Podczas ostatniego wlewu uznałam, że należy zgłosić fakt, że od kilku
miesięcy widzę coraz gorzej. A najgorzej widzę przy wahaniach ciśnienia.
Nie tyle na oko wchodzi mi mgła, ile siada mi ostrość. Jak w jakimś
starym, nieczyszczonym aparacie. Potem oko czerwienieje, buntuje się, że
ekran, że słońce, że lampka, zmiana oświetlenia. Bóle głowy też mogą
mieć przecież i z tym związek. Uznałam, że delikatnie, niehisterycznie,
bez hipochondrycznych westchnień, bardzo rzeczowo Instytutowi
zakomunikuję, że taka rzecz ma miejsce. Ot, pro forma. Nienerwowo, nie,
broń Boże.
Rezydentka w Instytucie wysłuchała mnie. Przecież wszyscy
mnie tam już znają. Malutka jak dziewczynka idąca do pierwszej komunii, o
sprawnych, szybkich dłoniach osłuchała mnie dokładnie, wypytała i
powiedziała:
- Tu już musi orzec pani doktor, czy skierowanie do okulisty potrzebne. Ja nie mogę.
No
dobra, przecież nie piszczę, że mi się cokolwiek należy. Już jak jest
Infliksimab, to co ja się będę. Okazuje się jednak, że sprawa jest
poważniejsza niż myślałam. Historia zatoczyła koło. Nadciągnęła pani
doktor, która dokonywała mojej kwalifikacji, kiedy wariował we mnie
jeszcze Hrabia Encorton. Potem widywałyśmy się na korytarzach. Zawsze
uśmiechnięta, biegnąca, z włosami związanymi w kok nad karkiem, o oczach
jak spłowiałe chabry. Czółenka ma na czterocentymetrowym, szerokim
obcasie, ze skóry licowej, skrzypią, kiedy drobi po korytarzu. Pasowała
mi do wiersza Kamieńskiej "Są anioły, naprawdę, są anioły". Wypytała
mnie dokładnie, rzetelnie. Powiedziała: "nie ma pani objawów zapalenia
błony naczyniowej. Jest pani jednak po ciężkim rzucie. Dodatkowo ostatnie badania naukowe wykazały, że leczenie
biologiczne może spowodować niekontrolowaną koagulację białek, co w
konsekwencji może czopować naczynia krwionośne i zaburzać przepływ w
tętnicach. No nie musi to u pani doprowadzić do nieszczęścia (spogląda
badawczo, czy nie mam zawału), ale trzeba to sprawdzić. Niezwłocznie.
Natychmiast. Proponuję jakąś specjalistyczną placówkę kliniczną. Na
przykład Szpital Praski.
Szpital imienia Przemienienia
Pańskiego. Pięknie położony, naprzeciwko Parku Praskiego z XIX wieku,
gdzie zoo, dużo topolowego cienia, gdzie liceum niedaleko, Stare Miasto,
Ząbkowska, Wileniak i uśmiechnięte truskawki. I to powietrze takie
inne, znad rzeki, kamienice zniszczone, ale wyniosłe, dostojne, choć
nadgryzione zębem czasu i lekceważenia deweloperów. Do Łodzi takie
podobne. Gdzie z Toot jeździłyśmy pod Pomnik Czterech Śpiących w drodze
na koncert Świetlików. Na ulicę 11 Listopada. Dobrze będzie, Kasiu, bo
co ma nie być. Będzie dobrze, jak zawsze. Na pewno tam będzie ktoś miły,
na pewno się znajdzie jakiś anioł stróż, Eugenia się wyhasa, spodoba
jej się tam. Miłosz przecież tam się leczy. nie będzie źle, już dobrze,
nie takie miejsca masz za sobą.
Nie, nie słyszę tego.
To nie
skowyt zwycięski Eugenii, to tylko obłok szumi.
Tętnica środkowa
siatkówki ("złapałem stopa, stojąc pośrodku niczego, aż do samej stacji
metro Służew, to był cud mniemany"), tętnica łzowa ("Nie płacz,
Konstanty, ciocia da ci swoją babeczkę"), tętnice rzęskowe tylne krótkie
("nie będę tak z tyłu siedzieć jak przyzwoitka, idę na kocyk do
przodu"), gałęzie mięśniowe ("patrz, Henryczku, jakie duże drzewo,
słyszysz? Szumi dla ciebie"), tętnice rzęskowe przednie ("a co by Pana
kolega powiedział na to, gdyby to Pan z Anną się oddalił i, dajmy na to,
cały wieczór rzęsy jej liczył?").
Zalewa mnie wspomnienie zapachu
Sterisolu. Ściska mnie w gardle. Do oka zbliża się igła, miażdżę palce
rezydentki, tak bardzo chcę do mamy. Tętnica sitowa przednia ("nie, nie,
damy siadają z przodu, drzwi pannie otworzę"), tętnica oponowa przednia
("z tej zjeżdżalni do wody? ja? na tej oponie? oczywiście, że tak!"),
tętnica sitowa tylna ("co najdłużej zachowasz w pamięci z Kazimierza?").
Oddychaj, to tylko ciało. Można nad nim zapanować, a jak nie, to
sobie brak władzy wybaczysz. Umiesz już. Bogna nauczyła. Tętnica
nadoczodołowa ("panna Kaś należy do tego pokolenia, które
czyta jeszcze całym sobą"), tętnica grzbietowa nosa ("Panie Fi, Panie Fi,
komar Pana pożera! - Niech mu panna w czerep trzaśnie! - Ale on na Pana
nosie!), tętnica nadbloczkowa ("Atlas. Doppelganger" - humor spity z ust
Vargi - pani Kasiu, czy możemy to określenie wykorzystać w materiałach
dla mediów?), łuk sprzydłowopodniebienny, Marquez, "Habibati", Vibovit i
Macedonia.
Atakuje mnie to wszystko tak nagle, w pięknej,
wyremontowanej dzięki unijnym pieniądzom przychodni oddzielnego skrzydła
szpitala. Ulica Sierakowskiego ocieniona. Jakiś pan miotłą zamiata
liście zeschłe. Biją dzwony w katedrze. Niedaleko salon sukien ślubnych.
ładne te sukienki. Skromne. Miło popatrzeć. Patrzeć. Widzieć.
Wokół
mnie ludzie w ciemnych okularach, trzęsący się staruszkowie. jakaś
babcia rozwija z pergaminu kanapkę z białym serkiem. Młoda pani doktor
biegnie w Crocsach. Granatowych. Jak moje. Jak te, które kupiłam sobie w
hołdzie rezydentce Małgosi o oczach laskowych, która w nocy do mnie
nawet przychodziła. I w pokoju wyświetliła mi cyfrę 3 na ścianie, wielką
jak cielę, a ja nie widziałam jej, nie widziałam jej jednym okiem wcale.
Jakąś starszą panią prowadzą po pobraniu krwi dwie kobiety.
Kanikuła.
Wachlowanie skierowaniem. Ócz do nieba wznoszenie. Po godzinie wreszcie
moja kolej do rejestracji. Podaję papierek drżącą ręką. "Pacjentka po
utracie wzroku, w trakcie leczenia biologicznego, zgłasza zaburzenia
widzenia, w wywiadzie przebyte zapalenie błony naczyniowej, z nagła
zaćmą, bez objawów uveitis w momencie skierowania. CITO!"
Pani w
okienku ma kredką obrysowane brzegi powiek. Kredką grey. Pastelowy
kołnierzyk wyłożyła na biały fartuch. Fartuch szeleści. Taki czysty.
- Na chwilę obecną możemy pani wyznaczyć wizytę na drugą połowę października.
Puk-puk. Puk-puk. Czy pani oddycha, pani Kasiu? Proszę oddychać. Oddech i dopiero mówimy.
- Ale skierowanie jest na cito - mówię. Głośniej niż powiedziałabym przed spotkaniami z Bogną.
- Proszę panią, tutaj wszyscy są na cito. Nie tylko pani. No to co? Zapisywać, czy pani gdzie indziej idzie?
Usiadłam
na ławce przed szpitalem. Błogosławieni bądźcie ci, którzy ławki w
miastach rozmnażacie. którzy Planty tymi ławkami zasłaliście. Który
pozwalacie spocząć, oprzeć się, pochylić.
Nie stepuj po mnie,
Eugenio. Wiem, co mi Mama wczoraj powiedziała. Tak, wiem, że "jak zwykle
niczego nie potrafisz załatwić. A teraz panowie z zarządu cię zniszczą.
I słusznie. Nie umiesz o siebie zadbać."
Idź do żyraf, Eugenio. Dziś
wieczorem się Tobą zajmę. Dziś kolegium. Muszę być gotowa. Musze być
dzielna. Muszę po sobie nie dać poznać. Bo i tak pomoc mogę sobie
dostarczyć tylko i wyłącznie sama.
Na Ząbkowskiej wczorajsze
pączki za pięćdziesiąt groszy. Targowa tradycyjnie stoi. Klimatyzacja w
autobusach nie daje rady.
Przeżyję to kolegium.
A jutro pójdę do kina.
Film.
Zobaczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz