piątek, 12 października 2018

Jesień na Miączyńskiej

"Ale wie pani, mnie to nawet jakoś specjalnie nie boli. Ręce mi tylko puchną, ale to od zawsze. Idzie przywyknąć. Przychodzę tu, kiedy tylko mogę, bo ci ludzie. Takie ciepło od nich idzie. No to przychodzę, bo co będę w domu siedzieć. A w przychodni to zawsze można posłuchać, jak inne ludzie żyją. I siadam nieraz tam na trzecim piętrze, bo tyle tych młodych chodzi. A jakie choroby mają, pani. Człowiek by nie podejrzewał. Nieraz to do człowieka niepodobne. Podniesie mi pani ten pieniążek? O, panią też boli? Nie może być. Dziękuję. Chuchnąć trzeba na szczęście. I ja do tych lekarzy ciągle chodzę. Jak w instytucie mnie nie chcą, to do poradni pójdę z bólem w klatce. I oni wtedy się boją. Bo taki lekarz to popatrzy, wysłucha. A jak mnie zbywa, to ja mu grożę. Że naskarżę. A pani jak ma? Ale to trzeba, trzeba tam na nich wymuszać. Oni się mają opiekować. No co pani? Co mnie obchodzą inni? Mną niech się zajmie! Siedzi tylko, papiery wypełnia, co on ma do roboty? O, a co pani takich broni? Mało to się pani w życiu naczekała w kolejkach? Oni z pani pieniędzy tu są. Dla pani. Samochodami jeżdżą. Idzie pani już? Pani patrzy, znowu upadł".


Badania krwi, punkt pobrań, bliskie spotkania z suwerenem, odcinek 2615.



Niniejszym oficjalnie w Światowy Dzień Reumatyzmu ponownie wywaliło mnie z programu - ustawowe 18 miesięcy dobrostanu wystarczy ustawodawcy, żeby zostawić mnie bez ochrony. W tym roku jednak jest inaczej. Psychicznie czuję się lepiej. Jestem silniejsza. Ponieważ Doktor Majkel wiecznie wrzeszczy, że jeszcze pięć kilo w dół, zaczęłam ćwiczyć cardio. Ja. Cardio. Co to w ubiegłym roku o tej porze wybierałam na wyprzedaży botki wsuwane, bo nie mogłam zasunąć suwaka w butach. Na jodze Natasza mówi, że mam aurę zdrowego człowieka, tylko jeszcze trochę za dużo we mnie smutku. A ja nawet wiem, skąd ten smutek. Ponieważ u autoimmunologicznych wszystko jest odwrotnie, nadmiar zaopiekowania, uwagi i serdeczności ze strony Doktora Niedźwiedzia powoduje u mnie wyrzuty sumienia, wysypki kontaktowe, wścieki lewego stawu krzyżowo-biodrowego i inne fizjologiczne bezeceństwa. Wiem, bez sensu.




Wyniki badań krwi są jednak modelowe, tylko OB nieznacznie daje znać, że ma ochotę na harce. Udaję więc, że to nie moje OB. Kropka ma patent na takie wydarzenia w żyiu. Kiedy na kanapie z koców i poduszek zrobi sobie jurtę mongolską i doprowadzi posłanie do stanu opłakanego, zawsze zwracam jej uwagę. To znaczy mówię: "a kto tu zrobił rozpierduchę?" Mówię głosem karcącym, twardym, na który Kropka najpierw reaguje smutkiem w psich oczach, po czym czymś na kształt focha, a na koniec zaczyna biegać po pokoju i szukać winowajcy. Jest tak zaangażowana w poszukiwania, że natychmiast przechodzi mi złość. Może Eugenia się nie wścieknie? Może mogę liczyć na jej łaskawość?

W oczekiwaniu na wyniki morfologii poperegrynowałam śladami wspomnień na ulicę Miączyńską. Modrzew, przy którym lubiłam się zatrzymywać - niezmiennie piękny. Tylko kolory zmienił. W porównaniu z ubiegłym rokiem sześć razy szybciej pokonuję odległość pomiędzy Instytutem a sklepem spożywczym, w którym mroczny Doktor przyłapał mnie na próbie pożarcia tabliczki czekolady. Po czym sam mnie kawałkiem poczęstował. Pan doktor w Instytucie już nie pracuje, a ja nadal przyjeżdżam na kroplówki.



Doktor Niedźwiedź wysłał mi dzisiaj chyba milion wiadomości z pytaniem, czy wyniki już przyszły. A one szły sześć godzin. Chce wiedzieć, jakie ma instytut wytyczne co do operacji, czy są specyficzne wskazania, czy skierowanie na densytometrię wystawią, jak skoordynować pracę instytutu z działaniami szpitala w Otwocku. A Instytut ma na wszystko wyspane. "Pani Kasiu, my się na endoprotezoplastyce nie znamy". "Densytometria? My skierowania nie wystawiamy". No, może pani wytrzyma bez biologii do marca, ale jeszcze się to nikomu nie udało. Powodzenia" - powiedziane z przekąsem. No i dobrze. Coś mi mówi, że gorzej niż w ubiegłym roku już nie będzie.
Pytam panią doktor, czy naprawdę muszę schudnąć jeszcze 5 kilo i jak, do kurwy, mam to zrobić.
Pani doktor odpowiada: "nie, no bez przesady, pięć to nie, ale tak około trzech może pani zrzucić, to wskazane". Nie no, dzięki, naprawdę, to miażdżąca różnica.

Przekablowałam wszystko Doktorowi Niedźwiedziowi. Bo wydzwaniał jak szalony. Że to chyba poważne, bo oni ciągle o tym chudnięciu, a przecież jak ważę 57 kilogramów, a mierzę 160 centymetrów, to trudno mówić, że to otyłość, że proteinogram w porządku, ale jak teraz znowu zasunę dietę wege, to może być różnie, tym bardziej, że zima, a suplementacja nie działa, że Iwonka pokazała mi ćwiczenia kardio i prawie od nich wyplułam płuca, ale to chyba jednak od tego, że zamówiła kocyk na drutach dla dziecka w kolorze jajecznicy (serio? żółty i czerwony wzmagają apetyt; i agresję; ale - wedle życzenia), że płytki krwi wreszcie w normie, a nie wielkie jak talerze, że park w Instytucie piękny, jesienny, tylko dawno liści nie grabili, a tak w ogóle to już sama nie wiem, co z tym chudnięciem i...

(tu wzięłam oddech, bo musiałam, a Doktor Niedźwiedź sapnął po swojemu:)
- Ja już pani powiedziałem. Wszystkich dietetyków - do pierdla. Natychmiast. Nie można operować glizdy. Krętarz da się pani wyczuć zaraz pod skórą. Dwumilimetrową warstwę tkanki tłuszczowej ma pani może, a ona jest niezbędna, żeby się rana zabliźniła szybko. Pani mnie nie będzie uczyć, jak się zamyka pacjenta.

Zapowietrzyłam się, bo, psiakrew, ma rację - nie będę go uczyć. Nie mam pojęcia, jak to wygląda. Hamuj piętą, Kasiu, bo nos zaczynasz za wysoko zadzierać. Operacje znasz z netu i książek z listy lektur studentów medycyny UW. Nigdy nikomu skóry nie przecięłaś skalpelem. Raptem sobie skórę przy kłębie dłoni - ryzą papieru. No, znaj proporcje.
Wzięłam więc jeszcze oddech, pro forma, może mi coś w ułamku sekundy przyjdzie do głowy, ale pan doktor był szybszy:

- Kocham cię, chuda glizdo.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz