środa, 1 stycznia 2014

Mija rok, dobry rok

Nie wiem, czy z żalem go żegnam, ale piszę w jego ostatniej godzinie.
To rok pełen zmian, poważnych decyzji i odważnych posunięć.

Najważniejsze to chyba własne miejsce na ziemi i mieszkanie na Saskiej Kępie. Kawałek swojego nieba, swój kawałek podłogi. Miejsce, w którym mogę robić absolutnie wszystko, na co mam ochotę, mogę się skryć, zaszyć, chłonąc zielony spokój i mądre milczenie książek. Dużo energii kosztowało mnie przeflancowanie się na najbardziej pożądaną w tej chwili lokalizację w stolicy, ale podsumowuję, że warto było.
Gdyby nie moje niespełna czterdzieści metrów kwadratowych, nie przeżyłabym pewnie rekonwalescencji po operacji. To drugie ważne wydarzenie i ostatnia rozpaczliwa próba ratowania szczątek mojego zdrowia. Wiele pokory mnie to nauczyło, zmusiło do totalnej zmiany stylu życia, a i przy okazji światopoglądu. Z bólem ciągle uczę się żyć i pewnie jeszcze uczyć się będę, ale poczyniłam już milowe kroki. Teraz cofnąć się nie można.
 Trzecie ważne wydarzenie to kompletowanie Rodziny: próba wsparcia Mamy Ewy (i Jej ponowne otrzymanie od Losu po wypadku w Archangielsku), walka z chorobą Taty Artura, który nadal pozostaje moim Królem, tylko osiągnął kolejny wymiar znaczenia. Mój Brat, którego zawsze pragnęłam mieć, obronił w wielkim stylu dwie prace na kierunku reżyseria i organizacja produkcji, zrealizował swój pierwszy poważny film, a ja rozpękłam się z dumy. Moja Siostra odnalazła się w Afganistanie. Na razie znam ją tylko z mejlowej korespondencji, ale wszystko wskazuje na to, że na żywo również się dogadamy. Boję się tylko, że na żywo nie będę już dla niej wystarczająco interesująca. Czyli pierwsze postanowienie noworoczne już jest: pracować nad sobą. Nihil novi - co roku właśnie ono się powtarza, spychając na dalszy plan diety i abstrakcyjne hasła o eliminacji czekolady i kawy z codziennej diety.
 Moja Ania kupiła dom, wprowadziła się tam z Adrianem i zainstalowała szczekające istnienie o imieniu Bennie. Każdego dnia tęsknię za Nią potwoernie, ale dopóki Ania jest szczęśliwa, i ja jestem. Kiedy tylko biodro zostanie pozbawione władzy nade mną, polecę do niej i wreszcie Ją uściskam.

Miliony zdarzeń, faktów, objawień. W lipcu, kiedy jeszcze chodziłam o kulach, na świat przyszła Helenka. Nie płacze, ale daję głowę, że pójdzie w komedianty: na większość zewnętrznych wydarzeń reaguje tak rozwiniętą mimiką, że niejeden współczesny aktor mógłby się od niej uczyć. Czas mojej Babci podziurawił się jak ser, pouciekały słowa i podstawowe pojęcia, wysiadają kolejne układy w organicznej maszynie. Mama jest zmęczona opieką nad Babcią, brakiem uwagi dla własnej osoby i dla własnego zdrowia, założę się, że tęskni za pracą zawodową - tam miała oddech od zleceń NFZ-u na pieluchomajtki, błędów dietetycznych, hiperglikemii, utyskiwań gastrycznych. Kropce przybyło kilka nowych siwych włosów na pyszczku, ale nadal panicznie boi się huku petard, nie toleruje moich wyjazdów i osiągnęła już mistrzostwo w żebraniu o ciasteczka.
Wujek Mirek został przeze mnie wykluczony z mojej rodziny przez całkowite przekreślenie konieczności pomocy przy Babci. Podobnie jego żona. Jego dzieci zaś pozostają mi zupełnie obojętne. Albo stałam sie tak aspołeczna, albo robię postępy w mojej asertywności.

W kwestiach zawodowych trudno mi zdiagnozować jakiekolwiek postępy. Więcej czytam, jestem faktami gospodarczami już zmęczona, ale z radością przyjmuję coming outy nowych talentów literackich, cieszy mnie Rejmer, Miłoszewski, rozczytuję się w Pilchu, moim tegorocznym objawieniem jest Bator, w czym zgodziłam się z Kapitułą Nike. Książki i rzeczywistość alternatywna niezmiennie od lat pozwalają mi żyć wielokrotnie i przetwarzać moje życie na wszelkie możliwe sposoby. Doszłam do wniosku, że Karpowicz to żaden geniusz, po prostu wielki językoznawca, bardzo sprawny kuglarz językowy, za to na większość bolesnych pytań znajdę odpowiedź w felietonach Vargi w czwartkowym Dużym Formacie. Cieszy mnie też Tochman, choć tak samo przeraża, reportaż Szczygła odchorowałam, ale trzymam za niego nadal kciuki. No i pożyczyłam Julowi Pulitzera - z całego serca, w wielkim oczekiwaniu na docenienie faktu, że dawno już rozsadził kategorię dziennikarstwa, a przeszedł na jasną stronę literatury. Nadal jestem pod wrażeniem Jego nieruchomych oczu, spokojnych pytań i ripost, które pozostawiają moje ręce i usta pustymi, bo z geniuszami trudno dyskutować medialnym wyrobnikom.

W tym roku poznałam również, co znaczy stalker na głowie, jak bardzo można się źle czuć w obecności swojego własnego telefonu, jak bardzo trzeba być nieufnym wobec malarzy pokojowych i jakie to błogosławieństwo umieć trzymać język za zębami. Ciągle tego nie umiem, choć wyraźnie ścichłam i uspokoiłam się, pogodziłam z wieloma rzeczami.
Przekonałam się, że dzieci to cud, co potwierdzają moje filozoficzne dysputy ze Stanisławem i rezolutną Matyldą. Utwierdziłam się w przekonaniu, że Goretex robi stopom zdecydowanie lepiej niż ocieplane zimowce, już nie podejmuję dyskusji z Burlikiem, spojrzałam inaczej na Kasię i chyba Dziwi patrzy na mnie nieco przychylniej. Stoczyłam niebotyczną walkę o wywiad z Horowitzem, przeprowadziłam poważną rozmowę z kilkoma prezesami, przy zaznaczeniu, że te z Kmiecikiem były najbardziej wartościowe i życiowe.
Nadal nie przeszedł mi sentyment do wina, olśniło mnie, że whisky to naprawdę genialny wynalazek, a gin z aromatem herbaty dobrze robi na skołatany mózg. Produktem alkoholowym numer jeden jest bezsprzecznie piwo Czarna Dziura z klubokawiarni Kicia Kocia, które faktycznie wytwarza wokół człowieka obłok nieświadomości metafizycznej. Pozwolił mi nawet w tym samym czasie chwycić za oparcie krzesła (i dokładnie w tym samym miejscu), co Niedosięgły dla mnie obecnie Obiekt Westchnień. Czarna Dziura nie ma jednak takiej włąściwości, żeby przyspieszać bieg wydarzeń albo spełniać marzenia. Czekam na odważne posunięcie Diageo w tej materii może.
Doszłam do wniosku, że Świetliki działają dużo bardziej katartycznie niż Lacrimosa - do pewnych rzeczy chyba się dorasta, spojrzałam na Łódź pod kątem gospodarczym, a nie tylko mityzacyjno-artystycznym. Zakochałam się we Wrocławiu, ale trudno mi teraz powiedzieć, czy fascynacja młodopolszczyzną krakowską mi przeszła zupełnie. 
Chyba zyskałam kolejne przychylne mi dusze w osobach Agnieszki, Marcina, Kamili i Maćka. Ciągle mi trudno w to uwierzyć, ale istnieje bezinteresowna pomoc i powolutku uczę się ją przyjmować.
NIezmiennie uwielbiam gapić się na ludzi, w metrze, na ławce w parku, lubię skrobać bezsensowne słowa, których i tak nikt nie przeczyta, wzruszają mnie szurający nogami staruszkowie, tak samo od lat nie jestem w stanie zdzierżyć dwulicowości ani chamstwa, na które żadną miarą nie mogę odpowiedzieć. Kompulsywnie kupuję książki i kolejnych numerów Polityki uczę się na pamięć. Przeważnie jestem sama ze sobą. Teraz też. Jest sylwester, ale w ogóle nie przeszkadza mi moje własne towarzystwo. Chyba oswoiłam samotność. I teraz nie wiem, czy to powód, żeby roku żałować, czy cieszyć się, że odchodzi.
To był ważny i intensywny rok. Podołałam. Dotrwałam do końca, choć jeszcze w lipcu marzyłam o słodkiej śmierci. A tu życie na prawo i lewo. Rozpycha się łokciami, popycha siłą do przodu, nie pozwala zwolnić, nie pozwala złapać oddechu. Bolku, co od studiów czuwasz nade mną. Dziękuję, że przypomniało mi się właśnie to:
Czemuż tak patrzysz w otchłanie bezczasu, —
I mówisz: «Jakże pokocham tę zmorę?» —
Dawnoś to w lesie całował drzew korę?
Więc las pokochaj! Nic nie ma, prócz lasu!

«Przyszedłem na świat, poprzedzon żałobą,
I byle jaką odejdę stąd bramą.» —
A cóż zabierzesz na drogę ze sobą,
Jeśli — nie wszystko, jeśli nie to samo?

Niech dusza twoja, miłością wielmożna,
Takim się żalem po nocach nie trudzi,
Że prócz tych roślin i zwierząt, i ludzi —
Nic na tym świecie pokochać nie można!

Siedem minut do północy. Siedem życzeń: zdrowia, spokoju, przydatności, ludzi dobrych na drodze, niezależności, odwagi. I miłości.
       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz