niedziela, 17 kwietnia 2016

Zieleń fluorescencyjna

Wiosna się na dobre rozpanoszyła. To jedyny czas w roku, kiedy zieleń wydaje się fluorescencyjna, żarzy się w parkach i na trawnikach.
Poznaję, że zima nie wróci po tym, że odwiedziłam Szpital Orłowskiego. Doktora Majkela zmartwiło to, że coraz gorzej widzę. Swoim sposobem tłumaczyłam sobie, że to na pewno siła oddziaływania peselu i lepiej już zwyczajnie nie będzie. Ale jako że zawsze byłam czymś na kształt zadania z gwiazdką dla chętnych, okazało się, że w ramach wiosennego bonusu odkleja mi się siatkówka.
W Instytucie w odpowiedzi piski, rwetes i jedna wielka narada. no bo jeśli zaszłaby konieczność laserowania zmiany, należałoby odstawić leczenie biologiczne. Jeśli odstawią mi leczenie biologiczne, rzut może się zaostrzyć. Jeśli laserowania nie odstawią, może się okazać, że odklejanie się siatkówki będzie postępować - aż stracę wzrok.
"Jeśli zobaczy pani czarny deszcz, niezwłocznie proszę zgłaszać się na SOR. Będziemy wówczas operować niezwłocznie".
No, żaden tam złoty. Żadne tam brokaty. Czarny deszcz oznacza mikrokrwotoki świadczące o przerwaniu naczyń krwionośnych. I ślepotę.

Pieknie, Kasiu. Eugenia wciąż tu jest. W pierwszej chwili, kiedy zobaczyłam siermiężną bryłę szpitala, strach mnie ścisnął za gardło. Oddech przyspieszył. Spociły mi się dłonie. Nagle wszystko wokół się wyostrzyło - oddech jakiegoś biznesmena z Powiśla, czerwona rama roweru, dźwięk autobusu skręcającego w Ludną, nieznośny w tym momencie zapach jabłonki, pod którą stałam po wyjściu ze szpitala dwa lata temu i, zamykając to jedno, to drugie oko, sprawdzałam, czy i jak widzę.
Ale potem przypomniały mi się ustawienia Hellingera i pomyślałam, że na każde doświadczenie trzeba spojrzeć z miłością i wdzięcznością. Bo przecież w tym miejscu sztab ludzi stoczył walkę o moje życie. I ją wygrał. Niespodziewani żołnierze, kawalerowie orderu tęczówki. To w tym miejscu przekonałam się, dla kogo jestem ważna i potrzebna. Kto traktuje mnie serio, a kto uważa, że udaję. Kto przejmuję się naprawdę, a kto podejrzewa mnie o konfabulowanie. A potem jeszcze ci wszyscy niby obce, a nieprzypadkowi ludzie niosący mi pomoc: od lekarzy po panie salowe. Nawet pani z bufetu, kiedy Solu Medrol nie powodował u mnie już rozhuśtania na schodach.
I raźniej ruszyłam na SOR. Grzecznie czekałam pomiędzy pokiereszowanym uchodźcą a pobitą żoną jakiegoś pana z Pragi. I też miałam swoje pół godziny - doktor Marta zbadała mnie dokładnie. Zresztą, każdy z tych okulistów przyglądał mi się zawsze z największą dokładnością. Ale widziałam, że przypomina mnie sobie z oddziału i dokładnie wie, że nie będzie umiała niczego wobec mnie ukryć. Zaczęła od nadmiernego podkreślania, że nie ma oznak zapalenia błony naczyniowej. Że ciało szkliste przejrzyste, bez znaków zrostów. No, ja już znam ten ton. Coś na zasadzie "piękne ma pani rzęsy i zgrabnie wykrojoną powiekę".
Ale nie martwiłam się jakoś szczególnie. Ciężar odpowiedzialności zrzuciłam na Majkela i Instytut.
Następnego dnia miałam wlew. W Instytucie zmiany, pani Małgosia poszła już na zasłużoną emeryturę, teraz jest pani Tereska. Bardzo chciała się dowiedzieć, kim jestem, pamiętała mnie z przychodni jeszcze. No to w ciągu pięciu minut starałam się spakować moją żałosną historię. I co? Co ja paczę? Pani Małgosia, po podłączeniu mi kroplówki, oparta o szafkę w pokoju wlewów, zaczyna płakać.
Potrząsnęłam głową:
- Pani Tereniu, dlaczego pani płacze?
- Dziecko, ileś ty sie wycierpiała niepotrzebnie. I tak pogodnie o tym mówisz. A ja tak sobie myślę: gdzie byli twoi rodzice?

No tak, to pytanie pewnie musiało się pojawić. Albo ja poprowadziłam narrację tak, że to było pierwsze, o czym słuchacz pomyślał. Muszę pilnować tego, żeby moja narracja nie była nadmiernie żałosna.
No tak, byli tam, gdzie ich miejsce - odpowiedziałam. Mój Tata gubernatorem jest na wyspie, gdzie palmy są. I liberalizm. A Mama zajmuje się odprowadzaniem Babci na drugą stronę. Kto powiedział, że zawsze z rodzicami pod rękę będę kroczyć przez życie?
Afgańska Siostra twierdzi, że ma wrażenie, że spadł ze mnie jakiś kamień. Że już nie ma we mnie tego wrażenia przytłoczenia. Że już dobrze, lepiej. I dobrze było się z nią spotkać, patrzeć na jej policzek i fuksjowe usta. I razem byłyśmy w planetarium. Od tamtej pory śnią mi się zegary. I słucham często Pink Floydów.

Miałam sen. Szłam sobie jakąś niby to znaną mi uliczką osiedlową, ale trudno powiedzieć, w jakim miejście. W jednej z knajpek, do której schodziło się po schodach, mignęła mi twarz mojej polonistki z liceum. To od niej usłyszałam, że piszę słabo i że z literaturą mam tyle wspólnego, co z budownictwem wielorodzinnym. Ale dobrze ją wspominam. Była dobrym pedagogiem. W pierwszym odruchu minęłam tę knajpkę, a potem tam weszłam. W sali gdzieś w piwnicy znalazłam miks kolegów i koleżanek ze szkoły podstawowej i liceum. Ci, których lubiłam i ci, których tolerowałam. Wszyscy mieli wieczorowe stroje i zorientowałam się, że to jakieś spotkanie absolwentów, na które nikt mnie nie zaprosił. Widziałam na ich twarzach konsternację i zmieszanie. Wygłosiłam jakiś dwuzdaniowy komentarz, wplatając w to polityczną "dobrą zmianę" - zupełnie bez kontekstu.
A kiedy wyszłam na ulicę, zobaczyłam, że jakiś młody chłopak jedzie samochodem, rozpędza się i uderza w budynek obok mnie. Krzyknęłam. On wycofał, chrzęszcząc urwanym zderzakiem, znów sie rozpędził i uderzył w znak obok mnie, a ja w przybliżeniu zobaczyłam, jak uderza głową o szybę, kucnęłam i zapłakałam. Jedną ręką trzymałam się za głowę, a drugą szukałam telefonu i miałam problemy z wyborem numery 112.
Śniłam to któregoś popołudnia po trudnym dniu w pracy, myślałam, że trwa to wieczność, ale trwało pół godziny. Niespełna.

Moje teksty nie wychodzą w mejlingach. Mimo że piszę ich tak wiele i wszystkie od podstaw. Nie adaptuję newsów, jak inni dziennikarze, tworzę od początku. A mimo tego nie są promowane. nie jest mi przykro. Denerwuje mnie to.

W parkach, na skwerach, w restauracjach ludzi coraz więcej. Zakochane pary stoją w kolejce do Limoni na Zwycięzców po lody o smaku buraczkowym. Akacje puszczają soki. Jabłonki kwitną pachnąco. Na Gocławiu pobudowało się tyle pięknych bloków i apartamentowców, że ich widok zapiera dech. Wyglądają jak nowojorskie osiedle, chociaż nigdy nie widziałam Nowego Jorku i pewnie nigdy nie zobaczę.
Kostek dziś kończy miesiąc. Jest duży i śliczny. Zdecydowanie lepiej reaguje na dźwięk suszarki do włosów niż wiersze Jana Brzechwy. Śpiewanie mu odpowiada. Marcin i Aga radzą sobie dzielnie, mają już taką wprawę w trzymaniu go pod główkę i przekładaniu z bujaczka na łóżko. Śmiesznie się marszczy, a najbardziej mi się podoba to, że uśmiecha się półgębkiem, jak hultaj jakiś, jakby miał coś spsocić. 
Ma mocne płuca, potrafi dopominać się o swoje, co poczytuję za dobrą monetę. A kiedy płacze, tak śmiesznie drży mu dolna szczęka. Kiedy Agnieszka trzyma go przy piersi wzdycha głęboko. I uspokaja się.
Jestem zachłanna na kino. Oglądam filmy kompulsywnie, chodzę na kameralne projekcje, na których jestem razem z operatorem projektora i bileterem. Obejrzałam piękne "Letnie przesilenie" na pokazie prasowym. I "Opowieść o miłości i mroku" drugi raz z Ciocią Mirką. Trwa Wiosna Filmów. Wybieram te o rozrachunkach z nazizmem, obejrzałam też film o niewidomej. "Ślepowidzenie" było trudniejsze i bardziej nieznośne niż "Imagine" nagrywane w spalonej słońcem Lizbonie.
Zachwyciła mnie francuska "Subtelność", bo opowiada o romansie sędziego karnisty i pani anestezjolog. Wyobrażałam sobie, że to love story mojej mamy i Taty.
Od miesiąca nie mogę dokończyć "Święta trąbek" Masady, choć pisze dziewczyna zgrabnie i technicznie świetnie, ale mam wrażenie, że znów książka jest jedną wielką emanacją ego. Za to za Chiny nie mogę dokończyć książki Joan Didion, bo uważam, że jest nurzaniem się w śmierci, a już na pewno nie ma nic wspólnego z magicznym myśleniem zawartym w tytule.

Przy Kinie Muranów chodzę pustym przejściem obok metra sama. I już nie czuję w gardle tej wszechogarniającej goryczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz