poniedziałek, 4 lutego 2019

O operacji, której nie było

No dobra, jestem.
Nie nawykłam do takich luksusowych warunków jak te w szpitalu w Otwocku. Wszyscy są dla siebie serdeczni, piekęgniarki nie rzucają niczym, nie warczą, uśmiechają się.
Przywieźli mnie Kamila z Maćkiem. Darliśmy łacha z tego, że odddziiał nazywa się „Uszkodzeń i patologii miednic”. No wiadomo, że nikt mnie nie położy na normalnym oddziale. Muszę na patologii.

W sali póki co dwie panie. Pani Assia, narzekająca na wszystko i wszystkicj, jęcząca w nocy, hipochondyczna i uciążliwa. Oraz Jadzia. Przez większość życia salowa, w związku z tym w nosie ma operajcę kolana w najbliższy piątek. Oprócz tego, że wciąż wokół nas chodzi, to jeszcze z mopem szaleje w łązience. A chodzi ledwo.

Wszyscy do mnie piszą, dzwonią, podpytują. Części tych wiadomości wolałabym nie widzieć, na część z nich nie wiem, co odpowiedzieć, niestety większość mnie irytuje. Bo jest bez sensu. A ja strasznie nie lubię, jak coś jest bez sensu.
Nas przykład wczorajsza konwersacja z Niedźwiedziem była bez sensu. No dobra, brezsens wyprzedził konwersację.
Dzień dobry. O której zamierzasz być jutro w szpitalu?
- Dzień dobry. Pan Mariusz kazał być nie poóźniej niż między 11 a 12. Załątwiam sobie transport. Czy jest jakaś konkretnsa godzina, o której mam się stawić?
Godzina przerwy. I odpowiuedź warta tyle, ile opół minuty reklam ooidczas SuperBowl:
Nie wiem.
To ja Ci odpowiem jeszcze bardziej bezcennie: to na chuj się pytasz?
No ale oczywiście nic takiegoi nie wyssyłam. Wytrzymuję falę złości, a za dwie godziny Niedźwiedź odpisuje:
To daj znać, o której będziesz jechać.
- Oczywiście, dam znać – odpisuje grzeczna Kasia.
Za kolejne pół godziny pisze do mnie:
Przyjadę wszystko ogarnąć.
Bardzo dziękuję. Przykro mi, że robię kłopot.
To nie kłopot – odchrumknął Niedźwiedź.
Wczoiraj, jak Kamila i Maciek mnie wieźli, nie czułam strachu, raczej splątanie.\Wysłałąm mu wiadomość na WhattsApp, że już jadę, potem, że już mnie przyjęli, na dowód czego wysłałąm mu zdjęcie z opaską na ręce. Ponieważ się nie odzywał, a ja nie bardzo wiedziałam, jak zagaić (no bno co bym mu miałam napisać? „No i co, leserze? Przyjedziesz? Nie? A szkoda, bo mi piguły przyniosły czopek.”), wysłałam mu cytat z Instagrama Justyny Sobolewskiej:
„List miłosny pisarza z roku 1960. „Szkoda, że nie przyjechałaś – miałem niezłą szynkę”.
No powiedzcie, że to jest zabawne. Że to jest inteligentne. Że to jest zaczepne.
Nie, Niedźwiedź nie docenia. Warczy tak

I W TYM MOMENCIE WSZEDŁ NOSZOWY ZABRAĆ MNIE NA BADANIA PRZEDOPERACYJNE – ALBOWIEM PISAŁAM PO 6 RANO

A potem sprawy się rypły. I przeżyłam jeden z najtrudniejszych dni mojego życia. Tak, wiem, miałam ich trochę. Ale zawsze mówiłam, że na drugie mam ambicja.

Rychu (bo tak mi się przedstawił), noszowy, bystry i ładny, zupełnie do tej profesji nie pasujący, zaprowadził mnie na EKG i rentgen przedoperacyjny.
EKG robiła mi tępa i nieprzyjemna pani, która o 8 rano miała powieki pomalowane na kolor granatowy, a włosy natapirowane. Czarne, dodajmy.
Rentgen przeszedł bez szału – tylko na koniec pani technik spojrzała na mnie przez szybę podejrzliwie i zapytała: „na pewno ma 33 lata?”
Sprytnie podskoczyłam do niej i zapytałam niby to nieświadomie, o co chodzi. Gałuję jej do monitora, który ona rozpaczliwie próbuje podejrzeć. Widzę niebrzydką prawą głowę kości udowej: kształtną, z niewielką sklerotyzacją podchrzęstną, bo u reumatyka jest więcej niż standardem.
Nie można tego samego powiedzieć o kości udowej lewej. Wylało się Wam kiedyś ciasto z kielni? No właśnie. Tak to na zdjęciu wyglądało. Nie mam już w zasadzie głowy kości udowej lewej, mam jedno wielkie zwyrodnienie. Teraz już wiem, co Niedźwiedź miał na myśli, mówięc, że zwyrodnienia kostne sprawiają, że kość jest większa (co wydawało mi się nielogiczne i niedorzeczne).
Otóż zwyrodnienia głowy kości udowej sprawiają, że kość rozsadza staw, panewkę i włazi sobie na miednicę ochoczo, bezczelnie. Gramoli się tam po kawałku, ograniczając mi ruchomosć w stawie, blokując. I boląc. Nachapałam się tego widoku, zanim pani technik w panice nie zamknęła okienka z bulwersującym zdjęciem moich znękanych bioder. Łałałiła, jak mawiała onegdaj moja koleżanka z kółka filmoznawczego.

No i biorę w zęby wydruk ekg, moje dwie czerwone kule i idę. Boli mnie podwójnie, bo się boję, nie zmrużyłam oka przez współspaczki i na domiar złego nie mogłam wziąć leków przeciwbólowych przed operacją.
Bieżę.
Jestem głodna, bo poprzedniego dnia po przyjęciu zjadłam rosołek i kotlecik z buraczkami, ale to wszystko. Potem tylko piłam, jak zalecił cudownie przystojny i inteligentny anestezjolog doktor Włodek. Nawet czopki przeżyłam dwa. I pobranie w chuj krwi. I badanie moczu. No wszystko, Idę, gotowa do operacji.Idę po moje lepsze życie, życie bez bólu, życie sprawniejsze. Jestem gotowa, zasłużyłam.
Idę. Uprawiam moje idzenie i szłość. Jedna winda, druga winda, zakręt. Tego trzeba przepuścić, tu wózek, tu po operacji wiozą, tu do brudownika, tu rozświergotana para: uważaj, Kasiu, nie widzą cię. Zatrzymaj się, bo pan za chwilę wlzezie na twoją kulę. A widzisz. A nie mówiłaś?

Docieram na oddział. Widzę z daleka, że idzie obchód. Kurwa mać. Akurat wtedy, kiedy powinnam być od początku. Rzucam Rychowi do dużurki pielęgniarek moje modelowe ekg, po czym zapierdalam na obchód. Uprawiam moje idzenie i szłość. Olewam to, ze wydłużony krok oznacza większy ból. Na koszulce mam napis „No Rules”. Wślizguję się do sali za ostatnim lekarzem. Którym jest Doktor Batman. Ma na sobie, o zgrozo, różówe spodnie. O kurwa. To źle wróży.
Gapi się w telefon.
Niedźwiedź przy pierwszej pacjentce zleca coś tam, za chwilę podejdzie do drugiej, ja będę trzecia. No dobra, gapi się w telefon, więc go zagajam:
Jak dobrze pana widzieć, Doktorze Batmanie – mówię, po czym, ku nawet włąsnemu przerażeniu, wyciągam do niego rękę.
Spogląda na mnie, zdumiony, podając rękę:
Kaśka. A co ty tu robisz?
Odpowiadam zupełnie bez poszanowania powagi sytuacji i jego zawodu:
A wie pan, w Otwocku podobno są tanie płytki łAzienkowe, przyjkechałam kupić, a ktoś mi powiedział, że u was dobra kawa z automamtu, to zostałam.
Batman chyba nie złapał.
Podchodzę do swojego łóżka, bo właśnie nadciąga Niedźwiedź. Widać, jaki jest zestresowny, o czym mi pisał wczoraj. Patrzę na niego trochę z rozbawieniem, trochę z oczekiwaniem, a on naglke wypowiada słowa, których ja bym się nie spodziewała w najśmielszych snach:
Spada pani z grafiku operacji. Ma pani drastyczne wyniki badań, ryzyko, jakie niesie ze sobą operacja, jest za duże dla pani zdrowia i życia.
Mrugam. Ja chyba śnię. Zasnęłam, bo ta suka w nocy nie dała mi spać, więc zasnęłam nad ranem i teraz mi się to właśnie śni. Mrugam znów.
Jakie OB?- pytam.
To nie czas i miejsce – odwarkuje mi cham z Wiatraka.
Jakie OB, pytam – syczę.
Widać, że gdyby mógł, to by mi przyjebał.
80.
Cykor – rzucam jak obelgę.
I leukocytoza.
Standard u autoimmunologicznych.
Pierwszy rok studiów, panie doktorze.

No i teraz, synku., możesz mi tego nie wybaczyć.

Miesiące Bólu, nieprzespanych nocy, upokorzeń, mniej bądź bardziejk skutecznej rehabilitacji, przeszkód, miesięczna nieobecność ostatnio w pracy. Wszystko poszło do kosza.
Bo znam swoje ciało. I ostrzegałam przed takim wydarzeniem. Ostatnia ekstrakcja doprowadziła mnie do rzutu. I w nim już zostałam. Mówiłam: olać obiegówki. Potraktować to jak operację ratującą życie. Wyjebać tylko bakterie z układu moczowego. Bo Eugenia nie może się zorientować, ze cokolwiek planujemy. Ona nie może wiedzieć. TO się musi odbyć raptownie, torchę za jej plecami. Później jebnie, a jakże, ale jak się nie zorientuje, że ją kantujemy, będzie wywijać oberka nad Świdrem.
Nie. Przeciągnęli. A w zasadzie przeciągnęliśmy, bo się na to godziłam. Mogłam piwuiedzieć: sam sobie wyrwij ósemkę, Niedźwiedziu i idź łowić rybki. Nie powiedziałam. Szkoda.
DO tej pory o jebaną obiegówkę nikt mnie nie zapytał. A zbierałam do niej podpisy kilka miesięcy.
Niedźwiedź wydłubał mnie zapłakaną z sali i rozmawia ze mną na korytarzu. Próbuję mu wytłumaczyć, na czym polega wchodzenie w rzut, ale co chwilę mi przerywa i mówi: „posłuchasz mnie chociaż raz?”
Mówi mi takie truizmy, że nawet informacja o tym, że aspiryna może powodować krwawienia z przewodu pokarmowego to przy tym rewolucja na miarę ruchów Gutenberga. Nie wytrzymuję i mówię, że to on się nie zna na reumatykach, a ja zupełnie gratis mogę go czegoś nauczyć, ale w ogóle to najlepiej będzie, jak się stad wyniosę, wrócę na leczenie biologiczne na Spartańską, powalczę rok (bo tyle się wychodzi z rzutu, helou), a potem może się okazać, że endo można mi wszczepić za dekadę. Chociaż przy tym poziomie zniszczeń, to kurwa nie wiem, kiedy. Ten burczy i furcxy i nagle do mnie wyjeżdża z pretencją:
Wiesz, ile mnie to kosztowało?
Myślę, że mnie nie mniej niż pana.
Całś noc nie zmrużyłem oka, tak się stresowałem tą operacją.
-To moja wina, że się stresowałeś?
Musisz tak ze mną rozmawiać?
Jak? Nie tylko ty masz prawo być zestresowany. Mogłeś nie brać na siebie tej odpowiedzialności. A myślisz, że ja przez operacją nie byłam zestresowana?
Przestań.
Owszem, przestanę. Wiesz, jak to widzę? (napierdala o kulach jakaś emerytka, która miałą ze mną konsultację anestezjologiczną, ona dzisdiaj była zoperowana, ja nie; ona zasłużyła, ja nie; Maria napierdala, więc przechodzę na formę oficjalną). Widzę to tak, panie doktorze, że w obecnej sytuacji mogę stracić coś znacznie istotniejszego niż dobrostan fizyczny. A kto wie, czy upierając się przy podtrzymywaniu nieistniejącego status quo, nie straciłam już dużo więcej. (Maria się oddala) A mianowicie mam na myśli to, że straciłeś całkoiwicie umiejętność zdystansowania się do mojego przypadku. Odejdę więc. Zoperuje mnie ktoś inny. A to, co pozostanie, zdecydujesz, czy zatrzesz w pamięci, czy wytrzesz o to buty.
Niedźwiedź patrzy jeszcze na mnie chwilę, po czym pokazujke mi ręką drzwi do mojej sali:
do sali! I tam zostać.
No tak, dzieciaku, nie będziemy się bawić.
Opieram się o kulach, mimo że Niedźwiedzia plecy widzę, krzyczę za nim, aż niesie się na cały oddział uszkodzeń i patologii miednicy (z naciskiem na patologii)
Halo, panie doktorze!
Odwraca się. Zaprzyj się. Pobierz energię z ziemi. Jestes jednością ze światem. Załąduj. I wal. Teraz, bo patrzy,m a z dyżurki wychynęła oddziałowa, która wyraźnie ma ochotę na Niedźwiedzia. Wymiennie na Batmana:
Tak się władzy nie używa.
CO proszę? - Pyta zdumiony.
Amasz teraz za ostatnie pałki saute:
Nie miałby pan żadnej władzy nade mną, gdybym jej panu nie dała z góry.

Po czym spierdalam do sali, nie sprawdzając, czy słowa Chrystusa przed Piłatem adresowane do Niedźwiedzia to dobry pomysł. Ważne, że ja jestem zadowolona.

Oto, mili Państwo, dowód na to, że współczesność niczego tak nie potrzebuje jak holizmu. A przede wszystkim medycyna. Niedźwiedź zleca konsultację z panią reumatolog, która zobaczy mnie po raz pierwszy na oczy. Ona nie wie, że ja mam inaczej niż wszyscy. Nie zna mojej historii chorowania. Ona nie była przy tym, jak prawie umarłam w grudniu na oddziale, kiedy na Nowym Świecie zapalili świąteczne dekoracje, a Afgańska Siostra pojechała ze mną zamiast na spacer, to do Instytutu. Ona nie nachylała się w nocy nad moim łóżkiem, kiedy okazało się, że mam nowotwór przy panewce. U innych pacjentów w takiej sytuacji nie wolno włączać leczenia biologicznego, które tylko raka nakarmi. U mnie biologia spowodowała wchłonięcie się nowotworu.
Pani doktor nie była również przy tym, jak oficjalnie ogłaszano nade mną diagnozę jak wyrok, a ja spadłam ze śmiechu z łóżka pod wpływem encortonu. I była to jedna z najbardziej przerażających i żałosnych reakcji na świecie.
Nie była pani również wtedy, kiedy przyszły wyniki rezonansu: to Doktor Majkel obudził mnie, szarpiąc za ramiona i płacząc z radości, że stawy krzyżowo-biodrowe całkowicie zrośnięte i można włączać leczenie. A potem to na jego, a nie pani doktor z Grucy twarzy odmalowało się przerażenie, że zaraz: z czego on się cieszy?
Pani przyjdzie na chwilę, na wyjebce, obrażona na cały świat, a na domiar złego ma na imię Inez. Boję się, że to zapowiada jakaś telenowelę.
Ale zaraz, Kasiu, co cię dziwi znowu? Czy to, co się dzieje z Niedźwiedziem nie jest tanią opowiastką, ptzy której Ptaki ciernistych krzewów to jebany Booker?

Bo leżę w sali, której opiekunem jest doktor Bartek. Młodym domyty, nieotyły, nsympatyczny i kulturalny., Porzychodzi po południu i mówi, że zaprasza mnie na wywiad. Nodobra, idę, bo widzę, że się zrobiło zamieszanie wokół mnie., Nie wiem już teraz, czy słuszne.
Pan doktor wypytuje mnie bardzo dokładnie, śmieje się razem ze mną, że koktajl dożylny z Orłowskiego i utrata wzroku to inna odmiana „dobrej zmiany”, w pewnym momencie mówi:
Imponuje mi pani swoim podejściem do choroby.
To nie moja zaśłuygam taka konstrukcja, panie doktorze.
Tym też mi pani imponuje.
Nie robi to już na mnie wrażenia, sprawdzam, czy w tym gabinecie Crocsy w kolorze zuopy wiśniowej również prezentują się ładnie. W pewnym momencie otwierają się drzwi gainetu i wlada Niedźwiedź z żądzą mordu na twarzy. Patrzy na doktora Bartka i chrumka:
Ja opiszę pacjentkę.
Ale ja poprosiłem panią na wywiad, pani leży w mojej sali.
Niedźwiedź patrzy na mnie wrogo. A co tam:
Chętnie posłucham, co mają do powiedzenia inni ortopedzi.
Niedźwiedź wychodzi wściekły, al ja odważam się zapytać doktora Bartka:
Dlaczego mnie pan jeszcze bada? Przecież nie jestem pana pacjentką.
Słyszałem, jak dzisiaj na obchodzie pani lekarz przekazał pani informację o tym, że nie będzie operacji. I Chciałem sprawdzić, jak pani psychicznie to znosi i jak to możliwe, że tak dobrze.
Zaskoczył mnie tym Bartek bardzo, ale co tam. Nie pokażę tego po sobie., Ściskam mu serdecznie dłoń, dziękuję, że nie szarpał nogi za bardzo, potwierdzil tylko, że rotacji w stawie nie ma. Życzył mi powodzenia, a ja wróciłąm do sali. Z której za godzinę wygrzebuje mnie Niedźwiedź. Na korytarzu pyta:
Co to było?
Co takiego?
Nop doktor Bartek to, doktor Bartek tamto.
Jestem przykładną pacjentką i wykonuję polecenia. Pan doktor chciał mnie zbadać, więc poszłam.
No, a jak wrócił i zapytałem go, co zarejestrował z wywiadu, to powiedział, kurwa, żebym się jebał, bo poznał kobietę swojego życia.
Z najwyższym trudem próbuję nie wiać, gdzie pieprz rośnie, mimo zniszcxzonego stawu, ani nie drgnąć nawet powieką, po czym próbuję zatuszować brzmienie ostatniego zdania:
Ale się nabrałeś, jak dzieciak.
No, ale na to, że po wywiadzie z tobą pacjentce przepisał Hydroksyzynę dwanaście razy na dobę to już się nie nabrałem, bo kurwa jestem dzisiaj szefem dużyru i muszę takich debili sprawdzać.
I co teraz? Pani zasnie na wieki?
Ja ze śmierci nie żartuję.
No nie, bo igrasz życiem. Więc nie możesz żartować ze śmierci, luzerze.

Popłakałam sobie, a że w sali nie ma co szukać spokoju, bo Jadzi japa się nie zamyka, a i tej drugiej też nie, to łażę po całym szpitalu i szukam, gdzie mogłabym poczytać albo popłakać. Nawet do kaplicy dotarłam. Uprawiam moje idzienie i szłość. Przespałam się w jednej z łązienek. Pół godziny. Bo przez jęczącą pooperacyjnie Asię nie zmrużyłam oka. W ciągu dnia zaczęli dzwonić wszyscy, zadając te same wkurwiające pytania: „npo i co teraz? Jaki masz pomysł? Co się dzieje? Jaki mas zplan? Przyszedł już ktoś?> CO zdecydowali? Jak to się stało, że przyjęli cię, mimo że masz takie straszne wyniiki?”
o ile u niektórych takie poytania mnie nie dziwią, o tyle u osób, które wykazywały się do tej pory empatią i zrozumieniem w stosunku do mnie, wręcz mnie bolą. Ale rozumiem. Nawet to rozumiem. No bo o co można zapytać w takuej sytuacji?
Ale jestem taka zmęczona. Tak potwornie zmęczona.

W porze obiadiowej dojechał do mnie pan Piotr z Polityki, z którym poznałam się kilka lat temu na Spartańskiej. Przywiózł mi mandarynki i banany. Oraz czekoladki Lindta. Ale co innego zainteresowało mnie najmocniej. System Iqos. Ostatnio drastycznie zmniejszyłam liczbę wypalanych papierosów z 5 do półtora dziennie, a od 3 dni postranowiłam, że nie zapalę już nigdy, ale kamaaaan, taka sytuacja????
Wychodzę z panem Piotrem na deszcz ze śniegiem, mam wyjebane na infekcję, no bo wiadomo, że operacji już nie będzie. Wciągam w płuca kukurydziany smak elektornicznegon papierosa. Tęsknię za smrodem tytoniowego haustu samoupodlenia, ale czysta nikotyna przyjemnie wali mnie w przysadkę i powoduje delikatne kołysanie. Łatwiej mi znieść to, że jestem w życiu przegrywem, choć marzyłam o tym, że powiem to w oczy Niedźwiedziowi.

Resztę dnia spędziłam na aktywnościach niegodnych kogoś, kto skończył wyższe studia. Na przykład, żeby nie słuchać pierdolenia Jadzi, wybrałam się na szaber srajtaśmy. Upolowałam trzy rolki o strukturze papieru ściernego. Znacznie ważniejsze jest jednak to, że dotarłam do Taty Miłosza. Tak, tak, po swoich operacjach kolejnych jest w tym samym szpitalu, tylko na innym piętrze. Dotarłam, chociaż bałam się zobaczyć usztywnioną na zawsze nogę i to, jak wygląda aparat Konzala. Bo Ilizarowa to wiem.
Jakież było moje zdumienie, kliedy przybyłam przed wieczorem, skarżyłam się na moją sytuację i na to, że jeszcze nie chcą mi dawać leków przeciwbólowych, a Miłosz do mnie nagle:
Chcesz Doretę?
No kuuuurwa. W życiu bym nie podejrzewała, że ucieszę się na dźwięk imienia tej suki, która prawie spowodowała rozpadnięcie się mojej wątroby. Zwinęłam Miłoszowi blister, dodał do tego dwie srajtaśmy, a na koniec powiedział, że opowie mi dowcip. Pomyślałam, że tokolejny z gatunku tych żeglarskich, których nie rozumiem, bo znam tylko trzy nazwy ze slangu żeglarskiego, a i tak mi się mylą, ale Miłosz zaskakuje mnie dowcipem, który krąży chyba wśró suwerena, a nie wykształciuchów:
Wiesz, jakie trzy kolory rozróniają mężczyźni?
Czerwony, niebieski i zielony – odpowiadam jak głupia gęś.
Nie – móewi Tata Miłosz zadowolony. Zajebisty, chujowy i pedalski – mlaska na koniec zadowolony z dowcipu, bo ja brechczę, jakbym nigdy w życiu nie miała mózgu.I jakby mnie właśnie nie spotkał jeden z najgorszych w mojej karierze dni.

Znowu ciemno, wszyscy śpią. Boli mnie straszliwie, ale trzymam na kolanach komputer i klepię. Jest mi smutno, nie mam siły odnbierać już telefonów. Nie mam siły odpisywać na wiadomości. Nie mam już nawet siły się bać. Czuję się skurczona, mała i nieważna.

Najważniejsze słowa z dzisiejszego dnia to jednak słowa od Jowo.
„Płacz Kochana. A jak już się wypłaczesz, to walcz”.

Dajcie mi jeszcze chwilę popłakać.

1 komentarz: