poniedziałek, 8 czerwca 2015

O tym, jak się filozofowie w grobach przewracają

Gdyby nie to, że czuwają nade mną Bogna, Marcin, Aga i wszystkie Dobre Duchy Literatury, pewnie jeszcze w tym miesiącu oprócz serii wizyt na Spartańskiej zaliczyłabym Tworki.
Jestem zmęczona, przerobiona, czuję się, jakby ktoś nade mną stał z batem i co chwilę bezlitośnie ciął nim obok mnie złowrogo powietrze.
Nie, nie wiem, jak docierać przy pomocy nowych mediów do młodych ludzi, nie, nie udało mi się uzyskać danych na temat kategorii wody smakowej w Polsce, w dupie to mam. A, panie Andrzeju drogi, coś panu powiem: szesnastokrotne użycie w dwuwersowym zdaniu zaimków wskazujących na samego siebie jest, delikatnie mówiąc, dosyć obrzydliwe. Po dwóch minutach takiej lektury czuję się, jakbym przyglądała się onanizującemu się w klatce lwu, który od czasu na do czasu na moje zniesmaczenie patrzy wzrokiem króla sawanny. Jak to dobrze, że jednak jest w klatce.
Boję się tylko, że będę trzymać się do czasu oddania panu Andrzejowi gotowej książki, z której i tak zrobię formę strawną jak kleik dla chorego na Leśniewskiego-Crohna, ale umami treścią nie osiągnę. A potem psycha mi klęknie, spragniona Vargi, Haupta i Kundery.
Jak to możliwe, że człowieka nie stać na wygenerowanie z siebie ani jednej samodzielnej myśli? Albo jak to możliwe, żeby patrzeć na swoje nędzne wypociny i złote myśli za szesnaście groszy przez pryzmat marketingowego sukcesu Janusza Leona Wiśniewskiego? Jak to możliwe, że człowiek wykształcony, zarabiający krocie i chwalący się tym na prawo i lewo nie ma na tyle oleju w głowie, żeby w odpowiednim momencie się zamknąć i nie rzygać takimi kwestiami: "a ten Dostojewski? powiem pani, że nie przebrnąłem. Po co to komu czytać o życiu innych ludzi i o jakimś nieszczęściu? trzeba czytać poradniki, jak zarabiać pieniądze".
No właśnie. Tak panu powiem, panie Andrzeju, że gdyby w odpowiednim momencie sięgnął pan chociażby po pamiętną dla polskiej literatury książkę "Potop" albo chociazby "Puc, Bursztyn i goście", życie oszczędziłoby panu przykrych zaskoczeń z gatunku "ojej, nie samą pracą żyje człowiek". A gdyby idąc do galerii zainteresował się pan, jak parszywe życie miała Frida Kahlo, a jednak jako kaleka do końca umiała sie nim cieszyc mimo przeszywającego bólu i trwałego okaleczenia kobiecości, może zamiast cenami jej prac zainteresowałby się pan tym, na czym polega życie? Ale pan w tym czasie przecież sprawdza, ile kosztuje obecnie butelka Shipwrecked Heidseick, więc o czym ja w ogóle ośmielam się mówić?
Ale załóżmy optymistyczną wersję, że zdecydowałby się pan na refleksję wsobną: może zaowocowałoby to litością wobec czytelników; przy okazji nie narażał się na tak skandaliczny comin' out pod znakiem obserwowanej w Krynicy gałązki, którą strumień miota na prawo i lewo, a pan sobie myśli: "ojaaaa... to tak jak EBITDA mojej spółki w Niemczech...".  A nade wszystko Dobre Duchy Literatury ustrzegłyby pana przed dzieleniem się tymi zaskoczeniami z szeroką publicznością.
Nie, Andrzejku, któryś swoich korzeni warmińskich się wyparł i porównujesz swój nędzny żywot z osiągnięciami Augusta Mocnego, nie na tym polega życie. Jestem od ciebie o połowę młodsza, nie wiem jeszcze, na czym to życie polega, ale już o tyle jestem od ciebie mądrzejsza, że mogę powiedzieć, że idziesz drogą psa Saby. Najgorszą z możliwych. Prosto w gęste grzęzawiska. Jak można zabierać się do pisania książek, czytając na co dzień tylko miesięczne raporty sprzedaży?
I jeszcze to: "Paul Coelho, jeden z najwybitniejszych współczesnych pisarzy i filozofów". Przy czymś takim nawet Bergson wątpi w teorię dobrego humoru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz