sobota, 12 października 2013

Radości Werteryczne

Pio obronił. Podwójnie obronił, I w jakim stylu obronił.

Napisanie dwóch prac dyplomowych w ciągu jednego roku, z czego jedna de facto jest zrealizowanym filmem, to dla mnie góra niemożliwa do zdobycia. Ten tydzień przyniósł dwie dobre wiadomości: potwierdziła się data odbioru kluczy do mieszkania i Pio został oficjalnie absolwentem szkoły filmowej. A co ja się na patio szkoły nasłuchałam zachwytów, zamyśleń nad filmem, co ja, dumna młodsza siostrzyczka, spojrzeń zaintrygowanych w jego kierunku rzucanych się nałowiłam, ile uśmiechów na wędkę złapałam i przyglądałam się im jak robalowi w laboratorium. Pękałam z dumy.
Potem, przygotowana na najgorsze, bo Pio powiedział, że ten film to wstyd, z bijącym sercem zasiadłam do oglądania "Brudu". I kolejna niespodzianka: szukałam własnej szczęki. Film-pocisk.
Czemu on tak w siebie nie wierzy? Czemu nie spakuje się w jedną torbę i nie wyjedzie z mamiącego gotyckim półtonem Torunia, żeby pokazać całemu światu, jakiego ma reżysera? Po moich przenosinach kolejną sprawą do załatwienia będzie zapewne zmuszenie Piotra do podjęcia konkretnych decyzji. Z drugiej strony: kim ja jestem i jakim prawem mam go zmuszać? Będę się tłumaczyć dobrem polskiej kinematografii. Cel uświęca środki. A, jak wiemy z Bałut, nie liczy się waleczność, a skuteczność.

Kiedy go zobaczyłam, jak szedł od przystanku, młody, sympatyczny, kulturalny i genialny, aż mnie coś w dołku ścinęło. I te niebieskie spodnie, które we mnie gdzieś się zagnieździły nawracającą falą ultramaryny. Jakiś bohater opowiadania musi je kiedyś założyć. Musi.

W ostatnim czasie powiększyła mi się rodzina. Zaczęło się w lipcu. Urodziła się Helena bezzębna i bezsmoczkowa. Piękna. O ustach jak płatki peonii. Potem dotarło do mnie, że Ewa naprawdę pełni rolę mojej matki. Takiej, do której mogę przyjść ze wszystkim i z półobrotu nie dostanę. Z którą mogę wygłupiać sie jak z koleżanką z podstawówki i rozmawiać o tym, że męski ród nierządem stoi. I tata. Ten, którego odwiecznie szukałam. W Polsce, w pamięci mamy Eli, w sobie. Chemia, przerzuty, nieudana operacja i czterotygodniowe szprycownie świństwami wszelkimi przywróciło mi ojca. Nadało go. Ustanowiło. Orba obiit. Hic natus est infans. Zaopiekowany, choć bezsmoczkowy. Przerośnięty, choć ciągle z potrzebami. Zagubiony, choć walczący.
Teraz trzeba odzyskać dom. Mamie Ewie Sztynort pomóc odzyskać. Ten wielki i tajemniczy pałac, pod którego zabytkową podłogą pruską płynie rwąca rzeka. Jak rzekę się osuszy, spokój i radość na pałacu nastaną. I nowa gospodyni.
W lipcu napisała do mnie niewidziana na oczy siostra. Wojenna siostra. Dostaję mejle z Afganistanu drżącego od ataków politycznej epoki. Plus brat.   

Zbieram się. Przeprowadzkę czas zacząć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz