Nie wchodzić, proszę. Ja zawołam. Na razie czekać na korytarzu. No dobrze, pusty gabinet, ale może jestem zajęta, tak? Proszę czekać na zewnątrz.
Po kwadransie.
Ktoś tam był na
korytarzu oprócz pani? No, to dobrze, może mi już dzisiaj spokój
dadzą.
No i co to będzie?
Znowu na cito, zwariowali, co ja mam: cztery ręce?
Proszę się rozebrać.
No jak pani nie może?
A, wenflon. No bo źle pani wbili. Nie tu powinni – kto to słyszał,
w zgięcie ręki i to prawej. Która to tak się wbiła głupio? Eee
tam, nie dało się gdzie indziej, zawsze się da, chcieć trzeba.
Trzeba się o swoje upomnieć, jak pani następnym razem będzie
miała badania po pobraniu krwi, to proszę im uświadomić, że pani
ręki będzie potrzebowała jeszcze. A nie cicho siedzieć, żeby
sobie dysponowali. Bardziej pani rękę wygnie, w lewo bardziej. No
już dobrze, pomogę to ściągnąć.
Tak, stanik też.
(mlaśnięcie) No już rozepnę, bo widzę tu nieporadność.
Gdzie pani mieszka?
Aaa, na Saskiej Kępie, a na jakiej ulicy? Niee, Brazylijska to nie
Saska Kępa, tam bloki z lat sześćdziesiątych. Ja wiem, proszę
pani, bo ja mam w Warszawie kilka mieszkań i w różnych miejscach
mieszkałam, ludzi znam. Teraz? No to właśnie przy Saskiej
mieszkam. Tak, no niedaleko pani, ale ja już na Saskiej Kępie. To
uwarunkowania społeczne.
Proszę się położyć.
Niżej, bo aparat nie sięga. No i gdzie pani pracuje? A,
dziennikarz.
Pisze, czy mówi? Ech, czasy takie dziwne, po co to? Ludzie i tak nie czytają.
Pisze, czy mówi? Ech, czasy takie dziwne, po co to? Ludzie i tak nie czytają.
A teraz podciągnie te
majtki. Te, no, co ja mówię, spodnie. Wyżej, bo muszę żelem
posmarować nogę. Już? No, to smaruję. A teraz się pani uspokoi,
bo nie będę powtarzać badania.
A co ta noga tak spada?
Proszę pani, proszę tę nogę trzymać prosto, bo badanie nie
wyjdzie. Czemu to leci tak na lewo? No ja rozumiem, że operowana,
ale chyba dwie minuty to pani wytrzyma? Proszę pani, ja jestem
fachowcem od trzydziestu lat i to ja wiem, co zrobić, żeby badanie
zostało przeprowadzone prawidłowo, tak? Proszę się dostosować.
Ja nie lubię fuszerki. Można swoją pracę odfajkować, ale potem z
tym człowiekowi źle. To znaczy mnie źle. Ja to swoim nazwiskiem
podpisuję. Prosto noga. O, a teraz drży, no. Jak słowo daję. No
dobrze, a jak badanie nie wyjdzie, to kogo pani będzie winić?
Dobrze, teraz się muszę skupić. Żółta, zielona, brązowa, niebieska, fioletowa. Tak. O, zielona nie trzyma, coś krzywo przypięto. Teraz dobrze. I teraz zamknąć proszę oczy. Bo to się trzeba wyciszyć, nie denerwować. Pomyśleć o wakacjach. Oczy zamknięte? Wdech głęboki teraz i trzymamy powietrze. O, bardzo dobrze, wdech ustami ma być. Nie oddychamy.
Wypuszczamy powietrze.
Poleży jeszcze. Odpinam elektrody.
No, nieźle to wygląda,
widziałam gorsze zapisy. Tyle lat, to się człowiek napatrzył.
Ubierze się pani.
O, niby noga taka
chora, a bez barierki wstaje.
A, no przecież, teraz
jeszcze muszę pomóc w ubieraniu.
Dużo pani pracuje? A
kto niby teraz ma lekko? Nie, ja teraz nie mam czasu na opis, niech
sobie doktor popatrzy, przecież się zna. Ja tu nic nie widzę. Czas
mnie goni, opis będzie za cztery godziny.
Ja coś o pracy wiem,
bo pracuję jeszcze w Ministerstwie Finansów. Nie, no ja się tam na
polityce nie znam, badania przeprowadzam pracownicze. Jakie ci ludzie
mają życie, naprawdę, szkoda gadać. Czasem jak jakaś
restrukturyzacja, zwolnienia albo nowa ustawa, to po pięć karetek
dziennie przyjeżdża pod ministerstwo. Jak słowo daję! Zawały,
omdlenia. No przeżywają, pewnie, że przeżywają, przecież to na
dorobku wszyscy, kredyty, dzieci, mieszkania kupują, a tu nagle
zwolnienie i na lodzie zostają.
No, ale wie pani, ja
już tyle lat dla nich pracuję, że ja się na ludziach znam. To po
twarzach widać, że ci ludzie nie są z Warszawy. To się spojrzy i
się wie. A już jak się taki odezwie, to jest pewność. A to
różnie - z tych wsi wszystkich, spod Białegostoku, ze Śląska
nieraz przyjeżdżają. Albo te wszystkie wsie spod Warszawy i mówią,
że są ze stolicy. To w wymowie widać, w obyciu. Zaszczuci tacy
przyjeżdżają, kłaniają się w pas na początku jak na
pańszczyźnie, a później to już warszawiacy pełną gębą. Pewni
siebie tacy.
Ale wie pani, to mnie razi. Bo to już nie chodzi o tę pracę w ministerstwie. To, co się zrobiło w Warszawie, to koszmar jest jakiś. Czterdzieści lat temu to miasto tak nie wyglądało. Nie tam, budynki. No co pani: nie wie, o co mi chodzi?
Ale wie pani, to mnie razi. Bo to już nie chodzi o tę pracę w ministerstwie. To, co się zrobiło w Warszawie, to koszmar jest jakiś. Czterdzieści lat temu to miasto tak nie wyglądało. Nie tam, budynki. No co pani: nie wie, o co mi chodzi?
No wprowadzają się do
tych bloków, grodzą się, gromadzą, a potem na osiedlu
zaprowadzają swoje zasady. A my, warszawiacy, musimy to znosić.
Przecież to nie ma dnia spokoju. Krzyczą, walą tymi garami, klepią
to mięcho, słoiki stukają w kuchni, jak mnie ten chrzęst razi. To
szkło to już na schodach słychać. Albo jak ci młodsi się
wprowadzą, to wie pani, co robią? Od razu na balkonie jest impreza.
Kto to słyszał? Albo od rana już na tym balkonie stoją i się
patrzą. No, patrzą się, rozglądają naokoło, palą papierosy,
zaglądają na inne balkony. Po co to jest? No ja nie mówię, że
nie wolno, ale czy pani widziała kiedyś prawdziwego warszawiaka,
żeby na balkonie stał i się tak po prostu gapił na to, co inni
ludzie robią? Ja, jak latem na balkon wychodzę, to przed południem
zawsze i siadam przodem do swojego mieszkania. Tyłem do tego
motłochu. Czytam sobie książkę na przykład. Oni mnie nie
interesują.
Moja córka ma
mieszkanie w takim miejscu, do którego zwykli ludzie nie mogli się
wprowadzić. To bardzo drogie mieszkania, takie, co to się należą
z racji pozycji i stanowiska. Mało kto tam na Bielanach mógł
mieszkanie kupić, ale moja córka mogła. No ale co? Ni stąd, ni
zowąd, tu Murzyn, tu Arab się wprowadza, tam żółci jacyś,
Polaków coraz mniej na tym osiedlu i obcość taka jest. Tego
czterdzieści lat temu w Warszawie nie było.
No nie było, kultura
była, cisza taka, czysto naokoło, osiedla zadbane, ogródki
wypielęgnowane. Taak, żyło się inaczej, na spacer się poszło,
szerokim Nowym Światem, pod rękę się szło. A teraz mi córka
dzwoni i płacze: mamo, ja już tego nie zniosę, tego wrzasku, tych
imprez, całe hordy tej hołoty chodzą po osiedlu i wrzeszczą. Bo
wie pani, nawet tam, gdzie córka mieszka z racji stanowiska, to ci
nowobogaccy te mieszkania kupili pod wynajm. I teraz moja córka w
tym kołchozie mieszkać musi. Brud, smród i wstyd tylko. Że w
Polsce, że w Warszawie do takich rzeczy dochodzi. Tego gnoju tyle. A
jaka to atmosfera się robi na osiedlu, trzeba przemykać pod ścianą,
bo to już takie teraz harde, panoszy się, chodzi wszędzie, a nawet
zagaduje! Wie pani, ja to już się nauczyłam. Że jak idę po
klatce schodowej i taki właśnie jeden z drugim mi dzień dobry
powie, to ja nie odpowiadam. No jak to dlaczego? Przecież jak go z
pracy wywalą, to za trzy miesiące się stąd wyprowadzi. Przecież
to w ich gestii: kupywać kolejne mieszkania. Albo wynajmują na
krótszą metę no i co? Ja się pani pytam: po co mi ta znajomość
z klatki schodowej na trzy miesiące? Ja się tam nie interesuję
cudzym życiem, niech i oni się moim nie interesują. Przyjemność,
proszę pani, to można mieć w domu ze swoimi. Mnie to niepotrzebne
sobie gaworzyć w windzie albo na klatce. To jakieś wiejskie
zwyczaje, u nas w Warszawie tego kiedyś nie było. Kultura była.
Atmosfera inna.
No, albo teraz ci
najmłodsi. Czy oni mają jakiś cel w życiu? Jedzą te chipsy, piją
te red bule, obżerają się tylko, to po zsypie widać, ile śmieci
trzeba po nich wywozić. No a po co idą do technikum albo zawodówek?
Idą do technikum, żeby kupować chipsy. Właśnie po to, żeby już
nie musieć od rodziców pieniędzy brać na te śmieciowe żarcie,
tylko żeby samemu sobie kupować i się obżerać. Te pizze, kebaby,
tego kiedyś nie było. Cały dzień tak mogą i jeszcze się panisko
przed komputerem posadzi na cały dzień. Matce nie pomoże, starszej
osobie zakupów nie przyniesie, tylko siedzi i żre.
Nie wrócą już te
czasy dawne, nie wrócą, co zrobić. Trzeba z tą hołotą żyć
jakoś. Pani to młoda, nie pamięta już na pewno, ale na niepijąca
pani wygląda. No, to po twarzy widać, że nie żre i nie chleje pod
blokiem. A rodzice to skąd? Z Żoliborza może?
Jak to: z Bałut pani
jest? Gdzie to? W Łodzi? Aaa. Kto by to powiedział? Dawno tu pani?
Sześć lat. Być może.
No, to powie pani
doktor, że za pięć godzin opis będzie, bo mam huk roboty i nie
mam czasu. Zabrała pani wszystko? No, pani sprawdzi, ile tam osób
na korytarzu. Nikogo? O, to dobrze, przewaliło się.
Miłego dnia. Do
widzenia. Zamknie pani drzwi, dobrze? Chłodem po nogach wieje.
Kasiu, Postanowilam napisac, zebys wiedziala ze czytam i zawsze czekam na nowy "rozdzial" Twojego pamietnika. Znowu mialam okazje uzyc Google Earth zeby zobaczyc gdzie jest Szpital Orlowskiego.
OdpowiedzUsuńW czwartek, jak co roku na wiosne, jedziemy z mezem do Slonej doliny, ktora jest czescia parku narodowego Doliny Smierci, na czterodniowy biwak. W Slonej dolinie (Saline Valley) sa naturalne gorace zrodla i kilka basenikow z ciepla woda, ktore wybudowali hippisi w latach 70-tych w takiej naturalnej oazie z palmami na pustyni. Gdy my przeprowadzilismy sie w 1998 roku do Kalifornii, Park Narodowy Doliny Smierci "wchlonal" te czesc Saline gdzie byly baseniki i juz nie pozwolono nic rozbudowywac, chociaz w dalszym ciagu mozna za darmo korzystac z tego co jest, tak jak to zawsze bylo. Co prawda od kilku lat chodza sluchy, ze maja zaczac pobierac oplaty, ale nawet jezeli bedziemy musieli w przyszlosci placic za pobyt, to tez zrobimy to z przyjemoscia, bo kochamy parki narodowe i jestesmy wdzieczni ze sa jeszcze takie miejsca jak to, prawie zupelnie dzikie. Zwykle jezdzilismy w ostatni weekend marca, ale w tym roku byla to Wielkanoc wiec przelozylismy wyjazd na nastepna pelnie ksiezyca, ktora wypada w ten weekend. Jezdzimy tam zeby odpoczac od halasu i od komputerow. Zawsze wiec bierzemy ksiazki, zeby sie nie nudzic. Ja sobie wybralam najnowsza powiesc Jonathana Franzena "Purity" i w zwiazku z tym pisarzem chce sie z Toba podzielic mala historyjka. Byl czas, ze czytalam ksiazki, ktore rekomendowala Oprah w telewizji w ramach swojego Klubu Ksiazki. W wiekszosci mi sie podobaly te ksiazki, ktore wybierala. Nawiasem mowiac kazda z tych ksiazek stawala sie natychmiast bestsellerem a pisarze milionerami, bo wiadomo, Oprah byla znana i nie tylko ja kierowalam sie jej wyborem. Jakos w okolicy 2000 roku wybor Oprah padl na ksiazke Franzena zatytulowana "Corrections" i zaprosila autora do studia. A Pan Franzen odmowil przyjscia na spotkanie i jeszcze dodal, ze Oprah jest moze dobra ze swoim klubem dla gospodyn domowych i ze dla niego to nie jest zaszczyt, ze jego ksiazke wybrala, tylko wrecz przeciwnie, upokorzenie i kompromitacja. Ja oczywiscie oczy w slup, bo nie wiedzialam ze Oprah jest tak nielubiana, czy tez nawet bym powiedziala ponizana, w srodowiskach prawdziwie literackich, ale co ja moglam wiedziec—przeciez sie nie obracalam w takich srodowiskach. Franzen oczywiscie zostal milionerem, i "Corrections" i nastepne jego powiesci sprzedaja sie w duzych nakladach, byc moze niejako dzieki tej "odwaznej" wypowiedzi. Ciekawa jestem czy Jonathan Franzen jest w Polsce znany.
Aniu Droga, wybacz, ze dopiero teraz, ale, jak się pewnie domyślasz, wiosna redakcyjnie gęsta. trudno powiedzieć, czy Franzen w Polsce znany - w pewnych kręgach na pewno; ważne, że ceniony, jeśli już ktoś go zna. Mnie "Korekty" zachwyciły, mimo że sam Franzen to dość kapryśny osobnik, ale całkiem niepretensjonalny i jego kontrowersyjne opinie nie biorą się zupełnie znikąd. choć co do Oprah mam wątpliwości - trudno mi uwierzyć, że poleca słabą literaturę. W moim prywatnym rankingu spośród autorów zagranicznych istnieją trzej wybitni diagności współczesności: Franzen, Barnes i Houellebecq. Ten ostatni urósł po "Uległości" do rangi proroka.
UsuńJak ja się cieszę, kiedy ludzie dzielą się swoimi wrażeniami z lektur! Dziękuję Ci za ten Głos. U nas chłodna wiosna. Ale jak się skupić, to i gwiazdy w nocy się zobaczy :)
Do serca przytulam :*