poniedziałek, 9 marca 2020

Dziś opowiem o terrorze


Wracam z Instytutu, w którym dowiedziałam się, że w moim przebiegu choroby choroby towarzyszącej (bo tak się teraz patrzy na uveitis) w zasadzie nie ma niczego nadzwyczajnego. Zapalenie błony naczyniowej poprzedza kilkudniowa infekcja bez szczególnie spektakularnych objawów, nieprzypominająca ani klasycznego przeziębienia, ani kataru. Ot, kicham 187 razy dziennie, ale nie boli mnie gardło, pomaga mi XyloGel do nosa i hojnie wkrawany do herbaty imbir. Pani doktor trochę straszy, ze może trzeba będzie włączyć sulfasalazynę, a kto wie, czy nie metotrexat, a na to hasło zjeżam się i wewnętrznie warczę, pomna na wyniki badań naocznie poznawanych. Zapowiadam, że planowo widzi mnie jeszcze dziś okulistka, więc źle być nie może. Wymaszerowuję dziarsko z gabinetu, dzierżąc książkę o opiece nad osobą chorą na alzheimera. Po drodze Pani Mirka przypomina mi, że upominała się już dwukrotnie o przepis na śledzie w oleju. Dostałam je po świętach od Pani Alicji, a że miałam pełną lodówkę jedzenia, a Pani Mira nie znosi słodyczy, podarowałam jej śliczny słoiczek, zapewniając, że sama je zrobiłam. Kłamstwo ma krótkie nogi, a Pani Mira pamięć jak żółw zanzibarski.
Pielęgniarka Małgosia strzela mi pistoletem z lekiem w udo, prosto z OTB pędzę (bo mogę) na autobus 222, który już czeka na przystanku.
Jest mroźno, ale słonecznie. Za cztery dni zapowiadają temperaturę 18 stopni i pierwszy wiosenny deszcz. Autobus sunie przez elegancki willowy Mokotów, drzemiące domki z wypielęgnowanymi ogródkami i wymalowanymi balustradami.
Obok mnie siedzi kobieta w moim wieku i czyta na Kindle'u kryminał. Rząd dalej chłopak - poczytuje Cobena. Jeszcze dalej: ktoś książkę popularnonaukową. Pani obok kierowcy - romans. Znać, że jedziemy przez dzielnicę wykształciuchów. Moszczę się kontenta na siedzeniu i czytam "Opiekunkę" Andrei Gillies, zaskoczona tym, jak bardzo wspólne i spójne są doświadczenia osób sprawujących opiekę nad chorymi na demencję.

Na eleganckim przystanku na Malczewskiego do autobusu wtacza się staruszka. Brodę ma niemal przyklejoną do mostka. Myślę o tym, że może i ona ma jakąś chorobę kręgosłupa i że może też ją boli.
Ma turkusową pikowaną kurtkę, kolorowy szalik w paski i liliową czapkę. Ma też ze sobą wózek na kółkach, którym postukuje ostrzegawczo o podłogę autobusu. Znać, że chyba jest pusty. Mówi do siebie całkiem głośno, ale niezbyt wyraźnie. Zdaje się komuś albo czemuś złorzeczyć - co nie dziwi, bo czasy takie, że nic, tylko bluzgami rzucać.
Po dwóch przystankach dostaje wiatru w żagle i zaczyna się po autobusie przemieszczać. Przystaje nad każdym siedzącym, wali wózkiem o podłogę i oznajmia:
- Chcę tu usiąść.
Oderwani od porannych myśli albo lektury wstają niechętnie i ustępują miejsca. Po czym staruszka odwraca się i zaczyna postukiwać nad inna ofiarą, oznajmiając, że teraz na tym miejscu chce usiąść. Ponieważ sprawia wrażenie zdeterminowanej, kolejni siedzący podnoszą wzrok znad ekranów i już przygotowują się do spełnienia żądania. Dociera w ten sposób na początek autobusu.
Wreszcie siada. Wciąż do siebie coś mówi. Zaczyna poszczególne frazy wywodów przetykać głośnym: "tfu". Odrywam wzrok od "Opiekunki". Babina w tym czasie pieczołowicie zbiera wydzielinę spod płuc, rechotliwie rzężąc. Podrywa się z miejsca, pakuje do podróżującego naprzeciwko i wypluwa na niego sążnistą melę. Oburzony podróżny zrywa się, poszukuje rozpaczliwie chusteczki celem oczyszczenia, ale plująca babcia znalazła sobie już kolejną ofiarę. Trafia w jej karminowy kołnierz bez pudła. Kobieta podrywa się oniemiała z obrzydzenia. Babcia zbiera głośnym charknięciem kolejną porcję plwociny przy dalszym rzędzie podróżujących. Na najbliższym przystanku autobus pustoszeje, a pozostali podróżujący, w tym ja, zastanawiają się, czy trwać z godnością na swoim miejscu i czekać na ostrzykanie starczą śliną, czy się ewakuować. Ktoś krzyknął do kierowcy, że trzeba się zatrzymać, ale kierowca tylko zamknął się na stanowisku od środka. Staruszka jest już jakieś trzy ofiary przede mną, więc zawczasu przymykam chore oko, żeby w razie czego nie trafiła w błony śluzowe i jedną ręką sprawdzam, czy mam chusteczki. Mam. Również te nasączane, z zapasów indyjskich. Oraz żel dezynfekujący.
Jasnoniebieskie oczy staruszki patrzą na mnie, a ja na jej wargi - i badam, czy zbierają ślinę. Babina, oparta o wózek patrzy na mnie przenikliwie i nagle oznajmia:
- Ty to jakaś chora jesteś, to cię nie opluję.
Pluje za to na moją sąsiadkę - stosunkowo rozbryzgliwie.

Zgłaszam wniosek formalny o dostarczenie split-babinki prosto na Wiejską.
Pokażmy posłom, co naprawdę oznacza zapluty karzeł reakcji.  

3 komentarze:

  1. Przepraszam, korekta (auto).
    CUDOWNIE że jesteś:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana Kasiu,

    Przepraszam, ze nie pisze na temat ostatniej notki, ale przypadkowo natknelam sie na youtube, przy okazji sluchania Jordana Petersona i jego corki, na video o carnivore diet, ktore moze Cie zainteresowac. Corka, Mikhaila, ma podobne klopoty zdrowotne jak Ty, wyjasnia to w swoim wystapieniu.
    Oczywiscie nie namawiam zebys na te diete przeszla, jestes na tyle madra, ze sama mozesz zdecydowac czy to wyprobowac przez, powiedzmy, miesiac czy nie. Ale sadzilam, ze wysle Ci, zebys zobaczyla i zapewniam, ze warto posluchac.
    To wystapienie Mikhali jak i wywiad z Jordanem Petersonem jest po angielsku, ale sadze, ze na tyle znasz angielski, ze zrozumiesz. Jesli bys potrzebowala wyjasnien to sluze, czy na tym forum, czy emailem.

    https://www.youtube.com/watch?v=N39o_DI5laI&vl=en
    https://www.youtube.com/watch?v=HLF29w6YqXs

    Mam nadzieje, ze wszystko dobrze u Ciebie,
    Pozdrawiam majowo,
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  3. Kasiu, życzę Ci wszystkiego co najpiękniejsze w Nowym Roku.

    OdpowiedzUsuń