie Państwo - heros!
Mój wewnętrzny kpiarz już rozedrgał kąciki ust i wypalam, choć pilnuję pokerowej twarzy:
- A bierzesz?

Oooo, gdybyś miał choć cień zmysłu udziału, znalazłbyś tu ironię. Zapiekłaby Cię. Ale nie masz zmysłu udziału, nie masz drzwi. Nawet rozbity na części będziesz szczelnie zamknięty. Nawet starty na piasek nie wpuścisz nikogo. Są w Tobie wielkie i puste sale, ale miejsca w nich nie ma. Na mnie nie ma.

- Tak, biorę, ale mi nie pomaga.
Myślę sobie: azytromycyna uwalnia się stopniowo, ale po co mam pokazywać, że to wiem. Spuszczam więc głowę ze smutną miną, ale czuję w sobie, że snadniej myśli moje zajmuje obecnie proza Cortazara niż stan zdrowia abnegata, który siedzi przede mną.

Jest 22, widzę, że jest bardzo zmęczony. W związku z tym, że wiecznie coś gubi, kupiłam mu dwie teczki z przegródkami, które można solidnie opisywać i naprawdę trzeba się namęczyć, żeby podczas ich używania cokolwiek zagubić. Ale są dyscypliny olimpijskie, w których nawet przy moim życiowym roztargnieniu odpadnę w przedbiegach. Niedźwiedź w tej konkurencji to mistrz świata wagi ciężkiej (huehuehue).

Postanawiam chytrze pochwalić go za czyn społeczny, dzięki któremu nie będzie chuchał pacjentom w rany i, jak dobrze pójdzie, może za dwa miesiące z chronicznej infekcji wyjdzie. Ale sama azytromycyna nie pomoże na chroniczne zmęczenie, będące wynikiem zarówno złej diety, braku ruchu, braku wentylacji płuc i aktywności intelektualnej (oprócz tej w obszarze klimatyzowanej sali operacyjnej bez okien. W podziemiach.) Trochę mi go żal, a trochę jestem na niego zła. Ale wygrywa jednak refleksja o Cortazarze.

Był u mnie może kwadrans, ale widziałam, jak się powoli odkleja i zasypia. Pozwolę sobie nawiązać do faktu, że się na coś umawialiśmy. "Umawialiśmy się na udaną operację biodra. Tak?" - bo taką składnią jedzie do mnie zazwyczaj Niedźwiedź. Potrzebuje tego pytajnika, jakbym była meduzą z wodogłowiem w bonusie.
Atoli odpowiadam na umowę: robię wszystko, co mogę, żeby przyspieszyć termin operacji. Wystaję po kilka godzin w kilometrowych kolejkach po lekarzy POZ. Nie przyspieszę ani gojenia się rany poekstrakcyjnej, ani posiewu moczu, ani terminów do specjalistów (nie wspominając o tym, że skierowania powinien mi Pan wystawić pamiętnego 31 sierpnia, kiedy Iwonka przywiozła mnie do Pana do poradni, udając Sharon Stone).
Staram się jednak pozostać sprawna do końca, jeżdżę na Leszno na rehabilitację, unikam ognisk infekcyjnych, ćwiczę w domu, stosuję się do zaleceń lekarskich. A Pan, Panie Doktorze? Co Pan robi w ramach obietnic dalekosiężnych o nowym, wspaniałym świecie, wspólnym, spełnionym życiu i odpowiedzialności za siebie nawzajem? Nie mówiąc już o romantycznych pierdach w stylu "chcę być choć promilem twojego życia", podczas gdy promil to w moim życiu śmierdzący kolega z redakcyjnego biurka obok.
Ach, mój Boże, receptę Pan sobie wypisał? Jakiż Pan dzielny! Gdzie stołeczny konserwator zabytków? Dalej, zepchnijmy Leszka na boczny tor, toć pomnik się Panu za odpowiedzialność społeczną należy!

Myślę sobie, jak mu tu hołd oddać za samolecznie, aż tu nagle widzę, że on prawie zasypia. Matko Boska. Na nic pytania o dawkę ciprofloksacyny, ostrzeżenia o stosowaniu koksybów na ulotce od producenta, pytania naiwne o nawodnienie i sposoby na zakwaszenie moczu, a atakże zagrożenie zerwania ścięgna Achillesa jako skutek uboczny stosowania ciprofloksacyny.
Patrzę na niego, a on zasnął.
Zasnął, siedząc na mojej kanapie.
Jezusmaria. Zasnął.

Popędzam go i wypycham z mieszkania, żeby się wyspał. Bo jestem na niego zła, ale wciąż coś we mnie reaguje na niego miękko i czule. Wychodzi, wpatrując się w ekran swojego gigantycznego smartfona. Wychylam się za nim, kiedy wchodzi do windy. On na mnie nie patrzy.

Następnego dnia zrozpaczona dzwonię do Afgańskiej Siostry, gryząc się w sobie, bo ma sesję, jest załadowana robotą i jeszcze jej potrzeba informacji o moim zakażeniu bakteryjnym. Poza tym staram się z mocą ukryć przed nią, że ostatnie dni były straszne. Że było ze mną bardzo źle. Że zaczęłam się zastanawiać, jak szybko i skutecznie można się zabić.
 

A teraz będą dary (od) losu.

Mirra
Siostro moja Odnaleziona, Mistrzyni Farmacji, Farmakognozji i korporacyjnych procedur klinicznych, ile Cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto Cię na wojnie w Afganistanie odnalazł. Żywico wonna balsamowca, korzenna Bratnia Duszo, Towarzyszko pijackich śpiewów na Męskim Graniu i Wspólniczko czekoladowego obżarstwa. Nigdy nie wypowiem wdzięczności losowi za to, że jesteś i mi pomagasz. Oprócz tego dostarczasz mi bezcennych wskazówek, jak przeżyć. Mirra od starożytności była używana jako lekarstwo w chorobach układu pokarmowego, oddechowego i rozrodczego i do pielęgnacji jamy ustnej. Leczyli nią rany żołnierze Kserksesa I. Tyś mi jak cudowny Balsam, Siostro.
Afgańska w bezmiarze możliwości swojego bezcennego farmaceutycznego mózgu baniaczy i mówi, że dziąsło nie goi się i szczękościsk wciąż się utrzymuje, bo ekstrakcja była zbyt intensywna, przeprowadzona podczas infekcji, a poza tym u reumatyka nawet pobranie krwi może oznaczać wkurw Eugenii. Co dopiero półtoragodzinne dłutowanie z udziałem haków i szwów.
Powiedziała, że antybiotyku mam się nie bać, połknąć, myśląc o Anglii i dodatkowo zakwasić się witaminą C w dawce 1500 (nie wiedziałam, że coś takiego w ogóle jest na rynku). Kiedy zaczęłam się jej skarżyć jak ząbkujące dziecię na obolałe dziąsła z aftami, poleciła Solcoseryl. Że to pomaga lepiej niż Sachol. (sprawdziłam: to białkowy hydrolizat z krwi cieląt. Poperegrynowałam po ten specyfik w sobotę od rana, brnąć przez obrzydliwą pośniegową ciapę, ślizgając się po chodnikach i lawirując pomiędzy dziadkami, którzy mają wyjebane na innych przechodniów (szczególnie tych o kulach) i na środku chodnika urządzają pogawędki o życiu. W aptece okazało się, że leku nie ma w hurtowniach, bo, jak twierdzi pani magister, "za dobrze działał". Aha.)
A potem wyżalam się Afgańskiej, że Niedźwiedź mi zrobił "ała", należy mu się rytualny mord i rozbicie na czaszce pogrzebacza, ale to dopiero wtedy, kiedy mnie zoperuje.
Słyszę w głosie, że w Afgańskiej narasta wkurw. Oj, ja bym nie ryzykowała, Niedźwiedziu. Raz widziałam, jak wygląda Afgańska na wkurwie. Widziałeś kiedyś sztorm na oceanie? Nie? To pomnóż razy tysiąc. Tak wyglądają jej oczy. Nie ma tęczówek. Całe są czarne. Więc, jeśli Ci życie i Comedy Central miłe, bierz nogi za pas.
Afgańska mówi, żebym się nie przejmowała, bo zutylizujemy odpad w odpowiednim czasie, a teraz mam się skupić na wywaleniu bakterii. Jak się obrazi i nie będzie chciał zoperować, to na pewno na YouTube znajdziemy niejeden tutorial, a jak połączymy nasze siły i świry, operację wykonamy razem i jeszcze do tego udaną. Przypomniało mi się, że na Allegro zamówiłam sobie lusterko dentystyczne, które na pewno może się przydać, bo jak Afgańska będzie ciąć, a ja będę leżeć na boku, to podejrzę i jeszcze ją poinstruuję.
A żeby przyspieszyć gojenie się rany, wcześniej znajdziemy jakiegoś cielaka, pobierzemy mu krew i będziemy wznosić nią toasty za zdrowie porządnych ludzi i za to, żeby PiS skisł.

Kadzidło
Ileż wonności w cieniutkiej nitce otaczających mnie zewsząd Dobrych Duchów. Przechodzenie przez Morze Czerwone choroby jest dzięki Wam możliwe do udźwignięcia. Pachnie, choć choroba mnie spala i niszczy. Ludzkie dobro ocala resztki wiary w to, że, jeśli nie zdrowie, choć godność człowieka uda się w Bólu ocalić.

Po mejlu od Jowo odbiłam, świat mi pojaśniał, mimo że kilkugodzinne kolejki na Koszykowej wycisnęły ze mnie wiadro łez - z bólu i bezsilności.
Potem zobaczyłam, że "dobra" Iwonka uparła się na rozluźnienie biodra i żuchwy. I dalej wpychać mnie na Leszno na rehabilitację. Szczęście mi sprzyja: jakiś pan uznał, że jednak mu nic nie dolega i zwolnił miejsce. Wskoczyłam ja. Do operacji jeżdżę na Wolę, żeby choć dolne plecy dały mi pospać. Mazel tow.
Szczęka trzyma, jakbym w rowie mariańskim po zębie trzymała platynę. Iwona rozluźnia żuchwę na wszelkie możliwe sposoby - od masażu przyczepów żwacza (to boli jak jasny piorun!), przez mobilizację powięzi szyjnych aż po zupełną nowość - ślizgi. Otóż zakłada w tym celu fioletową rękawiczkę, wkłada mi rękę do paszczy i mechanicznie, trzymając za szczękę, rusza nią w różnych kierunkach. Ślinię się przy tym, krzywię, pojękuję i oczekuję, że szczęka się urwie i zwieje do najbliższego tramwaju. Na razie puszcza wolno, ale widzę, że Iwona to zacięta baba i nie odpuści. Panie, błogosław wytrwałym.

Owszem, biodro wciąż boli okrutnie (najgorsze są zapłakane poranki i sztywne wieczory), ale reszta stawów trochę wypuściła powietrze. Żuchwa również rokuje. Afgańska jednak zaznaczyła, że ręka boska ma mnie bronić przed ekstrakcją ostatniego zęba. Bo wtedy Eugenia może dostać szału i operacja odbędzie się w lutym 2025 roku.
Dzięki Ci, Losie, za Iwonę, która zajęła miejsce tej poprzedniej, która w ramach przygotowań do wychowywania dziecka postanowiła zacząć wychowywać wszystkich wokół siebie. I zamiast udać się do psychologa po wsparcie i urzeczywistnienie swojej wizji świata, poszła do coacha, który ją postanowił znieczulić na świat i siebie.

Kamila i Maciek. Jezu, bez nich umarłabym z głodu. Kamila wozi mi jedzenie, opiekuje się mną, zaczekowała mnie u swoich fryzjerek w Wesołej, dzięki czemu obcięłam włosy i nałożyłam na nie kapsułkę odżywczą za 60 peelenów. A potem kupiłam turbozimowce marki Columbia za 199 złotych polskich (zamiast 467), takie jak ma Kamila. Mają tak niebywale dobry protektor, że nie mogę ruszyć nawet z przedpokoju. Goprowcy nawet takich nie mają, bez kitu. Kamila mówi, żebym grała w totka, to kupimy sobie wielki dom, będziemy mieszkać we trójkę z psami i będzie nam razem dobrze. We wtorek idę puścić totka. Nie mam szczęścia w miłości, to chociaż dwudziestu jeden milionami złotych się pocieszę.

Do Witka zadzwoniłam po 6 rano w piątek, zrozpaczona, że jednak nie dam rady dojechać do mamy, a potem do Babci i że potrzebuję rozpaczliwie jego pomocy, bo u mamy została torba idealna do szpitala i kilka utensyliów, a ja prowadzić się boję.
Ach, Witku, Kumplu z podstawówki, koszykarzu i wymagający Czytaczu. Śmiali się z nas, że pobierzemy się w bibliotece, bo ścigaliśmy się, które z nas więcej i szybciej przeczyta, wysłaliśmy list do Polskiego Radia z propozycją obsady słuchowiska na podstawie "Kroniki Narnii", zbieraliśmy karteczki z Króla Lwa i nie poszliśmy do jednego liceum. Wit, mimo że daleko ode mnie, bo w Płocku, nie odmówił mi pomocy. Jako psycholog szybko ocenił, że to nie mnie się porąbało w głowie, tylko Niedźwiedź nawala i przyniósł mi braterskie pocieszenie. Matko, ile to ukojenia daje, że mogę się do kogoś odezwać. Że mogę na kogoś liczyć. Wiadomo, że Bólu mi nie zabierze. Ale jaki to cud, że w Bólu nie boi się mi towarzyszyć. Ani Wit, ani jego dziewczyna, Alicja.
W przyszłym tygodniu Wit przywozi więc torbę i pewnie milion niepotrzebnych w niej rzeczy, które zapobiegliwa mama do niej włoży.
To ważne: pamiętam Tatę Witka, jakbym go widziała wczoraj. Był doskonałym lekarzem, z powołania. Odszedł, kiedy kończyliśmy podstawówkę. Przyjął mnie u siebie w domu jeszcze na dwa tygodnie przed odejściem i wyciągnął z zapalenia płuc. Zawsze będę pamiętać to, jak Go Witkowi zazdrościłam. Mówił do syna "Mistrzu", grał z nim w kosza i nosił plecak Witka na jednym ramieniu. Był ostoją dobroci, wyrozumiałości, etyki, subtelności i dobrze pojmowanej męskiej siły.
I to zobaczyłam w Niedźwiedziu. Powiedziałam onegdaj Witkowi, że w Niedźwiedziu widzę Jego Tatę. Jakże Tatę obraziłam. Może to był tylko odblask, pobłysk, młodopolskie olśnienie. Może chciałam Go w Niedźwiedziu zobaczyć. A może przez milisekundę w nim był?
Był, ale już go nie ma.
Został tchórz i mistrz wyparcia.
A może biedny, smutny, wystraszony człowiek.
Cóż, wycofanie to sposób na unikanie bólu.
Nie tylko miłość bierze się z serca. Ból też.

Za smutno się zrobiło. Wit występuje w Radiu Q jako współprowadzący bardzo dobrze pomyślaną audycję psychologiczną "Godzina z głowy". Duma mnie rozbiera. Wczoraj bardzo uważnie wysłuchałam tej o miłości i zakochaniu. I wypisałam sobie garść mądrych zdań Witka.
Na początku od prowadzącego padło pytanie, czym jest stan zakochania. Mnie kojarzy się tylko z ciągiem reakcji chemicznych i podobnie odpowiedział Wit. Gwałtowny wyrzut serotoniny, oksytocyny i dopaminy to przecież prawie stan psychotyczny. Dlatego Walenty patronuje zarówno zakochanym, jak i wariatom.
Potem Wit podkreślił, że "mężczyźni szybciej zakochują się, kiedy odczuwają pewien poziom stresu". Aha. Czyli podczas wizyty lekarskiej, kiedy Niedźwiedź badał moje biodro, był zestresowany? A może to z powodu zbliżającego się egzaminu specjalizacyjnego? Kto to wie. W każdym razie wychodzi na to, że jednak kortyzol mi nie sprzyja. Ani u mnie, ani u innych.
"Romantyzm ma datę przydatności do dwóch lat" - Wit, sprostowanie: bywają przypadki, że do dwóch miesięcy się nie można w teatralnej pozie utrzymać.
"Odkrywam siebie dzięki zakochaniu" - a tak. Mimo bólu pleców, lepiłam pierogi. Gotowałam zupy. Odbierałam przesyłki z paczkomatów. Pocieszałam, próbowałam znajdywać rozwiązania. Wspierałam. Kibicowałam. Słuchałam, co Niedźwiedź mówił o świecie lekarskim i próbowałam zrozumieć system. Ja - największa na świecie przeciwniczka korporacyjnego ładu i instytucjonalnych wytycznych. Próbowałam.
A teraz najciekawsze: "te same emocje, które się pojawiają w stanie zakochania, uaktywniają się też w sytuacji załamania miłości".
To dlatego mówi się, że od miłości do nienawiści jeden krok.





Złoto
Dziś niedziela, dzień odpoczywania. Spędziłam go w większości w placówce świątecznej pomocy lekarskiej. Uznałam, że skoro ta sama bakteria wysiała się po raz kolejny, kolejne wyniki badań krwi są dramatyczne, to nie ma co czekać na uciążliwą Koszykową. Idę do lekarza. Może jak naród dziś zapije, to nie będzie kolejek.
Jestem niezmiennie żałośnie naiwna.

Wcześniej od rana tajemnicza wymiana smsów z Niedźwiedziem. Zaczyna śpiący książę o 11:
- Hej.
Moja współlokatorka ze studiów odpowiadała na to: "kup se klej i se mordę sklej". Ale Niedźwiedź o tym nie wie. Odpowiadam więc:
- Cześć, jak się czujesz?
Niedźwiedź odpowiada:
- Żyje. Co robisz? <pisownia oryginalna>
- Szykuję się do świątecznej pomocy lekarskiej po ciprofloksacynę. A Ty, co robisz?
- Naprawiam komputer, bo mi wczoraj padł. Mam wypisać receptę?
<no nie, może lepiej nie, bo ją w domu zgubisz>
- Nie, dziękuję. nie zawracam Ci niepotrzebnie głowy. Niech się szybko naprawi.
- Sam się nie naprawi.
Mhm.
- Tak, racja, zatem niech Ci naprawa idzie szybko.
- Ok.
Odpisał mi pan doktor, a ja popatrzyłam na ekran i poszłam wybierać dresy.
Za chwilę widzę na wyświetlaczu ostrzejsze pytanie:
- Chcesz receptę?
Odpowiadam, zgodnie z prawdą:
- NIe mam nowego Pharmindeksu, nie wiem, jaka dawka.
- Ja też nie mam, ale bym dał 2x500.

Ach, jesteś lekarzem (nawet jeśli "tylko" ortopedą i nie masz Pharmindeksu?! Ach, racja, przecież jeszcze z infekcją operujesz, to czemu ja się dziwię? Przypominam, że u mnie niebezpieczeństwo związane z włączeniem tego antybiotyku jest potrójne. Nie wiem, jak długo należy go stosować. Jaką dawkę dla mnie należy ustalić. Czy wolno stosować NLPZy równolegle? Z której grupy? Gdyby nie Afgańska, nie wiedziałabym nic o konieczności zakwaszenia moczu. A Ty, poczytałeś trochę o tym?
 Ponieważ już wcześniej rozmawialiśmy o tym i prosiłam go o sprawdzenie, jak się dawkuje ten lek, znów poczułam się zawiedziona, że tak lekko podchodzi do możliwości zerwania ścięgna Achillesa i mojego wejścia w stan drgawkowy.
- Nikt do tego nie podchodzi jak ty, lekarze mają wyjebane.
- Liczyłam na to, że chociaż ty nie masz na mnie wyjebane. Bardzo żałuję, że nie skończyłam farmacji.
- Ok, jak uważasz.
Wysyłam mu zrzut ekranu ze strony internetowej z profesjonalnym opisem leku i ostrzeżeniami w przypadku reumatyków. Ale zaznaczam, że nadal nic nie uważam.
- Ok, to rozmawiaj z mądrzejszymi.
Wściekam się w myślach: "to nie będzie takie trudne". 
 
Mróz i słońce. Niedzielne przedpołudnie. Anka takie pogody kochała.
W Szpitalu Grochowskim przede mną siedemnaście osób. Na podstawie wysłuchania ich odgłosów paszczowych, uznałam, że jeden miał klasyczną grypę, drugi powikłane zapalenie oskrzeli, a trzeci zapalenie krtani. Reszta przyszła z powodu: nocnego bólu pięty, swędzenia nadgarstka, bólu żołądka po konsumpcji bigosu, w ich mniemaniu wysokiego ciśnienia (105/73), reszta - z nudów i samotności.
Przez ponad dwie godziny stałam przed przychodnią na mrozie, żeby nie oddychać tym samym powietrzem, co suweren z infekcjami. Jak to dobrze, że miałam ciepłe buty. Niedźwiedź mieszka 200 metrów od Szpitala Grochowskiego. W Biedronce dzień wcześniej wypatrzyłam jeszcze jedną teczkę na dokumenty, tym razem przezroczystą, umożliwiającą podejrzenie, co jest w środku. Kupiłam. No dobra, już nie będę taka, niech chociaż przyjdzie tu pod szpital. Dam mu prezent na Trzech Króli.
Dzwonię. Raz. Drugi. Trzeci.
Cisza.
Czwarty.
Nadal nie odbiera.
Czekam ustawowe pięć minut.
Nic.
Piszę sms:
- Jestem w szpitalu, przede mną jakieś czternaście osób. Mam dla Ciebie jeszcze jedną teczkę na dokumenty, żebyś widział, co jest w środku. Chciałam Ci ją dać. Po wyjściu z Grochowskiego. Po prostu. Ale rozumiem, jeśli nie chcesz się ze mną widzieć.
Jest prawie 13. Nie odpisuje ani nie oddzwania.
Stoję na mrozie, żeby nie złapać grypy.






Przed 15 wreszcie wchodzę. Pan doktor włosy mył jakieś dwa tygodnie temu, wygląda jak splątany Belmondo w stroju ratownika medycznego i ignoruje wyciągniętą w jego kierunku moją rękę, kiedy wchodzę do gabinetu i się przedstawiam.
Pokazuję mu wyniki badań, mówię o operacji biodra i powikłanej ekstrakcji, na ekranie smartfonu wyświetlam wyniki badań krwi. pan doktor patrzy na mnie:
- Pani wie, że gdyby z tą bakterią teraz panią pokroili, to by pani nogi wyciągnęła?
- Wiem.
- No, to spuszczam na panią bombę. trzeba to wytłuc. To ciężki antybiotyk. Niech się pani trzyma.
Widać mam szczęście do pocieszaczy tego dnia.
- Na ile dni? - pytam, maskując strach
- Na dziesięć. Nie pierdolę się.
Niedźwiedź mówił o 7 dniach.
- Czy można stosować jednocześnie Diclo Duo?
- Jeśli chce pani mieć dziury w żołądku, to proszę bardzo.
- Ale ja nie mogę chodzić z bólu.
- Te dziesięć dni pani wytrzyma. Pić dużo.
Nie, nie wytrzymam. Bo bez tego leku użytego rano nie mogę dojść do kuchni. Używam więc jeszcze, leżąc w łóżku.
- Czy jeszcze jakieś wskazania?
- Coś osłonowego pani weźmie, bo po tym to i wymioty, i drgawki, wszystko będzie.

Patrzę na jego tłustawe kosmyki, ale nie mam żalu.
Wypisał mi receptę.
Na pożegnanie patrzy mi w oczy:
- Ale to musi panią zapierdalać przy tym zzsk. Widziałem, jak jeden pacjent chciał się rzucić z dachu szpitala, tak go bolało.
Na pożegnanie podaje mi rękę.

Złoto

Od Szpitala Grochowskiego uprawiam z pomocą kul idzenie i szłość po oblodzonym chodniku. Kule się ślizgają, ale nowe buty na szczęście nie. Rośnie mróz. Zimno mi ze zmęczenia i długotrwałego stania. Już nie piszę do Niedźwiedzia. Tramwajem dojeżdżam do apteki na Aleję Waszyngtona, jedyną na Pradze Południe całodobową aptekę. Najbliższe cipro mam wziąć o 20. Jest 16.
Wchodzę. Znam tę aptekę. Kupowałam tam krople, jak wyszłam ze szpitala po oślepnięciu. Encorton. I inne świństwa.
W aptece przede mną liczę po kolei. Po czapce i po łysinie. Czterdzieści dwie osoby przede mną.
Pani w jasnym futerku do pani magister przy oknie:
- No wie pani, tak mu czuć z ust, ale zęby ma zdrowe, to chyba ten Halitomin, nie?
Pani emerytka w śliwkowym kapeluszu przy drugim okienku:
- Na świądy coś, bo spać nie mogę.
Byczek w poplamionych spodniach Everlastu:
- I wazelyne.
Pani obok mnie do córki w wieku wczesnostudenckim:
- Tatusiowi coś jeszcze na suche pięty, bo mnie drapie.

Opieram zmarznięte ręce na czerwonych kulach. I czuję, jak mi napływają do oczu łzy. Nie wystoję. nie dam rady. Byłam taka dzielna tam, w przychodni. Wystałam trochę na mrozie, a trochę w przedsionku. Jak przyśnił mi się w nocy Tata, że przyszedł do mnie po operacji, to nie płakałam. Po hecach niedźwiedzich dziś też nie płakałam. Ale na recepcie mam straszny antybiotyk, do tego Mydocalm, musze kupić osłonę na żołądek i witaminę c 1500, której o istnienie nie podejrzewałam. przede mną naród w liczbie ponad czterdzieści sztuk, który cierpi dantejskie męki z powodu suchości pochwy i zrogowaciałcyh pięt, okresowo z powodu lotnych związków siarki w ustach. I wobec tego kapituluję. Nie wystoję. Nie dam rady.
Patrzy na mnie jakiś pan, którego twarzy wyraźnie nie widzę, bo mam już łzy w oczach. Prostuje się i ogłasza na całą aptekę:
- Proszę państwa, tę panią przepuścimy, bo jest o kulach.

Mrugam, na kurtkę spadają mi łzy. Ludzki wąż zafalował i toruje mi drogę do okienka. Mrugam znów. Ludzie mnie przepuszczają. Nie wierzę. To Cud.
Patrzę na pana wdzięczna, każdej po kolei w kolejce osobie dziękuję. Mówię, że to jak spóźniony prezent pod choinkę. Znacznie bardziej praktyczny niż mikrowieża.
Siwa pani magister mnie pamięta. To kolejny Cud.
- Pani widzi - i uśmiecha się.
- Ale czegoś takiego jeszcze nie widziałam - odpowiadam, ale broda mi drży ze wzruszenia.
Pani magister przynosi baterię leków i patrzy smutno na beznadziejne estetycznie opakowania cipro i mydocalmu. Ochoczo płacę za leki. Pan, który dokonał cudu podchodzi do mnie:
- Daleko pani mieszka?
- Na Brazylijskiej, niedaleko, bardzo dziękuję, teraz już dam radę, to dla mnie wiele znaczy.
- Ja panią zawiozę, mieszkam za kładką na Saskiej.
Nie, to niemożliwe, nawet scenarzysta "Notting Hill" by tego nie wymyślił. Słyszę w głowie głos Bogny: "Pani Kasiu, proszę sobie pozwolić pomóc". Znów mam łzy w oczach i odpowiadam:
- Dobrze, bardzo dziękuję, chętnie się z panem zabiorę.

Żeby ludzie nie widzieli, jak wyglądam rozsypana w drobny mak, wychodzę przed aptekę na mróz. Czekam na pana cudotwórcę i przyglądam się, czy omamy nie wystąpiły, przed przyjęciem leku.
Nie.
Pan wychodzi z apteki.
Podaję mu rękę:
- Jestem Kasia. i jestem panu niewymownie wdzięczna. Jak ma pan na imię?
- Ja jestem Wiesław.
- A co sprawiło, że pan postanowił mi pomóc?
- Bo ja jestem katolik, proszę pani.

Omasz. Teraz ostrożnie, Kasiu. Pan Wiesław otwiera mi drzwi do auta:
- Niech się pani nie zapina pasem, bo zepsuty. Będę jechał wolno. Jestem katolik, w Boga jeszcze wierzę, ale w kościół już nie.
- Dlaczego? Bo kościół tworzą ludzie?
- Bo kościół się z partią układa.
Gdzie mój dyktafon?!!!!!!!!!
- Proszę pani, ja jestem absolwent WATu. Podporucznik. Odsłużyłem, co swoje. Mam drugą grupę inwalidzką.
- Ja też, chociaż tyle, co pan, nie odsłużyłam. I nie skończyłam WATu.
- A wygląda pani jak duże dziecko. Buzia taka jak piąstka. A jak mnie z pracy wylali, to zatrudniłem się po dwóch zawałach w milicji. Papierki tylko wypełniałem. Muchy nie zabiłem w życiu. Ale PiS mi emeryturę zabrał. Teraz muszę pracować, żeby nie zdechnąć z głodu. Telewizję na Woronicza rozkręcałem, komunę przeżyłem bez hańby. A teraz prostactwo rewolucję zrobiło. Pani wie, jak to było podczas rewolucji październikowej? Prostactwo z zawiści elitę w pień wycięło. To samo robią teraz. Ten kraj zmierza w otchłań. I dlatego trzeba być dla siebie nawzajem dobrym.
Na Niekłańskiej zastanawiam się, jak wyciągnąć telefon i go nagrać na potrzeby zajęć u Grynberga. Czyta w moich myślach:
- A pani to Żydówka?
Jestem więcej niż zaskoczona, mimo że spod czapki z dwoma pomponami wystaje mi blond kosmyk:
- Nie, ale czuję się Żydówką.
- Ja na Polin dużo pieniędzy wpłaciłem. Na Brazylijskiej pani mieszka? Tam bloki z 68 roku. To jest nasza narodowa hańba, że myśmy Żydom tyle krzywdy zrobili. Wie pani, co było na Brazylijskiej przed 68? Pole kukurydzy.

Pod blokiem mówi do mnie po niemiecku. Odpowiadam szybko, zaskoczona, że tyle słów pamiętam. Wymieniam się z nim numerami telefonów i proszę, żeby mi kiedyś opowiedział o swoim życiu. Mówi, że on niedługo też pójdzie do szpitala. Życzy mi dużo zdrowia i ja mu też. Ma na nazwisko tak jak ja. Nie ma na świecie przypadków.   
A Dobro jest tak samo banalne jak zło.

Pochmiel
Paczka dotarła do Ani. Chyba najbardziej ucieszyła się z karmelowych figurek Goplany. Wrzuciła ich zdjęcie na mój wall na Facebooku. Henry jest coraz piękniejszy. Zajmuje się pracami w ogrodzie, gotowaniem, segregowaniem zakupów i kolarstwem wyczynowym po kuchni. 
W dniu największej ciemni oprócz Jowo napisała do mnie Natalia i przysłała zdjęcie Zojki. To dziecko jest bliskie zgrzeszenia pięknem. Niech Ci świat sprzyja, Zojko wyczekana.

Przed chwilą połknęłam ciprofloksacynę. Na ulotce przeczytałam, że nie należy jej stosować u osób z depresją. Udaję, że to nie ulotka od mojego leku. Kiedy popiłam lek obficie, słyszę sms. Niedźwiedź:
- I co dostałaś?
Nie, nie będę rzetelna.
- Szału - odpisuję.
Bo do szaleństwa doprowadzić mnie nie umiał.
Niedźwiedź dalej:
- Dlaczego
Brak znaków przestankowych jest wskazujący. A w następnej wiadomości, bez czekania na moją odpowiedź:
- Straciłem dane firmowe, nie mogę odzyskać :(

Na języku czuję gorzki posmak szerokopasmowego antybiotyku. Chemioterapeutyk z grupy chinolonów II generacji, wykazujący swoje działanie poprzez zaburzanie replikacji DNA bakterii w wyniku zahamowania syntezy DNA. Jest najsilniej działającym lekiem wśród fluorochinolonów. Myślę przez chwilę, zanim antybiotyk zacznie działać i piszę:

- Bo było mi przykro, że byłam 200 metrów od Ciebie, a Ty nie odbierałeś ode mnie telefonów. Przykro mi, że nie znam się na odzyskiwaniu danych. Znam się tylko na przetrwaniu.

Być może to ostatnie zdanie napisałam trochę na wyrost. Chciałam dopisać coś o złamanym sercu, ale nie widzę w nim torakochirurga. Chronię się przed tym, żeby nie przestawać widzieć w nim człowieka. Biednego, samotnego, wychowanego bez taty, jak ja.

W połowie tygodnia ciemności kryły ziemię. W orszaku końca tygodnia rozsypało się wokół mnie trochę cudów. Więc to nie ja się znam na przetrwaniu, tylko ono na mnie.

Zjem ten antybiotyk. Popiję witaminą. Wytrzymam do operacji. Jestem z Bałut. Nie dam się tak łatwo. Jak mi będzie źle, będę śpiewać, jak uczyła Babcia. Nie pozwolę, żeby kawałek mojego serca odumarł na zawsze. Będzie mi potrzebny po operacji.
Jak się ściemni, przypomnę sobie o tutorialach, na których gotowa jest bazować Afgańska, żeby mnie własnoręcznie zoperować. I o tym, że Jowo czyta swoim dzieciom na dobranoc, całuje je w czoła przed snem i szykuje córkę na narty wcześnie rano. O tym, że Toot w aplikacji Taxify zamiast gotówką, płaci paczkami papierosów kierowcom. Że Kropka potrafi przez pół godziny szczekać na moją mamę, żeby wyegzekwować od niej suszoną kaczkę. Że pod Szpitalem Grochowskim grzebał dzisiaj z zapamiętaniem piękny, dorodny kruk o błyszczących skrzydłach. Że pan Wiesław wie, kto to Grynberg.

I nie będę, nie, nie będę myśleć o tym, że planowo ma mnie operować chirurg z narkolepsją.


Pukam do drzwi kamienia.
-to ja wpuść mnie.

-nie mam drzwi- mówi kamień.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz