poniedziałek, 15 czerwca 2015

Nie chcę tu być

Pamiętam, jak któregoś razu podczas sesji z Bogną, zapytała mnie, co się we mnie dzieje. Odpowiedziałam, że słyszę pisk. Taki, jak na filmach. Kiedy coś się zawali, nastąpił wybuch, a subiektywizacja filmowej narracji eksponuje zagubienie głównego bohatera i oddaje jego oszołomienie.
Teraz coś we mnie mruczy. Ale nie tak, jak rozleniwiony kot. Niepokojąco. Jak przed burzą.
Po prostu mam dosyć.

Wiem, że denerwują mnie rzeczy, na które w większości nie mam wpływu. Nic nie poradzę na to, że pan Andrzej jest zakompleksionym idiotą z Warmii, który ośmiela się porównywać do Augusta Mocnego.
Nie poradzę też nic na to, że jestem lekceważona w redakcji. Ignorują mnie, bo każde zaangażowanie w moją sprawę źle się dla nich kończy. Nawet jak próbują startować do mnie z pretensjami, okazuje się, że nic na mnie nie mają. Bo pracuję za trzech, chociaż powinnam jeszcze mniej niż kolega z prawej. 
Mam puste ręce, jeśli chodzi o moją mamę. Tak się ucieszyłam, kiedy w ubiegłym tygodniu zdecydowała się na coś na kształt krytycznej autorefleksji i powiedziała: "tak, po ojcu przejęłam taki sposób radzenia sobie z tym, co dla mnie trudne: nie odzywać się. Nie rozmawiam. Odchodzę. A to do niczego nie prowadzi". Pomna na umiejętność sprawnego wnioskowania (przecież mama jest prawnikiem), doceniłam jej uderzenie się w piersi. I, tradycyjnie, o ja durna, liczyłam na konkretne wnioski. Owszem, są. Tyle że inne niż się spodziewałam. Ponieważ mama doszła do wniosku, że jej taktyka zaklętego milczenia donikąd nie prowadzi i tylko działa destrukcyjnie na naszą relację, postanowiła ją kontynuować. I w piątek w ubiegłym tygodniu, kiedy jechałam na wlew, uznała za stosowne ponownie się na mnie obrazić. Jadę po szóstej rano, razem ze słońcem, na Spartańską, po życiodajny lek. Pamiętam, że i tym razem do sali wjedzie wózek wstrząsowy i defibrylator, a wtedy mój żołądek będzie przypominał węzeł gordyjski suchego lęku. I doktor Majkel będzie z niepokojem, drżącymi rękami wsłuchiwać się w moje serce, które od strony aorty zagarnęła Eugenia. A ja będę się uśmiechać i cieszyć, że dzięki wlewowi boleć nie będzie. Nawet jeśli zatrzyma się moje serce podczas wlewu, odchodzić będę bez bólu.
A mama od rana powiedziała mi: wiesz, ty mi też kiedyś powiedziałaś, że nie chcesz ze mną rozmawiać. Ja z tobą też nie będę.
Ot, tak, na miły początek piątku. Razem ze wschodem słońca nad Orlenem i zapachem szpitalnnych odkażaczy. Pozwoliłam sobie przypomieć mamie, że ja moje milczenie w grudniu wytłumaczyłam. Bo przyszedł do mnie lekarz i powiedział: pani Kasiu, naprawdę potrzebujemy badań genetycznych. Chodzi o pani życie. Jest pani w stanie coś zrobić?"
A ja wtedy musiałam przełknąć kawałek psiego rzepa i powiedzieć: przykro mi, nie wiem, kto jest moim ojcem, a mama nie chce powiedzieć. "Ale pani Kasiu, pani ma nowotwór, rzut jest w fazie krytycznej, podanie leku biologicznego to potężne ryzyko, musimy się zabezpieczyć". A ja mogłam tylko powiedzieć cicho, bladymi ustami: "wyczerpałam już wszystkie pomysły". I wówczas, kiedy mama wysłała mi sms: "babcia znowu nie chce jeść żółtego sera. Co u ciebie?", nie mogłam z nią rozmawiać. I powiedziałam jej, dlaczego.
Mogłam tylko płakać w głos w środku nocy na korytarzu na Spartańskiej, zanosząc się z bólu i bezsilności. Zataczając się po końskiej dawce mydocalmu, który powodował zaburzenia w koordynacji ruchu i kolano myliło mi się z łokciem. A wtedy podeszła do mnie jedna z pielęgniarek, rozgrzana od nocnej drzemki i położyła mi rękę na głowie. "Dziecko, nie płacz. Coś poradzimy. Jesteś taką dzielną dziewczyną." A potem pomogła mi wstać i pocałowała mnie w czoło. Ręce miałam opuszczone wzdłuż ciała, chociaż tak bardzo chciałam jej zawisnąć na szyi za to bezbrzeżne dobro, ocean korytarzowego ciepła, który był dla mnie wtedy bardziej egzotyczny niż owoce z Bali.  
A potem powiedziała: "no, już, damy kielicha i będzie się dobrze spało". I dostałam dobroczynny opioid, który w urodziny mojego Lekarza przeniósł mnie do krainy nieświadomej szczęśliwości, w której spacerowałam po ciemnym i wilgotnym lesie i nie słyszałam w nim ptaków. Widziałam za to martwe zwierzęta.

Tyle dobrego dał mi Big Book Festival. I tak bardzo spotęgował tęsknotę. Za tym, co ludzkie. Za tym, co ważne. Za tym, co trudne do pojęcia, przejrzenia. Za tym, co większe od nas i przed czym trzeba pochylić głowę.  
Anna Janko dotknęła mojego policzka i powiedziała: "dziecko, wszystko się musi wypełnić. A tajemnice nie istnieją. Ona do ciebie przyjdzie, teraz czekaj, bo zbierasz siły na jej dźwiganie". Tulli wzrokiem leśnego chochlika otaksowała moją zgarbioną figurę. Bezgłośnie powiedziałam: "dziękuję za "Szum" ". A Tulli z właściwą sobie ironią śmiesznym nosowym głosem odpowiedziała: "na rower wsiądź lepiej, a nie się "Szumem" zachwycasz". A Bator przypomniała, jak w dziale bielizny w mokotowskim H&M rozmawiałyśmy o nowym zbiorze esejów o Japonii.
I Boguś. Jeszcze trzy lata temu powiedział mi, że nie mam nazwiska, dlatego trzeba mi odebrać rubrykę. A teraz pocałował mnie w rękę.
Jerzy Illg namaścił mnie miętówką z Wawelu: "osłodzi sobie pani życie, blada taka pani stoi". 
Albo te słowa z "Czarodziejskiej Góry": "mężczyźni nie wiążą się z nieuleczalnie chorymi kobietami, bo to wbrew głosowi rozsądku". Jezus, jak to zabolało.

Siły próbuję pozyskiwać na różne sposoby: przez osmozę, wąchając wieczorny jaśmin po burzy, przez nicość redakcyjnych prac domowych, przez soczystość i chrupkość czerwcowych truskawek, poranny taniec młodych wróbli w saskokępnych kałużach i nocne jasne gromy z suchego nieba. Przez widok Agi i Marcina, takich spokojnych i takich normalnych w swoim szczęściu, przez widok ogorzałych dłoni Ewy, która na trzydzieste urodziny podarowała mi pierścionek z brylantem. Noszę go dumnie do każdego dresu, jaki tylko podsuwa mi fantazja bałuckiej fashionistki. Przez nieosiągalny dla mnie stopień odprasowania koszuli Majkela, przez kolejne uśmiechy, które rejestruję u ludzi przeglądających książki w księgarniach. Bogna mówi, że jak już nie ma za co być życiu wdzięcznym, to trzeba podziękować za sam dar życia. Tak, jak Leśmian dziękował. Z roku na rok to dla mnie coraz trudniejsze.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz