wtorek, 20 czerwca 2017

Widzenie

Podczas ostatniego wlewu uznałam, że należy zgłosić fakt, że od kilku miesięcy widzę coraz gorzej. A najgorzej widzę przy wahaniach ciśnienia. Nie tyle na oko wchodzi mi mgła, ile siada mi ostrość. Jak w jakimś starym, nieczyszczonym aparacie. Potem oko czerwienieje, buntuje się, że ekran, że słońce, że lampka, zmiana oświetlenia. Bóle głowy też mogą mieć przecież i z tym związek. Uznałam, że delikatnie, niehisterycznie, bez hipochondrycznych westchnień, bardzo rzeczowo Instytutowi zakomunikuję, że taka rzecz ma miejsce. Ot, pro forma. Nienerwowo, nie, broń Boże.
Rezydentka w Instytucie wysłuchała mnie. Przecież wszyscy mnie tam już znają. Malutka jak dziewczynka idąca do pierwszej komunii, o sprawnych, szybkich dłoniach osłuchała mnie dokładnie, wypytała i powiedziała:
- Tu już musi orzec pani doktor, czy skierowanie do okulisty potrzebne. Ja nie mogę.

No dobra, przecież nie piszczę, że mi się cokolwiek należy. Już jak jest Infliksimab, to co ja się będę. Okazuje się jednak, że sprawa jest poważniejsza niż myślałam. Historia zatoczyła koło. Nadciągnęła pani doktor, która dokonywała mojej kwalifikacji, kiedy wariował we mnie jeszcze Hrabia Encorton. Potem widywałyśmy się na korytarzach. Zawsze uśmiechnięta, biegnąca, z włosami związanymi w kok nad karkiem, o oczach jak spłowiałe chabry. Czółenka ma na czterocentymetrowym, szerokim obcasie, ze skóry licowej, skrzypią, kiedy drobi po korytarzu. Pasowała mi do wiersza Kamieńskiej "Są anioły, naprawdę, są anioły". Wypytała mnie dokładnie, rzetelnie. Powiedziała: "nie ma pani objawów zapalenia błony naczyniowej. Jest pani jednak po ciężkim rzucie. Dodatkowo ostatnie badania naukowe wykazały, że leczenie biologiczne może spowodować niekontrolowaną koagulację białek, co w konsekwencji może czopować naczynia krwionośne i zaburzać przepływ w tętnicach. No nie musi to u pani doprowadzić do nieszczęścia (spogląda badawczo, czy nie mam zawału), ale trzeba to sprawdzić. Niezwłocznie. Natychmiast. Proponuję jakąś specjalistyczną placówkę kliniczną. Na przykład Szpital Praski.

Szpital imienia Przemienienia Pańskiego. Pięknie położony, naprzeciwko Parku Praskiego z XIX wieku, gdzie zoo, dużo topolowego cienia, gdzie liceum niedaleko, Stare Miasto, Ząbkowska, Wileniak i uśmiechnięte truskawki. I to powietrze takie inne, znad rzeki, kamienice zniszczone, ale wyniosłe, dostojne, choć nadgryzione zębem czasu i lekceważenia deweloperów. Do Łodzi takie podobne. Gdzie z Toot jeździłyśmy pod Pomnik Czterech Śpiących w drodze na koncert Świetlików. Na ulicę 11 Listopada. Dobrze będzie, Kasiu, bo co ma nie być. Będzie dobrze, jak zawsze. Na pewno tam będzie ktoś miły, na pewno się znajdzie jakiś anioł stróż, Eugenia się wyhasa, spodoba jej się tam. Miłosz przecież tam się leczy. nie będzie źle, już dobrze, nie takie miejsca masz za sobą.

Nie, nie słyszę tego.
To nie skowyt zwycięski Eugenii, to tylko obłok szumi.
Tętnica środkowa siatkówki ("złapałem stopa, stojąc pośrodku niczego, aż do samej stacji metro Służew, to był cud mniemany"), tętnica łzowa ("Nie płacz, Konstanty, ciocia da ci swoją babeczkę"), tętnice rzęskowe tylne krótkie ("nie będę tak z tyłu siedzieć jak przyzwoitka, idę na kocyk do przodu"), gałęzie mięśniowe ("patrz, Henryczku, jakie duże drzewo, słyszysz? Szumi dla ciebie"), tętnice rzęskowe przednie ("a co by Pana kolega powiedział na to, gdyby to Pan z Anną się oddalił i, dajmy na to, cały wieczór rzęsy jej liczył?").
Zalewa mnie wspomnienie zapachu Sterisolu. Ściska mnie w gardle. Do oka zbliża się igła, miażdżę palce rezydentki, tak bardzo chcę do mamy. Tętnica sitowa przednia ("nie, nie, damy siadają z przodu, drzwi pannie otworzę"), tętnica oponowa przednia ("z tej zjeżdżalni do wody? ja? na tej oponie? oczywiście, że tak!"), tętnica sitowa tylna ("co najdłużej zachowasz w pamięci z Kazimierza?").

Oddychaj, to tylko ciało. Można nad nim zapanować, a jak nie, to sobie brak władzy wybaczysz. Umiesz już. Bogna nauczyła. Tętnica nadoczodołowa ("panna Kaś należy do tego pokolenia, które czyta jeszcze całym sobą"), tętnica grzbietowa nosa ("Panie Fi, Panie Fi, komar Pana pożera! - Niech mu panna w czerep trzaśnie! - Ale on na Pana nosie!), tętnica nadbloczkowa ("Atlas. Doppelganger" - humor spity z ust Vargi - pani Kasiu, czy możemy to określenie wykorzystać w materiałach dla mediów?), łuk sprzydłowopodniebienny, Marquez, "Habibati", Vibovit i Macedonia.

Atakuje mnie to wszystko tak nagle, w pięknej, wyremontowanej dzięki unijnym pieniądzom przychodni oddzielnego skrzydła szpitala. Ulica Sierakowskiego ocieniona. Jakiś pan miotłą zamiata liście zeschłe. Biją dzwony w katedrze. Niedaleko salon sukien ślubnych. ładne te sukienki. Skromne. Miło popatrzeć. Patrzeć. Widzieć.

Wokół mnie ludzie w ciemnych okularach, trzęsący się staruszkowie. jakaś babcia rozwija z pergaminu kanapkę z białym serkiem. Młoda pani doktor biegnie w Crocsach. Granatowych. Jak moje. Jak te, które kupiłam sobie w hołdzie rezydentce Małgosi o oczach laskowych, która w nocy do mnie nawet przychodziła. I w pokoju wyświetliła mi cyfrę 3 na ścianie, wielką jak cielę, a ja nie widziałam jej, nie widziałam jej jednym okiem wcale. Jakąś starszą panią prowadzą po pobraniu krwi dwie kobiety.

Kanikuła. Wachlowanie skierowaniem. Ócz do nieba wznoszenie. Po godzinie wreszcie moja kolej do rejestracji. Podaję papierek drżącą ręką. "Pacjentka po utracie wzroku, w trakcie leczenia biologicznego, zgłasza zaburzenia widzenia, w wywiadzie przebyte zapalenie błony naczyniowej, z nagła zaćmą, bez objawów uveitis w momencie skierowania. CITO!"
Pani w okienku ma kredką obrysowane brzegi powiek. Kredką grey. Pastelowy kołnierzyk wyłożyła na biały fartuch. Fartuch szeleści. Taki czysty.

- Na chwilę obecną możemy pani wyznaczyć wizytę na drugą połowę października.

Puk-puk. Puk-puk. Czy pani oddycha, pani Kasiu? Proszę oddychać. Oddech i dopiero mówimy.

- Ale skierowanie jest na cito - mówię. Głośniej niż powiedziałabym przed spotkaniami z Bogną.
- Proszę panią, tutaj wszyscy są na cito. Nie tylko pani. No to co? Zapisywać, czy pani gdzie indziej idzie?

Usiadłam na ławce przed szpitalem. Błogosławieni bądźcie ci, którzy ławki w miastach rozmnażacie. którzy Planty tymi ławkami zasłaliście. Który pozwalacie spocząć, oprzeć się, pochylić.
Nie stepuj po mnie, Eugenio. Wiem, co mi Mama wczoraj powiedziała. Tak, wiem, że "jak zwykle niczego nie potrafisz załatwić. A teraz panowie z zarządu cię zniszczą. I słusznie. Nie umiesz o siebie zadbać."
Idź do żyraf, Eugenio. Dziś wieczorem się Tobą zajmę. Dziś kolegium. Muszę być gotowa. Musze być dzielna. Muszę po sobie nie dać poznać. Bo i tak pomoc mogę sobie dostarczyć tylko i wyłącznie sama.

Na Ząbkowskiej wczorajsze pączki za pięćdziesiąt groszy. Targowa tradycyjnie stoi. Klimatyzacja w autobusach nie daje rady.
Przeżyję to kolegium.
A jutro pójdę do kina. Film.
Zobaczyć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz