środa, 21 sierpnia 2013

Dear Darkness

To nie był dobry dzień. I to wcale nie jest przesada. Od czasu operacji naprawdę nauczyłam się zupełnie inaczej traktować stopniowanie przymiotników i przysłówków. "Bardzo" na przykład wcale nie musi oznaczać natężęnia bólu. On nie ma skali. Ma kolory. Dzisiaj przeszedł już w głęboki rubin. Wczoraj przed snem, ponieważ doskonale przeczuwałam, że będzie padać i nie ma co liczyć na cuda, połknęłam Poltram - cudowny lek na wszystko oprócz tego, co naprawdę mnie boli. Widziałam stada bezdomnych w moim pokoju, kołujące nade mną kolibry, taczkę z piachem - ale ból nie przeszedł. Rano było potwornie. Byłam jeszcze oszołomiona tym świństwem, kiedy wsiadałam do samochodu i jechałam na rehabilitację. Ruszałam się na niej gorzej niż dziewięćdziesięciolatki, które pod moim nosem dziarsko machały nogami, podczas gdy ja walczyłam zapamiętale z włożeniem sandałka. Wróciłam do domu. Musiałam się przebrać, bo bardzo się ochłodziło, a angina w połaczeniu z rwącym bólem biodra i nieprzytomnym naparzaniem gorsetu mięśni tułowia to już jest najgorsze z możliwych wyjść. Wcześniej weszłam do pobliskiego sklepu spożywczego wyczekując z utęsknieniem ulubionej jagodzianki. Na środku sklepu, w którym zawsze byłam doskonale obsługiwana, absolutnie bez zarzutu, na środku stała jakaś nędzna podróba Belmonda w towarzystwie dwóch smętnych jamników. Pan perorował na całe gardło: "I tego Actimela mnie pani policzy, bo po chlańsku to muszę się dotankować. I tego, kefiur jakiś, bo mie lekarz chuj przepisał". Zbliżyłam się, sklep ciasny, a ja z kulą. Pan na mój widok z radości prawie zatańczył kankana i nagle wyrzygnął: "ej, muszę się wziąść przesunąć, bo tu jakaś koza z trzema nogami lezie".
Podskoczyła za ladę szybko ekspedientka i, chcąc załagodzić sytuację, zaświergotała: "ja panią obsłużę w tym czasie". Spojrzała na mnie wzrokiem pełnym czułości, ale też pełnym błagania o litość. Uśmiechnęłam się do niej, ale jak mijałam pana, wychodząc ze sklepu, ponieważ rozwalił się na środku, powiedziałam: "przepraszam, bo jeszcze panu nieopatrznie przyłożę". Pan na to z wrzeniem: "o, i jeszcze do tego agresywna!"
Na co ja: "szanowny panie, z kalectwa się wychodzi. Z buractwa - nigdy".
Nie słyszałam, czy coś na to odpowiedział. Pewnie go zatkało. Gdyby się w mojej obecności odetkał, na pewno by mi przyłożył. Pokuśtykałam do samochodu, zagryzając dolną wargę z bólu.

Kiedy podjechałam pod blok, oczywiście już o 10 nie było gdzie zaparkować. Nie chcę w strugach deszczu i o kuli drzeć przez całe osiedle, żeby po półgodzinie zrobić to samo, tylko w drugą stronę. Niedaleko mojej klatki jest miejsce oznaczone znaczkiem dla niepełnosprawnych. Nie mam co prawda jeszcze orzeczenia, bo lekarz powiedział mi, że to, co mam, to nie kalectwo (cóż, to zaledwie szesnaście lat z bólem i utykaniem - jak dojadę do pięćdziesięciu, może się zastanowi, czy nie dać mi pierwszego stopnia, jak u cukrzyków), pomyślałam, że nikomu nie zaszkodzę, jeśli na pół godziny tam się zakotwiczę w strugach deszczu. Jakże się pomyliłam. Wyszłam po półgodzinie. Postawiłam samochód tak, że na ten dla niepełnosprawnych było jeszcze spokojnie miejsce - na kombi z nawisem. Ale w tym czasie samochód ze znaczkiem niepełnosprawności postawił tak, że kiedy podeszłam do Pandy, byłam pewna, że nie wyjadę. Samochód za mną oparł się o mój tylny zderzak, za nim było półtora metra wolnego miejsca, ale tak właśnie mnie chciał ukarać. Zarysowałam sobie tył, wyjeżdżając, bo specjalnie postawiłam tak blisko tego przede mną, żeby inwalida za mną mógł sobie jeszcze na miejscu parkingowym bączka zakręcić.

W pracy okazało się, że operacja Artura się nie udała - ponieważ lekarze zwlekali z zabiegiem, pod chłoniakami na szyi zgromadziła się ropa. Takie bylo jej ciśnienie, że kiedy otworzyli mu szyję, eksplodował węzeł chłonny. Artur jest na prowizorycznych szwach. Z rozciętą w poprzek szyją.

Dyrektor marketingu powiedział: "z nudów przeczytałem wczorajszy twój tekst". Zapytałam, jak mam to rozumieć. "No wiesz, powiem Ci, że grubo". No ale co: grubo? Tekst nie był o otyłości. "No że musiałem ze sześć razy w słowniku sprawdzać, bo napisałaś tak, że to jak tekst akademicki jakiś, z ksiażki jakiejś. No że nie rozumiałem dużo." Powiedziałam, że to dla mnie cenna uwaga, bo muszę w takim razie popracować nad komunikatywnością moich tekstów. Podkuszona nie wiadomo czym, zapytałam: "a którego słowa nie zrozumiałeś?" A on na to: "No że coś o heblu czy jakoś tak."
Zmarszczyłam brwi. Sromota mnie ogarnęła, bo może i dziadek był stolarzem, ale nie miałam na jego punkcie aż takiego kręćka.
Wtedy coś mi błysnęło. Krótko. Po Poltramie reakcje spowolnione przecież.
Tytuł mojego tekstu to "Na pohybel optymistom".

Za oknem wciąż leje. To bez wątpienia jeden z najgorszych dni w moim życiu.  

PJ dobrze robi: http://www.youtube.com/watch?v=rPGnFtx8Ifg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz