niedziela, 30 maja 2021

Notatki z czasów zarazy

 [Post planowany do publikacji 13 marca 2020 r.]

Przynajmniej już teraz wszyscy wiedzą, dlaczego "Dżuma" Camusa jest lekturą szkolną.

To już oficjalne: prędzej zabije nas panika niż koronawirus.
Z drugiej strony: sama łapię się na tym, że jak przez godzinę zapoznam się ze wszystkimi możliwymi źródłami informacji, narasta we mnie strach przed zarażeniem.
A to przecież nie jest dla mnie żadna nowość.

Zarządzie, który kazałeś nam pracować zdalnie - boisz się, prawda?
Cóż, kiedy kurz po pandemii opadnie, zapomnisz, że na każdego, kto kichnie w pracy, patrzysz nienawistnie. Zapomnisz o obostrzeniach i bezpieczeństwie.
A ja strach przed zarażeniem ćwiczę od ponad 6 lat - odkąd jestem na immunosupresji. Każdy, kto z gorączką i katarem podróżuje autobusami albo, co gorsza, kicha wprost na moje biurko, stwarza dla mnie realne zagrożenie. Ale kiedy mówię, proszę, żeby w sytuacji, kiedy jeden z niefrasobliwych pracowników postanawia zakazić innych, pozwolić mi pracować zdalnie, prychacie mi z pogardą w twarz. Posmakujcie choć odrobiny tego zwierzęcego strachu, który towarzyszy mi na co dzień od lat.

Dziś od rana słońce i rześkie powietrze. Kości muszą się ruszać, więc okutałam się wełnianym szalem i po 9 wyszłam na spacer po osiedlu.

Pandemia mówi więcej o społeczeństwie niż immunologii.
Na osiedlach głównie osoby starsze. Pchają albo ciągną swoje wózeczki i w panice wykupują wszystko, jak leci. Tym sposobem pozbędą się swoich marnych oszczędności, żeby potem zepsute jedzenie wyrzucać. Bo w rzeczywistości nie mają na kogo liczyć.
Ceny mięsa oszalały i nawet przed świętami nie osiągają takich absurdalnych poziomów. Mało kto jednak wpada na to, żeby kupić sobie bogatą w kwasy omega rybę. I surówkę. Chipsy i orzeszki rozumie się pod pojęciem cytrusów. Dramatycznie wzrasta sprzedaż alkoholu.
Jednocześnie w sklepach ludzie aż nienaturalnie się od siebie odsuwają, próbując zachować bezpieczną odległość. Kiedy żywy człowiek stoi tuż przed nami dłużej niż 5 sekund, zaczynamy nerwowo rozglądać się na boki.

Pan Janek wciąż waha się, czy z żoną wylatywać na Kubę we wtorek, czy nie. Wielu moich sąsiadów nie widziałam od dawna - już nawet wyprowadzanie psów nie pomaga w byciu zauważonym i zauważalnym.
Tomek MamAsi położył kres rosnącej panice koleżanki z pracy, zakładając się z nią o 3 stówy, że jednak miast nie będą izolować. Ponieważ koleżanka zakład przegrała, Tomek stał się bogatszy o 300 zł. Ale że akcja miała mieć cel edukacyjny, na oczach koleżanki spalił pieniądze. Żeby oduczyć ją panikowania. 

Na drzwiach Rossmanna informacja, że na głowę przypadają nie więcej niż 3 produkty. Z półek zniknęły mydło i papier toaletowy. Autobusy jeżdżą puste. Ulice są wyludnione. Na drzwiach sklepów zdarzają się wywieszki zakazujące podawania sobie rąk.
Ulica Niekłańska słynie ze swojej przepustowości. Po raz pierwszy, odkąd mieszkam na Saskiej Kępie, widziałam, jak ludzie stoją w kolejkach po pieczywo i mięso - kolejki ciągną się przez całą urokliwą uliczkę, na której słońce operuje tak mocno, że trzeba tam zawsze mrużyć oczy. I kto stoi w tych kolejkach? Osoby starsze właśnie.

Mama mówi, że dziś o 6 rano w osiedlowym sklepie było czarno od ludzi. Jedna kobieta wypadła ze sklepu z przerażeniem w oczach, wrzeszcząc, że nie ma chleba. Mama przeszła całe osiedle dwa razy w poszukiwaniu wątróbki dla siebie i Kropki - wszystkie lady chłodnicze naród wyczyścił. Tymczasem hierarchowie kościelni nawołują do gromadzenia się w kościołach. Innego końca świata nie będzie.

Wczoraj, umęczona wieściami z kraju i świata, wyszłam po południu do warzywniaka po cytrynę. Jeszcze przed klatką czułam autentyczny ścisk w klatce piersiowej. Na rogu mojego bloku zobaczyłam dwa kwitnące żonkile. Lada moment pąkami strzeli magnolia. Na Międzynarodowej ogródki się zielenią.
Wiosna przyjdzie i tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz