wtorek, 4 października 2016

Nisko, niziutko

Przy samej ziemi, z nosem przy ziarenkach piasku. Tak bardzo Ból pochyla. Ku rzeczywistości.
- Dlaczego bólu dotykasz?
- Bo trzeba go dotykać. Bo bez dotykania będzie jeszcze bardziej dotkliwy i w końcu dotyk wymusi sam. Wierz mi, nie chciałbyś tego.

Poszłam dzisiaj po skończonym dyżurze do sklepu. Nie mam siły jeść, nie mam apetytu, wmuszam w siebie jedzenie, bo wiem, że jeść trzeba. Ale nie mam z tego żadnej przyjemności. A mam wrażenie, że jestem coraz większa.
- To objawy stanu zapalnego - mówi Iwonka i robi mi trakcję biodra w gabinecie na leżance. Jestem wtedy o pięć kilo lżejsza.

Idę pomiędzy półkami, wkładam do koszyka szynkę. Babuni.
Babciu, zawsze mi kanapki do szkoły robiłaś. Krzyżyk na czole przed wyjściem do szkoły. I na język kostkę cukru z kitem pszczelim, żeby mnie od choroby uchronić. I szczypał ten kit w język, do szatni wchodziłam pachnąca tymi pszczołami i spirytusem, z językiem żółtym.
Zbliża się fala. Idę dalej między półki.
Białko. Muszę zjeść przed wlewem białko. Drób może. Jezu, jak to strasznie smakuje. I chleb bezglutenowy. Jak tektura.

Jogurty. Nie mogę, nie wolno mi. Laktoza. Zawracam. Masło. Też nie. Olej kokosowy mam.
Mrożonki. Mnóstwo mrożonek. Czuję, jak ręce tracą ciepło. Warzywa na patelnię. Co z tego, że są świeże. Jak ja je pokroję? Nie mam siły. Ta cukinia. Nie wystoję, nie podniosę noża. Papryka. Nie mogę. Szczypią po niej nadgarstki. Pomidory. Uwielbiam. Ale nie wolno, psiankowate.
Szeleszczą torby, jakiś pan wybiera zupę prezydencką. Towar, wszędzie towar i kody kreskowe. Półki załadowane do granic możliwości sypią na mnie kodami, napisami, opakowań designem, user experience, poprzestawiane zupy. Coraz więcej ich. Ogromnieją.

I nagle czuję się jak mała, przerażona dziewczynka. Odejdź, Bólu, daj mi chociaż dojść do kasy. Daj mi wybrać coś do jedzenia, żebym nie zemdlała, bo nikt mnie nie podniesie.
Nie, tylko nie bark lewy, proszę, puść. Nie tutaj, bo nie będę mogła nikogo przytulić. Proszę, zejdź chociaż niżej, przedramię chociaż ogarnij. Otul. No dobrze, ściśnij. Ale nie tak, nie tak jak teraz.

Boże, niech ktoś tu do mnie podejdzie. Niech mi powie: biedna, biedna Kasia. Płacz, już dobrze, nie powstrzymuj tego. Głośno, tak rozpłacz się, jestem przy tobie.
Zaciskam zęby. Palce wbijam w mroźną szybę lodówki. Tato, jesteś tutaj? Mamo, widzisz to? Zabierzcie mnie stąd, szybko, proszę. Nie, nie zostawiaj mnie, nie odchodź, nie teraz. Nie tu. Nie tu, gdzie zamrożony mintaj i wiśnie na kompot. Jak z kostnicy.

Niech ktoś do mnie podejdzie i położy mi rękę na głowie. Rozglądam się. Nie, nie ma nikogo. Obok krewetki. W maśle z czosnkiem niedźwiedzim. I bataty krojone z marchewką i tymiankiem. Szpinak. A nie, tego nie mogę, kwas. Niedobre na stawy. Tam dalej mleko ze zwiększonym dodatkiem wapnia. Udało się. Nie rozpłakałam się, chociaż oczy mnie pieką. To od wiatru - mogę powiedzieć, kiedy ktoś mnie spotka i rozpozna.

Mleko modyfikowane dla dzieci. Które lubi Kostek? Szybko, Kostek! Przywołaj w myślach Kostka. Teraz. No już! Pamiętasz, jak ci się przyglądał? Złapał cię za ramię. I ugryzł w nos. Pamiętasz ten zapach dziecięcej skóry, tego bezpieczeństwa? Agnieszka robi nam zdjęcie. Trzymaj się tego, trzymaj.
Kłuje mnie lewe kolano. Nie, Kostka zapachu, nie odchodź, poczekaj. Nie, nie teraz, nie za ramię, prosiłam!
Nie blednij, nie blednij teraz, Kostku Wyczekany, jesteś silniejszy niż Ból. Uśmiech, uśmiech przywołaj. Marcina uśmiech, na tym zdjęciu z kościoła. I Agnieszkę taką promienną. Całą ich trójkę. Mamę Agi taką dumną. Już? Lepiej? Możesz dalej iść? Dobrze, powolutku, po kawałku, idziemy. Blisko, blisko półki, żeby cię nikt nie uderzył.
Nie bój się, wtedy jeszcze bardziej ciało się spina. Kawa? Jezu, nie. Gorzkie. A może coś słodkiego? Czekolada. Wedel. Wargorr. Naczelny: "długo się będziesz z tym tekstem opierdalać, kurwa? Ja pierdolę, baby".

Ma mnie. Dopadł. Wbił kły i szarpie. To na pewno kieł. Prostopadle wbity. Skrócił oddech o połowę. A, to tutaj jest staw krzyżowo- biodrowy? Ojej, jak to dobrze, ze wreszcie go mogę poczuć. Czyli nie jesteś tylko rozdziałem z podręcznika dla studentów medycyny. Istniejesz naprawdę. Skoro już tak bardzo dałeś o sobie znać, to przyjmuję, tak, przyjmuję, że tu jesteś. Dobrze. Już dobrze, widzę. Pobądźmy chwilę ze sobą i daj mi iść. No już, idziesz przecież ze mną, nie zostawiam Cię.

Nagle mam wrażenie, że Kubrick rozlewa przede mną wiadro krwi. Cała półka makaronów tą czerwienią zaszła. Wrzask w sobie słyszę. Jakiś chór niezgrany zupełnie, jęków pełen, wycie jakieś, dudnienie. Jezusmaria.
- Przaszam.
Odpowiedział pan, który wpadł na mnie z koszykiem, bo zatonął w wiadomościach Onetu.
Trzymam się półki. Makaron Fusili. Z pszenicy durum. Z okienkiem - konsument lepiej reaguje, kiedy przez opakowanie widzi zawartość, produkt wydaje mu się wówczas bardziej autentyczny, poza tym wzmaga apetyt. Producent: Barilla. Niedawno wprowadził klauzulę usunięcia ze wszystkich swoich produktów do 2020 roku oleju palmowego. Klauzula obejmuje na razie portfolio marki Mulino Bianco, lidera w segmencie ciastek na włoskim rynku.
Studiuję wnikliwie opakowanie i czekam, aż wiadro zakrzepłej krwi natlenionej opadnie, przetrze się, zacznę widzieć i pójdę dalej.
Już nie będziemy szukać dalej, już tylko do kasy. Już dobrze, jesteś dzielna, ten pan nie chciał na ciebie wpaść, przecież sama nieraz wlazłaś na słup, bo czytałaś komentarz w jakimś portalu. Albo SMS od Afgańskiej Siostry. Albo zdjęciu Kostka się przyglądałaś. Bogna, szybko, Bogna. "Czy pani oddycha, pani Kasiu? Wdech i wydech. Powoli. Jeszcze raz. Wdech. Wydech. Ciało potrzebuje tlenu. Proszę mu go dostarczyć z miłością".
Mit Liebe - mówił Gerhard na warsztatach z opanowania choroby.
Bitte, stirb. Proszę, umrzyj. Pozwalam ci odejść. Z miłością.

Kolejka. Cztery osoby przede mną. Co ja teraz zrobię? Nie wytrzymam. Boże, nie wytrzymam, nie podejdę tam. Prawie nic w tym koszyku, a jak ja go położę tak wysoko na tej półce przy kasie? To waży tak dużo. Tak bym chciała zasnąć.
Okładki, przyglądam się okładkom gazet. "Sieć się rwie", twarz Misiewicza, "Zachowaj formę na dłużej", "Siostrzeństwo", "Czarny protest".
"A myślisz, że kto to będzie czytał? Jakiś człowiek na poziomie? Te twoje teksty o niczym? Śmieszna jesteś, zawsze byłaś żałosna." "Napisałaś już, kurwa? No a co mnie obchodzi, że danych nie masz? To se wymyśl. Nie mam czasu na jakieś dane. Nie pierdol, nie histeryzuj."

- Proszę - słyszę piskliwy głos kasjerki. Nogą przesuwam koszyk po podłodze. To był zły pomysł. Tak jeszcze bardziej boli. Pani mnie lustruje bacznie. Nie teraz, nie rozpłacz się.
- Dzień dobry - mówię.
Pani błyskawicznie, bezwzrokowo skanuje bezglutenowy chleb, szynkę Babuni, zupę z białych warzyw, warzywa na patelnię z przyprawą włoską, ale bez soli. Bo stawy nie lubią. Ależ ta pani kasjerka szybka. Nie nadążam, mocuję się z bawełnianą torbą.
- Kartą, czy gotówką?
Ogromnieje przede mną pusta ściana z plakatem promocyjnym. "Akcja: TIR. Jabłka sezonowe 1,5 zł za kg".
- Kartą, czy gotówką? - głos jest ostrzejszy, świdruje mi czaszkę. Tam już nie mam mózgu, nie mam siły, nie chcę tu być, niech mnie stąd ktoś zabierze.
- Kartą.
Wydusiłam. Tak cicho. Jak na spowiedzi.
- Zbliżeniowo?
Warczy we mnie Eugenia. Ojezu, jaka zła. Nie, proszę, nie rzucaj się teraz, to nie tej pani wina, ona tak musi mówić. I nie płacz teraz, jeszcze minuta i cię tu nie będzie. Do wyjścia - dwanaście metrów. Powoli pójdziesz. Tylko kilka kroków. Poradzisz sobie, poradzisz, przytrzymasz Eugenię, żeby nie gryzła.
- Może być zbliżeniowo.
Pik. Długi dźwięk. Pinpad wypluwa język rachunku. Już niedaleko. Zaraz stąd wyjdziesz. Oddychasz? Tak. Oddycham. Już opanowane.
Kasjerka wciąż na mnie patrzy. Bo co? Bo blada jestem? Bo niska? Bo nie dałam rady odpowiedzieć? Pewnie myśli, że nie słyszę. A może jej kogoś przypominam. Wytrzymam. Spojrzę jej w oczy. Oddech - i patrzysz. Nie mrugaj.

- Pani ktoś umarł, tak?
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz