poniedziałek, 13 stycznia 2014

Spełniona prośba o wyspy szczęśliwe



Jeżeli cały nowy rok będzie tak słoneczny i intensywny jak jego początek, wróżę sobie naprawdę świetlaną przyszłość, a na pewno szczęśliwe i bezbolesne z niego zejście w poświacie upału i nieustającej radości.


Najpierw wiadomość dnia. Moja ukochana Ania ma dzisiaj trzydzieste urodziny. I na trzydzieste urodziny, po zakupie domu i zainstalowaniu pieska o pięknym imieniu Bennie, dzisiaj Adrian się jej oświadczył. Nie przypominam sobie, żeby jakaś wiadomość o zbliżającej się lealizacji związku tak mnie ucieszyła. Ania tak bardzo zasługuje na szczęście. Jak nikt na świecie. Cieszę się dzisiaj tym wyjątkowo i postanowiłam z potrójną siłą rehabilitować biodro, żeby tylko móc zatańczyć na weselu Dziewczyny, którą jako Pierwszą i jak dotąd Ostatnią odważyłam się nazwać moją Przyjaciółką.

W sobotę wróciłam z końca świata, ze słonecznej wypy Lanzarote, na którą łaskawy wiatr nawiewa mlecznobeżowy piasek z ukochanego Maroka. To pierwszy poważny wyjazd od czasu katastrofalnego zniszczenia mojego zdrowia. Martwiłam się, że dla Artura będę ciężarem, będzie mnie bolało, nie będę mogła chodzić i nogi nie będą mnie nosić po świecie. Błogosławione Wyspy Kanaryjskie, na których są jeszcze miejsca niezgwałcone komercją i agresywnym marketingiem turystycznym. Pochwalone bądźcie dzikie, puste, kamieniste plaże, po których spacerują kraby, na których poszukiwałam pieczołowicie kamieni dla Mamy Ewy i pozwalałam, żeby fale oceanu chwiały moimi krokami. Na włosach i ubraniach osadzały mi się drobinki soli, pierwszy haust powietrza na lotnisku był jak ponowne narodzenie. Maksymalna wigoć, ciepły afrykański wiatr i ukochane słońce, którego w Polsce tak mało i które tak oszczędnie na nas świeci. Spaliłam kark, opaliłam wreszcie twarz, co Artur skonstatował: "wreszcie jakiś kolor". Z radością patrzyłam na jasne, uśmiechnięte twarze, ludzi, których cieszy każda chwila życia, ze zdumieniem oglądałam nagłówki gazet, w których nikt nie pisze o krzyżach i boleściach, bo ludzi interesuje życie, a nie brodzenie w śmierci, trupach i samolotowych wrakach. Pierwszy i kto wie, czy nie osatni raz w życiu wiadziałam, jak ocean wrze przy brzegu gór Los Hervideros, a drobny wody z kryształkami soli tworzą nad moją głową aureolę mgły.
Po raz pierwszy w życiu na jakimkolwiek wyjeździe czułam, że jestem pod męską opieką. Owszem, Artur jest chory, sam opieki wymaga, ale nie zapomniał o tym, że jestem przedstawicielką zwichrowanego gatunku, który ogarniają doły, rozpacze, nagłe zwroty emocjonalnych akcji i przygody typu miesiączka, którą uznałam za stosowne dostać w drodze powrotnej, na sześciu tysiącach metrów nad ziemią. Przygotowywał podwieczorki, drugie śniadania, wlewał do wypucowanych wcześniej klieliszków pyszne, półwytrawne wino, które w jego obecności smakowało jakoś dojrzalej i pełniej. Nie dozował mi kawy, pozwalał pochłaniać czekoladę w niewyobrażalnej ilości, nie obraził się, kiedy uznałam, że rondo na obrzeżach miasta warto objechać szósty raz, nie karcił mnie, kiedy na widok rozległej przestrzeni, oceanicznych bałwanów i najczystszej natury nagle rozpłakałam się z radości, że mogę to zobaczyć.
Jest tak okaleczony przez brak miłości i uwagi ze strony jego matki, że nie stać go na poważniejsze akty czułości, przytulenia i inne pozornie normalne gesty, które zwykłych ludzi nic nie kosztują, a dla niego to wyczyn porównywalny ze zdobyciem Mont Blanc. A jednak na lotnisku zdobył się na to, żeby boarding passami posmyrać mnie po nosie, co uznałam za gest najczystszej czułości i przywiązania. W uśpionej Teguise, starej stolicy wyspy, którą przemierzaliśmy późnym popołudniem, kupił mi ręcznie haftowaną poszewkę na poduszkę, żebym miała piękne sny, które pozwolą mi zapomnieć o bólu nogi i wszystkich ograniczeniach. Do naszego pokoju przychodził szarobury kot. Nazwaliśmy do Ryszard. Przychodził rano, dostawał kabanosa, a po kolacji, wieczorem, zasypiał na moich kolanach albo na kolanach Artura. Anektował moje łóżko albo Jego, a przed snem wynosił się na nocne łowy. Przychodził do nas jak do umarłych, jakbyśmy byli z innego świata.

Najbardziej zaskoczył mnie na wyspie Graziosa, na którą przeprawiliśmy się katamaranem, na którym wiatr nieomalże mnie oskalpował. Nazwa oznacza "piękną, ujmującą", ale mój kilkugodzinny pobyt tam chyba piękny nie był. Ponieważ nie ma tam utwardzanych dróg, wyspa nadaje się tylko do jeżdżenia po niej jeepem albo przemierzania jej piechotą, wybraliśmy heroicznie jeszcze inną opcję: wypożyczyliśmy rowery. Ochoczo wskoczyłam na niego, zapominając, że moja noga zgina się w biodrze tylko do pewnego stopnia. Od portu, do którego przybyliśmy do Playa de la Conchas, czyli Plaży Muszli, jest jakieś siedem kilometrów. Nie zważając na to, że rower jest po to, żeby na nim jeździć, prowadził go dzielnie przez ponad trzy kilometry tylko dlatego, że ja nie mogłam pedałować. W połowie drogi zrobiłam z pojazdu rowerochód, jak upośledzony debil, ale i tak większość trasy pokonaliśmy, prowadząc rowery. W drodze powrotnej tak się wściekłam na moją ułomność, na mój ból i chorobę, że zacisnęłam zęby i przed dwa kilometry pedałowałam jak szalona, wcześniej łykając końską dawkę leków przeciwbólowych z narkotykiem. Kiedy się zatrzymałam, nie mogłam złapać tchu, noga rwała mnie poczwórnie, ale ogłosiłam zwycięstwo nad chorobą. Udało się. Pojechałam. To już zupełnie nieważne, że przez większość nocy noga mściła się na mnie - to ja byłam górą. A spojrzenie Artura, kiedy się zatrzymałam i uśmiechałam z bólu przez łzy - spojrzenie pełne podziwu i zrozumienia - tego nie zapomnę do końca życia. W drodze powrotnej na promie padłam jak mucha, ale po zejściu z pokładu poprowadziłam jeszcze samochód. A jednak mam na koncie wygrane bitwy.

Po raz pierwszy mówiłam do kogoś "Tato" i musze przyznać, że to jedno z najmilszych przeżyć, jakich w życiu doświadczyłam. Czułam się taka dorosła, a przy okazji wreszcie przynależna. Pod czyjąś opieką. I dumna byłam jak paw, że mam Tatę, który jest taki delikatny i elegancki, pięknie chodzi, ma dwa metry wzrostu, cudnie opowiada, umie się wygłupiać, ale też poważnie rozmawia, a kiedy kogoś komplementuje, wysuwa do przodu lewą nogę jak paź. I jest tyle dystynkcji w tej pozie, tyle królewskiej łaski, a jednocześnie atencji i skupienia. Piękne to. Urodę mojego przyszywanego Taty zauważyły chyba wszystkie wakacjujące się kobiety, które miały dobre gusty. Przynajmniej trzy z naszego lotu zagięły na niego parol. A na siedemnastym piętrze hotelu w Arricife, gdzie w kawiarni piliśmy najlepszą kawę na świecie, grupa irlandzkich kuracjuszek chwilę po pięćdziesiątce zażyczyła sobie z nim zdjęcie. Jedna nawet na niego zagwizdała. A jednej strony mnie to ucieszyło, ale byłam tak o niego zazdrosna, że pieczołowicie zaplanowałam wywalenie ich przez okno prosto na skaliste wybrzeże Atlantyku.

Nie myślę o tym, co będzie, kiedy Go zabraknie. Nie wyobrażam sobie tego. Pustkę po Bogu może wypełnić tylko Bóg, nie wyobrażam sobie zatem, żeby ktokolwiek mógł Artura w moim życiu zastąpić. Póki co, cieszę się tym, co niesie każdy dzień, z utęsknieniem czekam na każde spotkanie z Nim, na każdą jego audycję, na każde Jego mądre słowo, które wiem, że płynie prosto z serca i choćby nie wiem jak tymi długimi nogami się zapierał, nie wyprze się tego, że jestem Mu bliska. To się czuje. Może nigdy nie znałam mojego biologicznego ojca, ale właśnie tak wyobrażałam sobie najlepszą opiekę. Chwilo, trwaj. Boże, jak mi było dobrze.

Powrót do Polski wiązał się z uderzeniem bólu już na pasie Okęcia. Noga zaczęła wyraźnie protestować przeciwko lodowatej pogodzie, wszechobecnej przejmującej do kości wilgoci i łasce, którą ludzie sobie nawzajem robią. Poziom nasłonecznienia przywiozłam jednak ze sobą wysoki i na razie bateria trzyma. W głosie Ewy czułam, że coś jest nie tak ze sprawą pana T., pani mecenas się nie spisuje, a Mamie Ewie puchnie głowa od zmartwienia.
Chyba największym zaskoczeniem jest dla mnie zachowanie pani Ani, która pod dach przyjęła dwa Anioły, a z moich ukochanych Dzieciaków próbuje zrobić diabły. Mam nadzieję, że mieszkaniowe perturbacje szybko przejdą i jeszcze przed mrozami zdążą znaleźć jakieś fajne mieszkanko, w którym znajdą spokój, wytchnienie, a dala od dementywnych (albo podłych, bo tego nadal w Altzheimerze nie rozróżniam) zachowań zmęczonej życiem kobiety, która ma za złe całemu śwatu, że istnieje.

W niedzielę niespodziewanie odwiedziła mnie mama, wygląda słabo, jest zmęczona i poniżona, dawno przekroczyła próg beznadziei w opiece nad starą i również dementywną Babcią. Starzeje mi się Mama, nie nadąża, wszystko ją przeraża, ale za to nauczyła się robić bigos, wciska mi pierogi, krzyczy, że porcelanę trzymam zamkniętą w szafce, a nie na widoku, wściekle poprawia mi kołnierz płaszcza i gdera, że jestem na bakier z grzebieniem. Nie da się Jej jednak nie kochać.

Teraz wiele przede mną. Nie ma jeszcze połowy stycznia. Dużo pracy, nowe wyzwania, nowi ludzie do poznania. Czekam na wizytę przyszywanego Brata Piotrka, a nade wszystko na bezpieczny powrót mojej Siostry z Afganistanu. I będę Ją miała na miejscu, będę Jej smażyć naleśniki, będziemy jeść czekoladę i kompulsywnie kupować książki. I przyjdzie wiosna, zakwitną bzy, Saska Kępa rozśpiewa się ptakami, deszczem, szumem drzew i radością życia, knajpki zatętnią, yorki zdejmą ocieplacze i będą obszczekiwać każdy motocykl, zakochani wylegną na ulice i pogubią szaliki na przystankach. A do wiosny będę wracać n a Wyspy Szczęśliwe, które pokryły moje policzki rzędami zalotnych piegów, rozjaśniły oczy i wygładziły skórę. Wciąż w ustach czuję jeszcze smak marakui, słodkiego melona, który ściekał po rękach, czekolady łamanej rękami Ojca. Słońce noszę w sobie. A to wszystko w środku polskiej zimy. Wie­rzyć to znaczy ufać, kiedy cudów nie ma.

Pokaż mi wody ogromne i wody ciche,
rozmowy gwiazd na gałęziach pozwól mi słyszeć zielonych,
dużo motyli mi pokaż, serca motyli przybliż i przytul,
myśli spokojne ponad wodami pochyl miłością.     




1 komentarz:

  1. Właśnie sprawdziłam - w styczniu 2014 byłam na Fuertaventurze, a 9 stycznia na jeden dzień wskoczyłam promem na Lanzarote. Mogłyśmy się otrzeć o siebie!
    (Siła przypadku w internetsach).

    OdpowiedzUsuń