wtorek, 1 stycznia 2019

Ja wcale nie żartuję

Nie ma już nic.
Dzisiaj przez cały dzień żyję z tym przekonaniem.

Nie mam już na nic siły. Ledwo chodzę po mieszkaniu. Ból jest nie do zniesienia.
Nie mogę ćwiczyć, nie mogę wysiedzieć przy biurku. Kiedy piszę w pozycji półleżącej, prawie natychmiast zasypiam, a potem budzą mnie raptowne skurcze mięśni, wzmagające ból.
Nie wiem, co robić.
Telefon zaufania nie odbiera.
Zadzwoniłam do Iwony, ale spuściła mi manto.
Że ma do mnie pretensje, bo nie chcę być blisko niej. Że to moja wina, że jestem w takim stanie, bo to mój wybór.
Że jestem blisko tylko wtedy, kiedy mi to pasuje.
Że jestem egoistką, jeśli myślę o samobójstwie, bo świat mnie potrzebuje.

Jezu, jakie to głupie. Świat istniał beze mnie i istnieć będzie. Jaki to ma sens? Nie mam w nikim oparcia. Jaki ze mnie dla świata pożytek? Nie robię niczego nadzwyczajnego, a moje ciało działa coraz gorzej.
Odwiedzają mnie tylko Kamila z Maćkiem - raz na kilka dni przywożą mi jedzenie. Pyszne, ale nie mam siły jeść.

Zważmy, jaka przede mną perspektywa.
Jeśli w ogóle doczołgam się do operacji, natychmiast po niej wejdę w rzut. Nie dołączę do grona zadowolonych emerytek, które po trzech miesiącach po operacji planują balety w Ciechocinku. Rzut mnie zniszczy i rozłoży. Ból rzutu tylko pozornie jest niczym w porównaniu z przecięciem piłą kości. Ból rzutu jest sto razy gorszy. Nie mam już siły tego znosić.
Z każdym dniem jest ze mną coraz gorzej. A co, jeśli wypełnię tę pieprzoną przedoperacyjną obiegówkę, a wyniki będą wskazywały rzut? I znów przełożą mi operację? Włączą encorton? Albo inne świństwo? Podziurawią mi znowu kości jak sito? Czy ja się na to godzę? Nie. Nie godzę się. Mam prawo to zakończyć.

Dzisiaj dotarło do mnie, że mam złamane serce. Pokochałam tego człowieka. Uwierzyłam w jego obietnice. Zaufałam, że jest taki, jak mówi.
Po sylwestrowym dyżurze napisał do mnie po 11, że jedzie do domu. Gdzieś po cichu miałam nadzieję, że przyjedzie się ze mną zobaczyć i złoży mi życzenia noworoczne. Bo moje w smsie zignorował.
Poprzedniego dnia podczas dyżuru zapytałam go, czy szpital w Otwocku honoruje oświadczenie woli o niepodejmowaniu reanimacji. DNR. Chciałam wiedzieć. Bo to rozważam. Ileż można. Gdyby moje serce zdecydowało się zatrzymać - ile problemów by to w moim życiu rozwiązało. Już bym nie musiała walczyć, pałować się z niczym, męczyć się ze świadomością, że na moją chorobę nie ma lekarstwa i nie będzie. Już nikt by uporczywie nie walczył o ruchomość moich stawów. Nade wszystko - ja bym nie musiała. Koniec uporczywości. Koniec Bólu. Koniec poszukiwań. Upokorzeń. Schodów. Braku barierek. Wyzwisk od kalek. Kolejek do specjalisty. Pękniętych żył. Zapaleń błony naczyniowej. Wolność. Więc DNR jest jak wyzwolenie.

Taki to zapis korespondencji z dzisiaj.

- Wracam do domu.
- Cieszę się, mam nadzieję, że dyżur był znośny. Odpoczywaj.
- Miałem zgon.
- To straszne. To ta starsza pacjentka, której nazwiska nie mogłeś sobie przypomnieć?
- Tak, ale inna.
<i tu wchodzi już Monty Python cały na biało>
- Przykro mi. To musi być bardzo trudne przeżycie.
(Składnia sztywna jak rozmowa z Iwonką)
- Nie gorsze niż DNR bliskiej osoby.
(no, doprawdy)
- Wybacz, ale od kilku tygodni nie dajesz mi odczuć, że jestem Ci bliska. Porzuciłeś mnie. Dlatego nie widzę sensu walki o cokolwiek. Wiedziałam, że zaufanie komuś wiąże się ryzykiem. Ale nie wiedziałam, że tak szybko i skutecznie złamiesz mi serce.
- Mylisz się. Myślałem że ustaliliśmy co i jak będzie. Ale DNR... tego nie ogarnę
(well, panie śpiący królewiczu, teraz zależy, co masz na myśli w kwestii ustaleń)
- Ustaliliśmy. A potem się z tego wycofałeś. Postawiłam na Ciebie wszystko, co jeszcze w sobie ocaliłam. I wszystko wyrzuciłeś do kosza na moich oczach.
- Nic takiego nie zrobiłem, niczego nie wyrzuciłem, ustaliliśmy przed dyżurem. Ja nie rozumiem DNR i się z tym nie zgadzam.
(no kurwa, przed dyżurem przyznał, że nie spędza ze mną czasu i nie leczy infekcji. Przyznał to, ale nie odpowiedział mi na pytanie, dlaczego to robi. Nie wytrzymuję tego odbijania piłeczki, upartego słowa przeciwko słowu, dziecięcych fochów i żenady rozmowy przez sms)
- Wypierasz to, dlaczego się na to decyduję. Stchórzyłeś, nie masz nawet odwagi ze mną o tym porozmawiać i spojrzeć mi w oczy. Uciekasz w sen i chorobę. Bądź dorosłym mężczyzną, a nie skrzywdzonym chłopczykiem. Za kogoś, o kim mówi się, że się go kocha, bierze się odpowiedzialność. Wykopałeś mnie na środku pustej drogi z wycieczki, wkręciłeś mi, że będzie pięknie. A ja byłam na tyle głupia, że Ci uwierzyłam.
- Nie stchórzyłem. Nic nie rozumiesz.
- To mi wytłumacz. Dlaczego nawet nie próbujesz mnie przekonać, że jest inaczej? Dlaczego zachowujesz się tak, jakbym Ci się nagle znudziła? Jakbyś postanowił się wycofać, ale Ci głupio, bo jestem chora, więc po centymetrze odcinasz kontakt? Dlaczego mi to wszystko robisz? A może postanowiłeś wrócić do jakiejś kobiety? Ja to zrozumiem, tylko nie kręć, proszę. Twierdzisz, że jestem w błędzie, ale nie robisz nic, żeby mnie z błędu wyprowadzić. Żeby udowodnić, że jest inaczej. Tylko zaprzeczasz. Dlaczego zdecydowałeś zrobić mi krzywdę?
- Myślałem, że ustaliliśmy pewne sprawy, jakiś plan ale nie :( <pisownia oryginalna> Dojechałaś mnie tym DNR, nie wiem, jak się zachować, to jest wbrew mnie, całkowicie! Kobieta? Nie żartuj, proszę. Teraz to Ty mi robisz krzywdę, na mojej psychice lekarza. Muszę parę spraw przemyśleć.
- Postanowiłeś wycofać się w takim momencie, że nie widzę sensu o nic walczyć. Ani dla kogo. W ogóle mnie nie widzisz. Skupiasz się tylko na swojej krzywdzie. Tylko Ty jesteś najbiedniejszy i Twoja psychika lekarza. Skupiasz się tylko na czubku swojego zawodowego nosa. Związek ani relacja na tym nie polegają. Nie wspierasz mnie, zostawiłeś mnie zupełnie samą, a jak pytam Cię o plan leczenia, każesz mi dzwonić do Afgańskiej Siostry. To jak splunięcie w twarz. Myśl sobie, myśl, i prześpij resztę życia. Masz prawo zrezygnować z własnego szczęścia, ale nie rozumiem, jak mogłeś mi tyle naobiecywać, pomachać mi przed nosem wizją lepszego życia, a potem to zabrać.
<teraz najlepsze>
- Też mnie w ogóle nie widzisz, nic a nic. Dobrze, prześpię życie.
<resztki sarkazmu, które jeszcze się we mnie tlą - a może to już cynizm, Toot by orzekła - każą mi napisać, że trudno stu dwudziestu kilogramów nie widzieć; po drugie: jasne, uprasuj sobie jeszcze uszy, na złość mamie; tego już było dla mnie za wiele>
- I do tego jesteś kłamcą. Jak się kogoś kocha, to się o niego zabiega i troszczy. Niejednokrotnie udowodniłam, że mi na Tobie zależy. Ty się postanowiłeś wycofać. Dałam Ci też odczuć, że szanuję i rozumiem tryb Twojej pracy. Ale nawet na Twoim zdrowiu zależy mi bardziej niż Tobie. Rzetelny lekarz tak nie postępuje. A nim się mienisz podobno.
Tak bardzo chciałam Cię wspierać i motywować, bo widzę, jak system Cię wypala. A jaki masz w sobie potencjał. Najwyraźniej miałam o sobie zbyt wysokie mniemanie i za szybko uwierzyłam w to, że jestem dla Ciebie na tyle ważna, że pójdziemy razem. Ale postanowiłeś usiąść i rozłożyć ręce. A potem ogłosić, że jesteś ofiarą. Ja też tego nie ogarniam.
- Kłamca, zły lekarz, ofiara. Rozumiem.
<nie dodałam, że jeszcze do tego frajer>
- To udowodnij, że jest inaczej. Bo przez ostatnie tygodnie pracowałeś na taki wizerunek. Wyprowadź mnie z błędu. Jak mam Cię wyraźnie widzieć, jak nie chcesz ze mną przebywać? Jak mam Ci wierzyć w Twoje deklaracje miłości, jak wybór pomiędzy łóżkiem a mną jest dla Ciebie oczywisty? Jak mam wierzyć w Twoją rzetelność, jak rezygnujesz z leczenia i chory operujesz?

Cisza. Już na to nie odpisał. Pewnie śpi. 

Potem wieczorna rozmowa z Iwonką. O tym, że jednak jestem beznadziejna. To była ostatnia rzecz, którą potrzebowałam usłyszeć.

Podobno w kryzysie nie można podejmować żadnych decyzji. Zobaczę, jak świat będzie wyglądał rano. Ale gdybym miała podejmować decyzję teraz, poprosiłabym o wypisanie z kolejki do operacji. Oszczędzę śpiącemu królewiczowi traumy, sobie strachu i Bólu, Kamili i Maćkowi jeżdżenia z jedzeniem i praniem do Otwocka. Podatnikom wydatku.

Oszczędzę sobie męki.

6 komentarzy:

  1. Kasiu; dzielna, wytrzymała, przeorana Kasiu!
    Jeżeli w czymkoliwek Ci to pomoże, to wiedz, że jest ktoś, kto o Tobie cały czas myśli ciepło i trzyma kciuki do zbielałych kostek! Nie modlę się bo nie wierzę, że to cos więcej niż strata czasu, ale wirzę za to, że wirtualnie jakąś dobrą energie Ci moge przekazać - i czynię to cały czas.
    Wiem, że głupio zabrzmi teraz jak powiem: nie poddawaj się. Ale to właśnie chce powiedzieć, wykrzyczeć właśnie teraz!
    Jak będziesz miała ochotę porozmawiać spokojnie, napisz proszę: jwojsa80@gmail.com
    Ściskam cipelutko,
    A.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet nie wiesz, jak jestem Ci wdzięczna za to, co napisałaś. To wreszcie coś innego niż kop w twarz. Wczoraj jeszcze od Iwonki usłyszałam, że życie jest piękne, a ja tego nie widzę i jestem niewdzięczna. To już było ponad moje siły. Stoję w kolejce na koszykowej od 8.40. ta kolejka się nie zmniejsza. Życzę każdemu z osobna posłowi każdej partii, żeby przeżyli choć tydzień w takich kolejkach. Wśród zapachu narodowego potu, zjełczałej skóry, trwałej ondulacji, amolu, amoku, sklerozy, dźwięku nadmiernie pogłośnionyh telefonów z disco polo w dzwonkach i chrzęstem cukierków lodowych.
    Wzięłam potrójną dawkę leków, żeby tu dotrzeć. Jeśli po powrocie do domu nie padnę na twarz, to napiszę. Po stokroć dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytam Cię Kasiu od dawna, czytam i czasem się uśmiechnę, czasem łzy wycieram... Ale nigdy jakoś nie miałam odwagi skomentować. Kasiu, jesteś tak wspaniałą, wrażliwą osobą! Trzymaj się cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, kim jesteś, ale i Tobie dziękuję. Obawiam się, że wspaniałości mam w sobie dokładnie tyle samo, co wszyscy, ale jakże miło być tak postrzeganą! Jeszcze działam, chodzę, choć mam wrażenie, że przygodni inżynierowie pociągają za sznurki. Dziękuję za Twój czas, dziękuję. Za dobre słowo, potrzebne mi teraz szalenie. Zrobię, co będę mogła, żeby donosić o rzeczach dobrych. Żeby nie smucić. Z ukłonem styczniowym, K.

      Usuń
  4. Nie przedstawiłam się, jestem Inga. Czytam Cię Kasiu już od kilku miesięcy, zawsze czekam na dobre wieści :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ingo, piękne masz imię. I dziękuję, że czytasz. Przepraszam, że komentarz odnajduję dopiero teraz. Jak widać, czas jest dla mnie bardzo względną kategorią.
      Ukłony wiosenne!

      Usuń